[color=#00000a]WP Sportowe Fakty: Jest pan aktualnie drugim po Szymonie Marciniaku najlepszym polskim sędzią, a znalezienie w sieci dokładniejszych informacji na pana temat jest w zasadzie niemożliwe. Celowo ukrywa się pan przed światem?
[/color] [color=#00000a][tag=42422]
Paweł Raczkowski[/tag]: Zachowuję balans między byciem osobą publiczną i życiem poza piłką. Nie znajdzie pan dużo informacji na mój temat w sieci, staram się chronić swoją prywatność. Nie mam nawet kont na Facebooku i Twitterze. Dla wielu jestem zagadką i wolę, żeby tak zostało.
[/color] [color=#00000a]Sędziuje pan mecze z udziałem największych gwiazd światowej piłki, a jeszcze niedawno pracował pan w supermarkecie i myślał o zupełnie innej ścieżce kariery. Niezła historia!
[/color] [color=#00000a]- Zanim zostałem sędzią zawodowym, musiałem mieć normalną pracę. Podjąłem ją już w trakcie studiów, a po ich zakończeniu dostałem propozycję objęcia stanowiska managera w Auchan. Jestem absolwentem psychologii i resocjalizacji, długo myślałem, że w tym kierunku będę się dalej rozwijał, miałem nawet praktyki w zakładach karnych i ośrodkach zajmujących się trudną młodzieżą. Praca w Auchan była naprawdę ciekawym wyzwaniem, bo problemów w takim miejscu są tysiące i cały czas trzeba szukać rozwiązań. Na magazynie gniją ci dwie tony kiwi, pracownikowi przewróciła się paleta z toną pomarańczy i wszystko rozsypało się po podłodze - rozwiązań musisz szukać błyskawicznie. No i przede wszystkim zarządzanie ludźmi, z których każdy przynosi do pracy swoje problemy. To była dobra lekcja życia.
[/color] Robił pan to jeszcze w czasach, w których obsadzano pana jako sędziego głównego w meczach ekstraklasy. Najpierw Lechia - Górnik, a kilka godzin później decyzja: co zrobić ze zgniłymi bananami.
[color=#00000a]
- Przez dwa lata łączyłem funkcje managera i sędziego ekstraklasy. Dopiero później PZPN zaproponował mi przejście na zawodowstwo. Zdarzało się, że byłem wyznaczony do prowadzenia meczów na drugim końcu Polski, po spotkaniu wsiadałem w samochód, całą noc jechałem do Warszawy, w domu zakładałem koszulę, wiązałem krawat i na szóstą jechałem do sklepu. Albo prosto z meczu jechałem do pracy, gdzie przez całą noc prowadziłem inwentaryzację. Nie było to łatwe, kontrakt sędziego zawodowego pozwolił mi się w stu procentach skupić na piłce. Takie sytuacje uczą jednak charakteru, szacunku do pracy i do każdego, nie tylko osób będących nad tobą.
[/color] Nie potrafię sobie wyobrazić łączenia pracy zawodowej na pełen etat z koniecznością trzymania formy porównywalnej z profesjonalnymi sportowcami. Jak wyglądał wtedy pana dzień?
- Do pracy wychodziłem skoro świt, a od razu po robocie szedłem na trening. To był najlepszy moment dnia, bo po prostu uwielbiam wysiłek fizyczny i po treningu mogłem wracać do domu wypompowany, ale szczęśliwy. Najważniejsze było, żeby rano wziąć ze sobą torbę z ciuchami. W przeciwnym razie po pracy trzeba było najpierw zajść do domu, gdzie czekał ciepły obiad, kanapa - za Chiny nie chciało się już wyjść.[color=#00000a] Mam jednak taką zasadę, że jak już się za coś biorę, nie robię tego po łebkach. Treningów nigdy nie odpuszczałem.
ZOBACZ WIDEO Szalone widowisko zwieńczone remisem. Zobacz skrót meczu ACF Fiorentina - SSC Napoli [ZDJĘCIA ELEVEN]
[/color] A może stoi pan dzisiaj na uboczu, bo wszystkie reflektory skierowane są od pewnego czasu na Szymona Marciniaka? Jako arbiter, który należy do grupy UEFA First, czyli prawie elity, nie czuje się pan niedoceniony?
[color=#00000a]
- Wie pan, co finalnie daje największą satysfakcję w sędziowaniu? Gdy się o tobie nie mówi, bo to oznacza, że nie popełniłeś błędu, dobrze wykonałeś zadanie. Gdy zaczynałem w ekstraklasie, przez pierwsze dwa sezony kibice i dziennikarze nie zdawali sobie sprawy, że istnieję. Dostawałem obsadę na wiele meczów, również ważnych, ale o mnie się w ogóle nie mówiło. Natomiast przykład wspomnianego Szymona jest inny. On swoją otwartością na media pokazał, na czym w ogóle polega nasza praca. Pokazał, że nie chodzi o pobieganie przez 90 minut, kilka razy użycie gwizdka, zebranie zabawek i pojechanie do domu. Dzięki niemu świadomość ludzi jest większa. Teraz wiadomo, jak wiele pracy wkładamy w przygotowanie, ile potu wylewamy, jednym słowem - jak trudny to zawód.
Jest pan w grupie sędziów międzynarodowych UEFA First Group, czyli o krok od elity…
[/color] [color=#00000a]- ... a będąc precyzyjnym, jestem zaliczany do grupy młodych talentów w UEFA First Group. Oznacza to, że władze traktują mnie jak sędziego mogącego w przyszłości wskoczyć do tej najwyższej, najbardziej elitarnej grupy, w której od niedawna jest Szymon.
[/color] Zależy to w tym momencie od pana umiejętności czy polityki prowadzonej przez przewodniczącego Kolegium Sędziów PZPN Zbigniewa Przesmyckiego?
- Przewodniczący wierzy, że w niedalekiej przyszłości w elicie będzie miał dwóch sędziów. Kiedyś, z różnych względów, nie było takiej możliwości. Jestem na dobrej drodze, ale aby to nastąpiło, muszę złapać jeszcze trochę doświadczenia. Na razie czekam na możliwość debiutu jako sędzia główny w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Być może dostanę szansę poprowadzenia spotkania w fazie play-off Ligi Europy, zapewne będziemy mieli też szansę pokazania się w kolejnych meczach Champions League z Szymonem. Dwa, trzy lata - wydaje mi się, że to minimalny czas, jakiego potrzebuję do zebrania doświadczenia pozwalającego myśleć o wskoczeniu do elity. Teraz liczy się każdy kolejny mecz, [color=#00000a]a nie robienie dalekosiężnych planów. Planowanie i kreślenie scenariuszy w życiu sędziego może być złudne. Oczywiście, należy wyznaczać sobie cele i konsekwentnie do nich dążyć, jednak musi to być poparte ciężką pracą.
[/color] [color=#00000a]Miniony rok był pana najlepszym w karierze?
[/color] [color=#00000a]- Na pewno był najbardziej ekscytujący, musieliśmy się zmierzyć z wielkimi wyzwaniami. My, czyli nasz cały zespół - Szymon Marciniak, Tomek Listkiewicz, Paweł Sokolnicki, Tomek Musiał, Radek Siejka i ja. W najbardziej eksponowanych meczach, czyli na Euro 2016 czy Lidze Mistrzów nie byłem sędzią głównym, pełniłem funkcję dodatkowego asystenta, czyli mówiąc potocznie - zabramkowego, ale nie czułem się mniej ważny. Stworzyliśmy zespół, w którym każdy czuje odpowiedzialność za cały team. Wspólnie pracujemy na dobry wynik, który Szymon firmuje swoim nazwiskiem. Przed mistrzostwami wykonaliśmy gigantyczną pracę, wzięliśmy również udział w dwóch zgrupowaniach. Na turnieju - treningi, zajęcia teoretyczne, pogadanki z Pierluigi Colliną - dzięki temu zaprezentowaliśmy się świetnie. 2015 rok też można uznać za bardzo udany. To był przedsmak tego. co czekało nas na Euro. Najpierw w maju poprowadziłem mecz otwarcia i finał rozgrywek U-17 w Bułgarii, a w czerwcu, już w ekipie Szymona, powtórzyliśmy tę samą ścieżkę podczas finałów U-21 w Czechach.
[/color] Podczas przygotowań do meczów na Euro 2016 kładziono nacisk na to, żeby w trakcie prowadzenia zawodów nic was nie zaskoczyło.
[color=#00000a]
- Pracowaliśmy ze sztabem analityków, którzy rozpracowywali dla nas każdą drużynę. Informacje przekazywano nam podczas wielogodzinnych odpraw. Wiedzieliśmy, który zawodnik lubi zagrać ostrzej, który na pograniczu spalonego, a który dyskutuje z sędziami. Przed decydującym o awansie z grupy meczem Islandia - Austria mówiono nam, żeby przygotować się na fizyczną walkę, na niezliczoną ilość wrzutek, przepychanki, auty wrzucane w pole karne - i to wszystko później zastaliśmy na boisku. Byliśmy przygotowani nawet nie tyle na konkretne drużyny, co każdego zawodnika. Do tego nie zakładaliśmy sobie żadnych celów, działaliśmy zadaniowo, z meczu na mecz. Nasza praca była zauważana, chwalona. Wszyscy, nawet ci najbardziej doświadczeni sędziowie, doceniali naszą pracę.
Dlaczego?
[/color] [color=#00000a]- Na treningach, zajęciach, w kuluarach, prywatnych rozmowach - zawsze byliśmy szczerzy, otwarci, chętni do pracy, nigdy nie narzekaliśmy. Widać było pasję, nie mieliśmy żadnych kompleksów na tle innych. Trenerzy prowadzący zajęcia powtarzali: - Polacy? Megagoście, super przygotowani fizycznie, świadomi swoich umiejętności. Z każdym meczem, na który jechaliśmy, szacunek wśród obecnych tam sędziów wzrastał. Teraz wszyscy chcą iść drogą, którą idą polscy sędziowie.
[/color] Prowadziliście w 2016 roku zawody z udziałem takich piłkarzy jak Cristiano Ronaldo czy Gianluigi Buffon. Jakie macie relacje z największymi gwiazdami?
- To normalni ludzie. Odpowiada im chyba styl, który prezentuje cały nasz zespół. Lubimy porozmawiać, podpowiedzieć, działać prewencyjnie. Jeśli widzisz zalążek jakiegoś zachowania, spróbuj załagodzić sytuację. Mówisz wtedy: - Widzę, że się zaczynasz podgrzewać, uspokój się. Widzę, że on cię prowokuje, spokojnie. Czy to z Ronaldo, czy z całym Realem Madryt jest dokładnie tak samo, czyli obopólny szacunek. Na tym szczeblu to zresztą normalne. Bardzo szanuję Buffona, to niesamowity człowiek. Ostatnio mieliśmy okazję sędziować trzy mecze Juventusu Turyn w krótkim odstępie. Chłopaki już nas pamiętają, Buffon zawsze podejdzie, poda rękę, chwilę porozmawia. W trakcie ostatniego meczu w Lyonie odbił niesamowitą wręcz piłkę, w zasadzie obronił strzał nie do obrony. Po akcji odwrócił się do mnie, puścił oczko, pokazał język, chętnie powiedziałbym mu, że świetnie to obronił, ale nie mogłem tego zrobić. Mimo wszystko takie gesty są przyjemne, dzięki nim wiesz, że piłkarze kupują twoją pracę.
[nextpage][color=#00000a]Jesteście już rozpoznawani przez tych największych? Znają was?
[/color] [color=#00000a]- To jest dokładnie tak jak z ekstraklasą. Jeśli jeździsz na mecze od pięciu lat, sędziujesz po 30 spotkań w sezonie, to oczywiste, że znasz się z większością ludzi. W Europie wyrabiamy sobie markę, nasza jakość jest doceniana przez piłkarzy i trenerów. Przez władze w UEFA pewnie też, bo zaczęliśmy już dublować największe kluby - Juventus, Real, Sevilla, Atletico - nie jest już tak, że jedziemy na mecz i nikogo tam nie znamy. Ostatnio często lataliśmy do Hiszpanii, dzięki czemu nie czujemy się tam obco. Jesteśmy rozpoznawalni, a co najważniejsze, nie ze skandali a z solidnie wykonywanej roboty.
[/color] Pamięta pan swój debiut w ekstraklasie?
[color=#00000a]
- Czego bym nie powiedział i tak nie przebiję Tomka Musiała, który jadąc na swój mecz, utknął za pielgrzymką idącą do Częstochowy. U mnie było spokojniej, ale też ciekawie. Pojechałem na Śląsk Wrocław - Jagiellonia, jeszcze na Oporowską. Na jednej ławce Michał Probierz, na drugiej Ryszard Tarasiewicz. W użyciu były już zestawy słuchawkowe, wszystko wydawało się być dopięte na ostatni guzik. Lunął jednak taki deszcz, że murawa zamieniła się w bagno, na dodatek przestały nam działać zestawy. Tragedia, warunki koszmarne, zostałem z tym wszystkim sam, bez podpowiedzi na słuchawce. Atmosfera zrobiła się gorąca, wyrzuciłem z boiska Aleksisa Norambuenę, była o to straszna awantura. Pretensje miał do mnie też Piotrek Ćwielong, który po jednej z sytuacji podbiegł i rzucił: - To jest twój pierwszy i ostatni mecz w ekstraklasie! Więcej nie posędziujesz! Ostatnio, już w żartach, przypomniałem mu te słowa, doskonale je pamiętał. Oczywiście nie byłem dłużny w tamtej sytuacji i wbiłem mu szpileczkę. Powiedziałem, że to on już z piłką będzie powoli kończył, a ja mam przed sobą jeszcze 15 lat.
[/color] Wśród piłkarzy jest pan jednym z bardziej lubianych sędziów. Mówi się, że jest pan najlepszy, jeśli chodzi o łapanie dobrego kontaktu z zawodnikami.
- Złapanie dobrego kontaktu z zawodnikami jest bardzo ważne, bo to po prostu ułatwia prowadzenie zawodów. Równie ważna jest umiejętność zachowania balansu pomiędzy dobrymi relacjami a dystansem związanym z koniecznością rozstrzygania. Z większością zawodników jestem na ty, zdarza nam się pożartować, ale wiadomo, że w meczu dzieją się różne rzeczy. Czasem podbiegają do mnie, mówią: - Paweł, nie widzisz, on na mnie poluje! Wtedy odpowiadam, że nie widziałem, ale przyjrzę się temu. Wtedy to ich uspokaja, lubią czuć, że są chronieni. Czasem podpowiadam piłkarzom, mówię, co mogą zrobić lepiej, żeby grali czysto. Następuje wymiana podpowiedzi, wskazówek. [color=#00000a]Piłkarz nie oczekuje, że na boisku będziesz jego kolegą, bo nie jesteś od tego. Oczekuje, żebyś sprawiedliwie rozstrzygał i dobrze wykonywał swoją pracę. Ogólnie nie mam problemów z piłkarzami i nie wydaje mi się, żeby jacyś szczególnie trudni biegali po naszych boiskach. Do każdego można jakoś dotrzeć, wejść w relacje, jednak nic to nie da, jeżeli nie będziesz dobrze sędziował, bo to jest podstawa wszystkiego.
A Sebastian Mila?
[/color] - Z Sebastianem Milą zdarzały się trudne sytuacje, ale nigdy nie był wulgarny. Jest mistrzem ciętej riposty. [color=#00000a]W niedawnym meczu na Koronie Kielce podjąłem decyzję i od razu poczułem, że coś jest nie tak, że niekoniecznie musi być ona prawidłowa. Mila jako pierwszy do mnie podszedł, powiedział: - Panie sędzio, stało się, proszę się nie przejmować. Teraz wszystko w naszych nogach. To pokazuje klasę człowieka. Przypominam sobie Mirka Szymkowiaka, który od zawsze był cięty na sędziów. Po powrocie z Turcji powiedział jednak, że nigdy więcej nie powie złego słowa na polskich arbitrów, bo w Turcji dzieją się czasem rzeczy, które trudno wyjaśnić.
[/color] [color=#00000a]Z trenerami jest inaczej?
[/color] [color=#00000a]- Staram się ich rozumieć, bo emocje towarzyszące zawodom są ogromne. Niektórzy przy linii rozgrywają swoje mecze. Pamiętam Dariusza Kubickiego, który gdyby tylko mógł, sam by kopał jeszcze piłkę. Gdy jego zespół wykonywał rzut rożny albo wolny, trener przy ławce rezerwowych wyskakiwał do główki albo składał się do woleja. Czasem zdarza się, że trener, z którym spokojnie rozmawiamy przed meczem, w trakcie spotkania zmienia się nie do poznania, krzyczy. Trzeba to zrozumieć, bo piłka to emocje. Zawsze staram się takie kwestie rozwiązywać rozmową, mówię wtedy: - Panie trenerze, niech pan się zajmie swoimi zadaniami. Ja mam trudną pracę, pan o tym wie, a przede wszystkim szacunek obowiązuje w dwie strony. Możemy sobie porozmawiać, ale po meczu. Staram się zawsze być o co najmniej jeden poziom niżej w emocjach niż mój potencjalny rozmówca.
[/color] [color=#00000a]Co ciekawe, z Michałem Probierzem, znanym z impulsywności, od zawsze ma pan dobre relacje.
[/color] [color=#00000a]- Miałem tę przewagę, że gdy wchodziłem do ligi, większość trenerów już znałem, bo jeździłem na ekstraklasę jako sędzia techniczny będąc jeszcze w 2. lidze. Tak poznałem między innymi trenera Probierza. Na początku był bardzo trudny, sędziowie mieli z nim masę problemów. Zawsze bardzo żywiołowo reagował przy linii, ale zawsze chodziło mu tylko i wyłącznie o dobro drużyny.
[/color] [color=#00000a]Długo dochodzi pan do siebie po meczu, w którym popełni pan poważy błąd?
[/color] - Niektórzy mówią, że o dobrym meczu pamiętasz jeden, góra dwa dni. O słabym - do kolejnego meczu. Coś w tym jest, jednak najważniejsze i kluczowe jest, żeby przeanalizować i odpowiedzieć sobie, co takiego się wydarzyło, że podjąłem taką decyzję, a następnie wyciągnąć wnioski, aby w kolejnej takiej sytuacji zachować się lepiej. [color=#00000a]Naszym obowiązkiem jest analiza poprowadzonego meczu i przygotowanie raportu z naszej pracy, co jest dla nas najlepszą nauką. Najważniejsza jest w tym szczerość wobec samego siebie i krytyczne spojrzenie na swoją pracę. Bez tego nie ma mowy o progresie. Kiedy ten etap mamy już za sobą, należy jak najszybciej zamknąć dany rozdział, aby jak najlepiej przygotować się do następnego meczu. Przecież już za chwilę, w tygodniu, czeka cię kolejne wyzwanie na meczach w Europie i musisz być na to gotowy, aby z czystą głową podejść do kolejnego zadania.
[/color] A w sytuacji, w której zawodnik pana oszukał, jak na przykład Patryk Małecki w meczu Wisły z Termaliką, ma pan pretensje do siebie, że dał się pan zrobić w konia, czy do piłkarza, który zachował się nie w porządku?
[color=#00000a]
- Staram się nie mieć pretensji do nikogo poza sobą. Owszem, byłem zły na Małeckiego, ale co on miał zrobić? Nawet kierownik Wisły, będąc po meczu w szatni, powiedział, że jeszcze nigdy nie widział mnie tak wkurzonego. Zawodnicy takie sytuacje wykorzystują. Sędzia od razu czuje, że coś może być nie tak. Normalnie piłkarze chwilę protestują i odpuszczają, ale tutaj reakcja zawodników Termaliki była wzmożona. Zresztą, w dobie komórek, Twitterów, kibice na trybunach momentalnie wiedzą, co takiego wydarzyło się na boisku i dają upust emocjom. Świetnie zachował się wtedy Czesław Michniewicz, powiedział, żebym się nie przejmował i nie ma pretensji, bo jego zespół też niedługo może dostać takiego karnego.
[/color] Małecki mógł się przyznać, powiedzieć: panie sędzio, nie było karnego.
- Liczyłem na to! Ale to chyba było niemożliwe, bo nawet jak Krzysztof Pilarz do niego podszedł i starał się dyskutować, to Małecki upierał się, że karny był prawidłowy. Gdy pojechałem później na mecz Pucharu Polski, powiedziałem: - Mały, ale mnie tam zrobiłeś, wstydu na całą Polskę mi narobiłeś, no taki kapelusz! Odpowiedź była jasna: - Tam był karny! Nie chciałem cię przecież oszukać!
[nextpage][color=#00000a]Skąd w pana przypadku wziął się pomysł zostania sędzią? Wiadomo przecież, że jest to związane z koniecznością wysłuchiwania komentarzy, od których można wpaść w depresję.
[/color] [color=#00000a]- Nigdy o tym nie myślałem.
[/color] Jasne.
[color=#00000a]
- Po prostu od zawsze kochałem piłkę, jednocześnie dotarło do mnie, że wielkiej kariery to ja nie zrobię, tym bardziej że w wieku 15 lat skręciłem kolano i byłem o krok od całkowitego rozbratu ze sportem. Po pierwszej diagnozie to był prawdziwy szok, również moi bliscy byli załamani, jednak leżąc trzy tygodnie w gipsie, każdego dnia powtarzałem im i sobie, że się nie poddam, zacisnę zęby i na pewno wszystko dobrze się zakończy. Na szczęście młody organizm zregenerował się tak, że nie ma po tamtym zdarzeniu śladu. Chciałem zostać przy piłce, sędziowanie okazało się najlepszym wyjściem. Kurs kończyłem 15 lat temu, zresztą razem z Pawłem Sokolnickim, dziś asystentem Szymona Marciniaka. Szybko zacząłem jeździć na mecze seniorów w C-klasie, ktoś zobaczył, że coś we mnie jest, że dobrze sobie radzę.
Nigdy nie był pan goniony ze sztachetami przez miejscowych pijaczków?[/color]
[color=#00000a]
- Kiedyś pojechałem na mecz C-klasy do Baniochy koło Piaseczna, to był od zawsze gorący teren. W pewnym momencie jeden z zawodników wystartował do mnie z pianą na ustach, ale ja nie odpuściłem i zrobiłem to samo, tylko że ze zdwojoną siłą. Dostał ode mnie ostro do wiwatu, a kibic z piwkiem siedzący obok linii rzucił: - O, jeszcze takiego tu nie było, chyba z mafii! Nie przypominam sobie jednak, żeby w czasach, w którym sam zaczynałem sędziować, podczas meczów dzieci było aż tyle agresji, chamstwa, braku elementarnego szacunku. Czasy zmieniły się niestety na gorsze, ludzie są wobec siebie o wiele mniej życzliwi. Ba, są wobec siebie wrogo nastawieni. To sprawia, że początki dla młodych sędziów są piekielnie trudne.
[/color] Dziś zdecydowana większość uczestników kursów sędziowskich odpuszcza gwizdanie już po pierwszym roku.
[color=#00000a]
- To, co ich spotyka, jest wręcz niebywałe. Ostatnio młody człowiek, z dobrej rodziny, wykształcony, mający dobrą posadę, ale sędziujący z pasji, powiedział mi: - Chyba zrezygnuję, bo nie dość, że jadę na drugi koniec miasta, gwiżdżę za grosze, to w trakcie meczu nasłucham się pod swoim adresem takich obelg, jakich nigdzie indziej nie da się słyszeć. Aż uszy puchną. Dlatego staramy się opiekować tymi młodymi sędziami, obliguje nas do tego konwencja sędziowska w UEFA. Zawsze mówię wtedy, że to jest problem tej drugiej osoby, nie twój. Spróbuj to przeżyć, a nagroda jest świetna, popatrz na mnie i co robię na co dzień.
[/color] [color=#00000a]Pan robił błyskawiczne awanse, można powiedzieć, że szybciej do ekstraklasy przedostać się nie da.
[/color] [color=#00000a]- Kiedy zaczynałem sędziowanie, na Mazowszu startowało się od dziesiątej ligi, czyli C-klasy. Awansów było dokładnie 8. Dojście do poziomu Ekstraklasy zajęło mi 9 lat. Gdy przeszedłem z C do B-klasy, skasowano C-klasę i wszystkich sędziów przeniesiono wyżej. Gdy awansowałem do okręgówki, zrobili MLS, czyli V ligę. Gdy wyszedłem z MLS do IV ligi i III ligi, to po drodze zrobiono nową II ligę. Czyli - jak powtarzam zawsze młodym sędziom na kursie - da się i każdemu może się udać. Nie brało się to znikąd, sędziowaniu poświęciłem od początku naprawdę wiele. Z imprez w liceum zmywałem się o 22, bo na drugi dzień trzeba było jechać gwizdać pod Warszawę. Znajomym na początku ciężko było to zrozumieć, ale tylko do czasu wypłaty pierwszych delegacji!
[/color] [color=#00000a]Dziś motywacje do sędziowania trochę się jednak zmieniły. W poprzednim sezonie prowadziliście ćwierćfinał LM i półfinał LM. Od tego czasu zaliczyliście Euro i hity kolejek Ligi Mistrzów. Podchodząc realnie do tematu, biorąc pod uwagę wasze doświadczenie, wasz wiek: jak daleko możecie zajść w tym sezonie?
[/color] [color=#00000a]- Nie namówi mnie pan na odpowiedź na to pytanie.
[/color] [color=#00000a]W takim razie inaczej: czy finał Ligi Europy z waszym udziałem jest realny w tym sezonie?
[/color] [color=#00000a]- Oczywiście, że jest realny, ale muszę coś wyjaśnić. Sędziowanie uczy pokory. Nikt z nas nie nakręca się, nie stawia celów, że w tym sezonie posędziujemy finał Ligi Europy bądź Ligi Mistrzów. Żyję z meczu na mecz, nastawiam się na to, żeby kolejne zawody posędziować na tyle dobrze, by dostać powołanie na następne. Jeśli nauczysz się pokory w sędziowaniu, nie zaczniesz od robienia dalekosiężnych planów, wtedy będziesz w stanie odnieść prawdziwy sukces.
[/color] [color=#00000a]Jesteście gotowi, żeby wyjść w finale Ligi Europy?
[/color] [color=#00000a]- Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Byliśmy gotowi na poprowadzenie finału Euro, tak samo jest z Ligą Europy i Champions League. To dlatego, że do meczów podchodzimy zadaniowo. Wyszlibyśmy na murawę i myślelibyśmy o tym, żeby dobrze poprowadzić zawody, a nie o tym, że to wielki finał rozgrywek, który śledzi właśnie miliard ludzi przed telewizorem. Jesteśmy ambitnymi ludźmi, sportowcami wiedzącymi, że nie ma granic swoich marzeń, ale aby je spełniać, należy się ostro napracować.
[/color] UEFA przygląda się waszym występom w Ekstraklasie? Jeśli nie wyjdzie panu jeden czy dwa mecze w lidze, może mieć to później wpływ na brak powołania na mecz w europejskich pucharach?
[color=#00000a]
- Rozgrywki ligowe to trochę inna historia. W UEFA w komisji sędziowskiej są osoby, które na sędziowaniu zjadły zęby - Collina, Dallas - i doskonale wiedzą, że bardzo trudno jest bezbłędnie posędziować 30 meczów ligowych w sezonie plus 10 w Europie. Zresztą, nie da się dobrze sędziować w Europie i źle w lidze. Czasem wpadamy w błędne koło, mówimy, że sędziowie super wyglądają w Europie, a po powrocie do kraju odwalają chałturę. To tak nie działa. Po prostu jest to wypadkowa pewnych rzeczy, których nie da się czasem uniknąć.
[/color] [color=#00000a]Ale dzwoni do was czasem Pierluigi Collina i zadaje pytania w stylu: - Paweł, co ty narobiłeś ostatnio w tej Niecieczy?
[/color] - How was in Nieciecza, Paweł? What happened? [color=#00000a]Nie, tak nie jest, chociaż w Europie może zdarzyć się sytuacja, że po meczu Pierluigi wyśle sms bądź maila, podsumowującego twoją pracę, ze wskazówkami na przyszłość. Oczywiście Komisja Sędziowska doskonale orientuje się w sytuacji i w tym, co dzieje się z każdej europejskiej strukturze sędziowskiej, jednak nie wpływa na decyzje krajowych komisji i nie ingeruje na przykład w wybór czy kształtowanie list sędziów międzynarodowych danego kraju. Oczywiście, polskie rozgrywki są również w jakimś stopniu śledzone, na przykład klipy z naszych meczów znajdują się na seminariach szkoleniowych i w materiałach europejskich federacji. Ostatnio mój kolega z Izraela pochwalił mnie za świetną decyzję i odgwizdanie ręki. Nie do końca wiedziałem o co mu chodzi, dopiero później okazało się, że na ich szkoleniu prezentowany był klip z zagraniem Paulusa Arajuriego, za który w Polsce spadła na mnie początkowo fala krytyki. Mamy świadomość, że jesteśmy na okrągło obserwowani w swojej pracy, jednak nie przekłada się to na dodatkowy stres, ta myśl w żaden sposób nas nie paraliżuje. Codziennie uczymy się z tym żyć i traktować jako nieodłączny element naszej pracy.
[/color] Rozmawiał Paweł Kapusta