To co pokazali The Reds w pierwszej części można nazwać dominacją absolutną. Ekipa Juergena Kloppa wręcz zmiażdżyła rywala, spychając go do rozpaczliwej defensywy. Miejscowi nie mieli żadnego pomysłu na wyjście z opresji i musieli w końcu "pęknąć". Stało się to w 20. minucie, choć nie w wyniku błyskotliwej akcji kombinacyjnej, a długiego zagrania Emre Cana. Wystartował do niego Sadio Mane, który wyprzedził Nathana Ake i skierował piłkę do siatki tuż przed wychodzącym Arturem Borucem.
Przy pierwszym golu Polak nie zawinił, ale przy drugim, który padł chwilę później, zdarzył mu się fatalny "klops". Niepotrzebnie wybiegł aż poza pole karne, chcąc uprzedzić Divocka Origiego, w efekcie Belg go minął i trafił na 0:2 z narożnika boiska. 36-latek nie powinien tak ryzykować, bo asekurowali go obrońcy.
Przed przerwą Bournemouth nie stwarzało praktycznie żadnego zagrożenia pod bramką Lorisa Kariusa, lecz w 37. minucie ekipie Eddiego Howe'a należał się rzut karny. Roberto Firmino ewidentnie podciął Ake i co ciekawe, sędzia Robert Madley widział to zdarzenie, ale błędnie je zinterpretował.
Po zmianie stron mecz był już zdecydowanie bardziej wyrównany, bo Liverpool spuścił z tonu, a gospodarze wreszcie podjęli ryzyko. Zaczęło się od kontaktowej bramki Calluma Wilsona z rzutu karnego (podyktowanego za faul Jamesa Milnera na Ryanie Fraserze), lecz już kilka chwil później cudownym strzałem w okienko skrzydła gospodarzom podciął Can.
To co wydarzyło się jednak pomiędzy 76. a 79. minutą wprawiło kibiców na trybunach w ekstazę. Fraser okazał się asem atutowym Eddiego Howe'a, bo pokonał Kariusa precyzyjnym uderzeniem z 15 metrów, a następnie obsłużył dośrodkowaniem Steve'a Cooka, który doprowadził do wyrównania. To jednak wciąż nie był koniec! Liverpool tkwił w szoku, a Wiśnie poczuły krew i w doliczonym czasie wbiły gwóźdź do trumny faworyta. Koszmarny błąd popełnił Karius, który odbił piłkę przed siebie po strzale Cooka i ten prezent bezlitośnie wykorzystał Ake.
Zespół Juergena Kloppa prowadził 2:0, potem 3:1, a ostatecznie poległ 3:4. Trudno to racjonalnie wytłumaczyć, zwłaszcza po tym jak wyglądała pierwsza połowa. The Reds nie po raz pierwszy jednak udowodnili, że o ile z przodu mają mnóstwo atutów, to w defensywie spisują się momentami zatrważająco.
Po niedzielnym triumfie AFC Bournemouth ma już 18 pkt. i zajmuje 10. miejsce w tabeli. Liverpool jest natomiast 3. ze stratą czterech oczek do liderującej Chelsea.
AFC Bournemouth - Liverpool FC 4:3 (0:2)
0:1 - Sadio Mane 20'
0:2 - Divock Origi 22'
1:2 - Callum Wilson (k.) 56'
1:3 - Emre Can 64'
2:3 - Ryan Fraser 76'
3:3 - Steve Cook 79'
4:3 - Nathan Ake 90+3'
Składy:
AFC Bournemouth: Artur Boruc - Adam Smith, Simon Francis, Steve Cook, Nathan Ake, Harry Arter, Dan Gosling (75' Benik Afobe), Joshua King (46' Jordon Ibe), Jack Wilshere, Junior Stanislas (55' Ryan Fraser), Callum Wilson.
Liverpool FC: Loris Karius - Nathaniel Clyne, Lucas Leiva, Dejan Lovren, James Milner, Emre Can, Jordan Henderson, Georginio Wijnaldum, Sadio Mane (69' Adam Lallana), Divock Origi, Roberto Firmino.
Żółte kartki: Jack Wilshere, Simon Francis (AFC Bournemouth) oraz Jordan Henderson, Emre Can (Liverpool FC).
Sędzia: Robert Madley.
ZOBACZ WIDEO Świetny mecz Piotra Zielińskiego przeciwko Interowi - zobacz skrót meczu [ZDJĘCIA ELEVEN]
oby tak dalej hha