Poniedziałkowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co poniedziałek znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal owiane są pewną tajemnicą. Dlatego niezmiennie wywołują emocje.
Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.
***
- A może tak zadzwonić jednak do Towarzysza Breżniewa i poinformować go o tych 350 zmarłych kibicach? - szef KGB Witalij Fiedorczuk przerwał chwilę milczenia, która panowała w gabinecie Jurija Andropowa.
[b]
Andropow, który miał wkrótce objąć stanowisko Sekretarza Generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, leniwie podniósł oczy znad kilkunastostronicowego raportu dotyczącego tragedii na Łużnikach.[/b]
- Zostaw Breżniewa w spokoju, niech sobie umiera na tej swojej daczy - mówił powoli, wyraźnie, dość głośno.
- Jurij, co mam więc robić? Przecież to największa katastrofa w historii sportu. To zaraz wyjdzie na cały świat, ciała widzieli dziennikarze, sportowcy, inni kibice.
- Kur** mać! - Andropowowi wyraźnie puściły nerwy. - Mam cię uczyć, jak się zamiata takie sprawy pod dywan? Kto tu jest szefem KGB? Masz na to dobę. Albo sprawa zostanie przykryta, albo zgłoś się jutro po bilet na Syberię.
- Sssssybeeeeerięęęęę? - Fiedorczuk błagalnym wzrokiem patrzył na swojego kolegę z partii.
- Skończyłem z tobą. Wyjdź!
***
"Na schodach było ślisko"
- Październik 1982 roku w Moskwie był wyjątkowo zimowy. Temperatura nocą osiągała minus trzydzieści stopni, ulice pokryte były grubą warstwą śniegu - wspomina Andriej Czesnokow, który w latach 1985-99 był zawodowym tenisistą.
16-letni Czesnokow, który dopiero stał u progu tenisowej kariery, był piłkarskim kibicem. Dlatego ucieszył się na wiadomość, że uda się jednak rozegrać 20 października pierwsze spotkanie 1/16 finału Pucharu UEFA, pomiędzy Spartakiem Moskwa a holenderskim HFC Haarlem. - Do końca nie wiedzieliśmy, czy uda się przygotować na czas moskiewskie Łużniki - tłumaczy.
W pewnym sensie się udało. Na obiekt, który mógł pomieścić około 100 tysięcy kibiców, wpuszczono jedynie 10-15 tysięcy (dane z różnych źródeł) ludzi. W tym grupę około 100 Holendrów. - Decyzją Komendanta Moskiewskiej Milicji zdecydowano o zgromadzeniu kibiców w kilku sąsiadujących ze sobą sektorach - można przeczytać w jawnej części raportu, którą można dzisiaj znaleźć w sowieckich archiwach.
W raporcie nie ma już słowa o tym, że dla wygody zdecydowano się na otwarcie zaledwie jednej bramy stadionu. Chodziło o to, że pozostałe wejścia i sektory były zaśnieżone. Spartak nie zamierzał ich sprzątać na mecz, który i tak nie wywołał wielkiego zainteresowania. - Szkoda czasu, szkoda ludzi, szkoda środków - mieli mówić działacza moskiewskiego klubu.
- Wchodząc na trybuny o mały włos, a złamałbym nogę - mówi po latach Czesnokow. - Tak było ślisko na schodach. Emocje sportowe szybko jednak załagodziły wszelkie niedogodności. Najważniejszy dla mnie, jako młodego chłopaka, był mecz.
"Widziałem setki karetek jadących na sygnale"
Te śliskie schody okazały się później gwoździem do trumny ponad 350 (?) kibiców. Ale po kolei. Spartak prowadził przez praktycznie całe spotkanie 1:0. W 17. minucie bramkę zdobył Edgar Jakowlewicz Gess. Minimalne prowadzenie było przyjmowane przez rosyjskich kibiców dość chłodno. Nie byli zadowoleni. Dlatego część zaczęła opuszczać stadion jeszcze przed ostatnim gwizdkiem sędziego. W doliczonym czasie gry wynik na 2:0 podwyższył Sergiej Szwecow. Na schodach, w tunelu i przy bramie zrobiło się ogromne zamieszanie...
***
To była grobowa atmosfera. Mimo zwycięstwa, piłkarze Spartaka Moskwa siedzieli ze zwieszonymi głowami. Milczeli.
- Są ofiary, ludzie wzajemnie się tratowali - trener Konstantin Bieskow wszedł do szatni. - Rozmawiałem z szefem milicji, część kibiców szła już do domów, kiedy strzeliliśmy drugiego gola. Chcieli sprawdzić, co się dzieje, więc zaczęli wracać. Wtedy zaczęła się kotłowanina w wąskim przejściu. A potem... Szkoda gadać.
- Po co ja strzelałem tę bramkę, po co? To ja ich zabiłem - Siergiej Szwecow coraz mocniej uderzał głową w obdrapaną, metalową szafkę.
Bieskow przytulił swojego piłkarza. Obaj płakali.
***
Oliwy do ognia dolała reakcja milicji. Funkcjonariusze zamiast ruszyć na pomoc ludziom, którzy spadali ze śliskich schodów, tratowali innych, próbowali się wydostać ze sterty ciał, zaczęli bić i kopać uciekających od śmierci kibiców.
NA DRUGIEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN.: JAKI WYROK WYDAŁ MOSKIEWSKI SĄD W TEJ SPRAWIE, CO ZDRADZIŁ PO LATACH BYŁY MAJOR KGB I CO SIĘ STAŁO W 25. ROCZNICĘ TRAGICZNYCH WYDARZEŃ.
[nextpage]
Mówi się, że wedle raportu przygotowanego dla KGB, który jednak nigdy nie ujrzał światła dziennego, milicjanci myśleli, iż doszło do bijatyki kibiców, więc wkroczyli do akcji, aby spacyfikować tłum. To bardzo prawdopodobne, bowiem kibice Spartaka nie mieli dobrych układów (w porównaniu do choćby stołecznego Dynama) ze służbami mundurowymi. Często podczas meczów tego klubu dochodziło do prowokacji i bijatyk.
Zanim funkcjonariusze zrozumieli swój błąd, było już za późno. W oficjalnej wersji oczywiście nie ma o tym mowy.
- Miałem szczęście, bo byłem daleko od schodów i wyjścia, ale wiedziałem, że dzieje się coś strasznego - przyznaje Aleksander Proswietow, wówczas młody chłopak, dzisiaj dziennikarz "Sport-Expressu". - Słyszałem krzyki ludzi, którzy spadali kilkanaście metrów w dół, których inni po prostu zadeptywali.
- Byłem w grupie kibiców-obcokrajowców - napisał na łamach "The Guardian", Jim Riordan, nieżyjący już brytyjski powieściopisarz, który przez wiele lat mieszkał w Moskwie i wykładał na stołecznych uniwersytetach. - Nie zdawałem sobie sprawy, co się stało przy wyjściu, bo milicja skierowała nas po meczu do innej bramy. Ale widziałem setki karetek jadących na sygnale. Próbowałem następnego dnia porozmawiać o tym wydarzeniu ze swoimi studentami, przyjaciółmi, po prostu Rosjanami. Nabrali wody w usta.
Ponad 300 ciał w zbiorowej mogile?
- Nigdy wcześniej i nigdy później nie widziałem czegoś podobnego - opowiada Czesnokow. - Kiedy wychodziłem ze stadionu, na ziemi leżały równo ułożone ciała. Nie byłem w stanie ich policzyć, bo milicjanci robili wszystko, abyśmy jak najszybciej opuścili Łużniki. Mogę jednak dać głowę, że ciała zmarłych zapełniłyby dwa korty tenisowe.
Zdziwienie Czesnokowa było tym większe, że aż do następnego dnia nie znalazł żadnej informacji o tragedii w mediach. Telewizja i radio milczały. Dopiero popołudniówka "Wieczerniaja Moskwa" umieściła krótką notatkę: "Po spotkaniu na stadionie im. Lenina doszło do wypadku, w wyniku którego kibice odnieśli obrażenia". Ani słowa o śmierci wielu fanów!
Kilka tygodni później władze przyznały, że na obiekcie zginęli ludzie. Oficjalna wersja mówiła o 61 osobach, później przyznano, iż zmarło 66 kibiców. 8 lutego 1983 roku przed moskiewskich sądem doszło do rozprawy, która miała ustalić winnego tej katastrofy. Przedstawiciele rodzin zmarłych na próżno szukali prawnika, który chciałby ich reprezentować. W całej Moskwie nie znalazł się odważny, który zdecydowałby się przeciwstawić władzy. Ostatecznie sędzia orzekł, że winnym jest dyrektor stadionu. Wina była nieumyślna, więc człowiek został skazany na 1,5 roku prac społecznych.
Dopiero po siedmiu latach - w 1989 roku - "Sowiecki Sport" opublikował pierwszy artykuł na temat tragedii na Łużnikach. Dziennikarze podali informację o 66 zmarłych, ale jednocześnie zaznaczyli, iż ta liczba mogła być nawet pięciokrotnie wyższa. Po latach przemówił również były major KGB - Jurij Nowostrujew. Stracił on w tym wypadku syna. Kiedy został wezwany do kostnicy, aby pożegnać się z Miszą (miał na to tylko 40 minut i ani chwili dłużej!), widział 66 ciał. Jednak jeden z pracowników kostnicy, który wprowadzał go do budynku, mówił, że w innych miejscach Moskwy zgromadzono pozostałych zmarłych. Ich ciała miały zostać złożone w kilku zbiorowych i anonimowych mogiłach. - Aby świat nigdy nie poznał prawdy - przyznał.
Oto materiał rosyjskiej telewizji. Zrealizowany po wielu latach.
W 1992 roku władze Spartaka postawiły skromny pomnik przy wejściu do tunelu, w którym zmarło tak wielu kibiców. W 2007 roku (w 25. rocznicę) rozegrane spotkanie Spartak-Haarlem. Dochód z tej pojedynku (3500 funtów) przekazano najbardziej potrzebującym rodzinom ofiar tej - wiele na to wskazuje - największej tragedii w historii sportu. Choć nadal oficjalnie najwięcej kibiców zginęło 24 maja 1964 roku w Peru, gdzie po meczu kwalifikacyjnym do igrzysk olimpijskich zmarło 318 fanów.
***
- Tak wygląda śmierć - pomyślał Michaił.
Mówili, że nic się już nie czuje, a on czuł. Czuł przenikliwy ból, który promieniował od prawego ramienia. To nie wszystko. 15-latek odkrył, że może ruszać palcami, czuje nieprzyjemny zapach potu i krwi. Postanowił otworzyć oczy.
- Może ja jednak żyję?
Otworzył oczy. Ciemność. Jednak czuł, że rusza powiekami, że mruga. Jak to było? Co pamięta? A tak, mecz się przedłużał, nie chciał zdenerwować matki, która nie pozwoliła mu iść na mecz, więc postanowił wyjść wcześniej. A potem... Niewiele pamięta. Był tłum, stracił równowagę, ktoś go jeszcze popchnął, upadł, zaraz poczuł, że na niego przewrócił się inny człowiek, stracił przytomność.
- Nie, to niemożliwe, umarłem. Więc tak wygląda życie po śmierci?
Nagle poczuł, że ucisk z góry jakby jest lżejszy, do oka dopłynęła na dodatek strużka światła. Minimalna, ale dająca nadzieję. Światełko w tunelu.
- Tutaj, tutaj, Sasza znalazł żywego człowieka - krzyk milicjanta odciągającego psa od jego nogi obudził go na dobre.
- Jaaaa, mama, chciałem - próbował coś powiedzieć.
- Już dobrze, pojedziesz do szpitala - usłyszał od funkcjonariusza. Chwilę później stracił przytomność.
***
Marek Bobakowski
Chcesz przeczytać wcześniejsze odcinki Poniedziałkowego deja vu - kliknij TUTAJ >>
ZOBACZ WIDEO Sevilla - Real. Ronaldo rzucił piłką w rywala [ZDJĘCIA ELEVEN]