Trenerzy po przejściach, były dziennikarz, kumpel Jarmołenki. Chojnice idą po awans do Ekstraklasy

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / PAP/Adam Warżawa / Radość piłkarzy Chojniczanki
PAP / PAP/Adam Warżawa / Radość piłkarzy Chojniczanki
zdjęcie autora artykułu

O promocji do elity najgłośniej krzyczały przed sezonem kluby z Zabrza, Bielska-Białej i Katowic. Pierwszoligowych gigantów godzi na razie malutki klub z Chojnic. Skąd się wzięła Chojniczanka? Jej awans to realny cel?

W tym artykule dowiesz się o:

Znakomity bilans - dziewięć zwycięstw, osiem remisów i tylko jedna porażka - wykręciła ekipa składająca się między innymi z chłopaka, który grał w jednym zespole z Robertem Lewandowskim i zdobywał z nim mistrzostwo Polski. Jest tu piłkarz zmuszony do ucieczki z Ukrainy przed goniącą go wojną i cały zastęp mężczyzn z bagażem wszelkich doświadczeń. Nie ma w lidze drugiej drużyny, która kryłaby w sobie tyle ciekawych historii.

Trenerskie zakręty

Do niedawna szkoleniowcem zespołu był Maciej Bartoszek, człowiek o aparycji kogoś, z kim nie chciałoby się spotkać w ciemnym zaułku. Mało kto znał jednak jego prawdziwą twarz i problemy, z jakimi przyszło mu walczyć - opowiadał o nich w "Przeglądzie Sportowym". Z trenerskiej karuzeli wyrzuciło go w czerwcu 2011 roku. Wygasła wtedy jego umowa z GKS Bełchatów, szkoleniowiec nie znalazł pracy w zawodzie, więc został prezesem spółki zarządzającej składowiskiem odpadów. Wpadł w dołek, na dodatek w życiu prywatnym docierały go kolejne ciosy - śmierć rodziców, rozwód, a "Super Express" i inne tabloidy dokładały mu publikując artykuły opatrzone nagłówkiem: "Trener trafił na wysypisko śmieci".

Do futbolu wrócił, ale dopiero w czerwcu 2015 roku, czyli po trzech latach. Na nowo zaczął w Legionowie, do Chojniczanki trafił via Bydgoszcz w kwietniu 2016 roku. Niedawno, na fali fenomenalnych wyników z klubem z Chojnic, znów wpłynął do Ekstraklasy, ściągnęła go kielecka Korona.

- Bartoszek w Chojniczance był moim pomysłem - mówi nam Maciej Chrzanowski, dyrektor sportowy klubu. - Trener okazał się strzałem w dziesiątkę. Potrafił zmotywować chłopaków, dodał im wiary w możliwości. No i przede wszystkim stosował ofensywną taktykę, drużyna nie bała się grać do przodu. Walcząc w poprzednim sezonie o utrzymanie wygraliśmy z Wisłą Płock, zremisowaliśmy na wyjeździe z Arką w Gdyni. Bartoszek to świetny fachowiec, ale również dobry człowiek. Choć po jego odejściu nie jest nam w klubie łatwo, to życzymy mu w Kielcach wszystkiego najlepszego - dodaje działacz.

ZOBACZ WIDEO Borussia - Legia. Niemiecki dziennikarz: To było jak mecze gwiazd!

Stery po Bartoszku przejął tymczasowo Hermes, Brazylijczyk, który od 2014 roku ma także polskie obywatelstwo. Postać równie ciekawa, choćby przez fakt zdobycia z reprezentacją Brazylii U-20 mistrzostwa świata w 1993 roku. Ale również przez uwikłanie w aferę korupcyjną. Były piłkarz został oskarżony o 18 czynów korupcyjnych między marcem a majem 2004 roku, czyli jeszcze w zamierzchłych czasach gry w Koronie Kielce.   Pierwszy wyrok w sprawie zapadł w 2011 roku, Wydział Dyscypliny PZPN ukarał go roczną dyskwalifikacją. Wyrok nie był prawomocny, piłkarz od samego początku zarzekał się, że z korupcją nie ma nic wspólnego. Orzeczenie zostało więc uchylone przez Związkowy Trybunał Piłkarski, sprawa została przekazana do ponownego rozpatrzenia. Kolejny wyrok znów nie był korzystny dla piłkarza, w listopadzie 2013 roku Hermes został ukarany sześciomiesięczną dyskwalifikacją w zawieszeniu oraz grzywną w wysokości 30 tysięcy złotych.   Piłkarz kończył wówczas karierę, stawiał na trenerkę. W Zawiszy asystował między innymi Bartoszkowi, niedługo później obaj panowie zaczęli pracę w Chojnicach. Po przeprowadzce Bartoszka do Kielc władze Chojniczanki zadecydowały, że to Hermes właśnie będzie miał dociągnąć drużynę do końca jesieni.

Reporter w dyrektory

Leszek Bartnicki w środowisku znany jest przede wszystkim jako dziennikarz. Swego czasu był przecież jedną z twarzy stacji Orange Sport, regularnie komentował mecze polskiej Ekstraklasy, 1. ligi, na koncie ma także skomentowane finały Pucharu Niemiec czy Pucharu Polski. Jak to się w ogóle stało, że zza mikrofonu trafił za dyrektorskie biurko?

- Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, że będę pracownikiem Chojniczanki, podstawiłbym mu zapewne alkomat - mówi nam Bartnicki. - Po upadku Orange Sport trafiłem do Polsatu Sport. Zacząłem w pewnym momencie mieć przeświadczenie, że w mediach przestałem się rozwijać, przestałem robić nowe rzeczy. Cały czas jeździłem na te same stadiony, robiłem to samo. Uznałem, że do emerytury zostało mi jeszcze ponad 30 lat, więc chcę spróbować czegoś nowego, zdyskontować wiedzę, kontakty, skonfrontować teorię z praktyką. Zbiegło się to w czasie z sygnałami ze strony Chojniczanki. Ludzi z Chojnic dzięki komentowaniu ich meczów znałem od dawna, polubiliśmy się, podobało mi się ich oddanie dla klubu. Dostałem propozycję, dogadaliśmy się i tak przeszedłem na drugą stronę barykady - tłumaczy.

Podobne transfery w przeszłości już się zdarzały - Dariusz Motała, były dziennikarz Canal Plus został kierownikiem Lecha Poznań (teraz jest w GKS Katowice), aktualnym prezesem Zagłębia Sosnowiec jest były dziennikarz TVP Katowice.   - W Chojniczance mam funkcję dyrektora zarządzającego, ale tak naprawdę zajmuję się wieloma sprawami. Wiele decyzji zapada kolegialnie, nie jesteśmy korporacją. Każdy z nas może na przykład wyrazić opinię na temat transferów. Do moich zadań należy między innymi koordynowanie współpracy z trenerami młodzieży, wyznaczanie treningów indywidualnych dla najzdolniejszych chłopaków, szukanie nowych sponsorów, utrzymywanie kontaktów z miastem, dbanie o klubowy wizerunek, budowanie jego pozycji w mediach, a gdy trzeba wziąć na plecy banner reklamowy i przenieść go z jednego końca stadionu na drugi, to tego też się nie boję - mówi.

- To bardzo ciekawe doświadczenie, bo mogę przekonać się, że to, co mówi się z wielką łatwością jako dziennikarz, nie jest takie proste, gdy patrzy się na to z klubowej perspektywy. Przykład? Dla kolegów dziennikarzy nie jest problemem napisanie newsa, że Bartoszek nie jest już trenerem Chojniczanki, później wyedytowanie tekstu i napisanie, że jeszcze nie wiadomo, a jeszcze później, że sprawa upadła. A my w klubie mamy 30 piłkarzy, siedzących w szatni jak na szpilkach, pytających o przyszłość - tłumaczy były dziennikarz.

No właśnie, czy tylko były? Bartnicki: - Jak chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu jakie masz plany na przyszłość. [nextpage]Ojciec sukcesu? "Znamy swoje miejsce w szeregu"

Gdy jednak pyta się w środowisku, kto jest prawdziwym ojcem sukcesu pierwszoligowego klubu, najczęściej pada odpowiedź: wcale nie Bartoszek, a dyrektor sportowy Maciej Chrzanowski.

- Trudno mnie tak nazywać, to efekt pracy kilku zaangażowanych w projekt osób - wycofuje się dyrektor sportowy. - W Chojniczance pracuję od pięciu lat, wciąż uczę się tego fachu, wszystko zaczęło się fajnie zazębiać. Wcześniej pracowałem jako licencjonowany menedżer, miałem rozeznanie na rynku, mogłem to wykorzystać w pracy na stanowisku dyrektora sportowego. To poskutkowało między innymi zakontraktowaniem choćby Tomka Mikołajczaka, którego w tamtym momencie nikt nie chciał. Udało nam się przed sezonem zbudować bardzo ciekawą drużynę. Zatrzymaliśmy najpotrzebniejszych piłkarzy, dobraliśmy do nich konkretnych zawodników pod konkretny system grania. Jak na przykład Michała Jakóbowskiego, Jakuba Biskupa czy typowego, defensywnego pomocnika Mariusza Kryszaka - tłumaczy.

W przedsezonowych wywiadach zarówno Chrzanowski, jak i pełniący wówczas funkcję trenera Bartoszek wypowiadali się bardzo ostrożnie. Wprawdzie zespół został wzmocniony, ale wszyscy w pamięci mieli walkę o utrzymanie kilka miesięcy wcześniej. Nikt nie chciał zapeszać. Gdy zaczynamy pytać teraz o ewentualny awans, nie pojawia się nawet cień większych emocji. Spokój, opanowanie, realna ocena sytuacji.

- O naszym awansie do elity więcej mówią ci, którzy są poza klubem, czyli dziennikarze i kibice, niż piłkarze i działacze. Podchodzimy do tego z wielkim spokojem. Gra w niższych ligach nauczyła nas pokory. Znamy swoje miejsce w szeregu, aczkolwiek mamy prężnie działający zarząd z władzami miasta, burmistrzem, więc myślę, że gdyby rzeczywiście udało nam się utrzymać pozycję i wywalczyć promocję, to władze stanęłyby na głowie, żeby dostosować infrastrukturę i klub do standardów ekstraklasy - zaznacza Chrzanowski.

Kumpel Lewego, kumpel Jarmołenki

Na koniec ci najważniejsi, czyli piłkarze. Irakli Meschia, piłkarz urodzony w Gruzji, ale piłkarsko wychowany w Kijowie, na Ukrainie był zawodnikiem Obołoń Kijów oraz Metalista Charków, zespołów występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej. Meschia wspomina czasy, gdy piłkarze zatrudnieni w kijowskich klubach z elity mieli bardzo ciekawy zwyczaj. - Zawsze w przerwie między rundami organizowaliśmy na orliku na jednym z osiedli mecze w gronie znajomych. Ekipy były mocne, montowane z takich zawodników, jak Roman Jarmołenko, gwiazda Dynama Kijów i reprezentacji Ukrainy czy Roman Zozula, dzisiaj występujący w Betisie Sewilla. Zasady były proste: grało się do dwóch goli bądź osiem minut. Przegrany w turnieju zapraszał wszystkich na obiad do McDonald’s.

Z Ukrainy uciekł do Polski, gdy wybuchła wojna. - Najpierw podpisałem dwumiesięczny kontrakt w Jeleniej Górze. Po wywalczeniu awansu z 4 do 3.ligi przeszedłem do Stomilu Olsztyn. Zanim trafiłem do Chojniczanki miałem jeszcze szansę przeniesienia się do jednego klubu z Kazachstanu, byłem tam na testach, ale nie w porządku w stosunku do mnie zachował się prezes Stomilu i z transferu nic nie wyszło. Niedługo później byłem już w Chojnicach - wspomina.

Skład Chojniczanki - jak widać, nie tylko na papierze - prezentuje się naprawdę solidnie. W kadrze jest choćby wspomniany Mikołajczak, który nazywany był swego czasu jednym z większych talentów wielkopolskiej piłki. Początki miał imponujące - niemal od razu po przeprowadzce z trzecioligowej Nielby Wągrowiec trafił do pierwszego zespołu Lecha Poznań. A nie był to Lech słaby - występowali w nim tacy Robert Lewandowski czy Sławomir Peszko. W sezonie 2009-10, czyli w tym, w którym Lewy został królem strzelców, a Lech - mistrzem Polski, Mikołajczak zagrał dla Kolejorza ponad 20 meczów, zdobył cztery gole. Sporo się o nim mówiło, wróżyło karierę. Ostatecznie jednak mocno wyhamował, od 2012 roku jest zawodnikiem klubu z Chojnic.

W kadrze Chojniczanki są również inni zawodnicy z mniejszym lub większym, ligowym bagażem doświadczeń. Jakub Biskup, który był jednym z transferowych priorytetów, na poziomie ekstraklasy ma rozegranych grubo ponad 100 meczów, tak samo zresztą jak na zapleczu elity. Z klubem z Niecieczy "robił" awans, piłkarz ma doświadczenie, jak zachowywać się w kluczowych momentach sezonu. Do bardziej doświadczonych zaliczają się Rafał Grzelak czy Paweł Zawistowski. Jest też Patryk Mikita, który błysnął instynktem strzeleckim w debiucie w barwach warszawskiej Legii, a później zaginął w ligowych czeluściach. Dziś próbuje tu wrócić do poważnego futbolu.

18 meczów, dziewięć zwycięstw, osiem remisów i tylko jedna porażka - w całej lidze nie ma drugiego zespołu, który mógłby się pochwalić tak dobrym, jesiennym bilansem. Do tego aż 33 zdobyte bramki i trzy punkty przewagi nad drugim w tabeli klubem z Katowic. Chojniczanka robi furorę, ale czy klub stać na zrobienie awansu?

- Kto widział chociaż nasz jeden mecz w tym sezonie, ten wie, że pozycja Chojniczanki w tabeli nie jest dziełem przypadku. Mamy mocny zespół, gramy o awans - mówi Meschia.

Chrzanowski: - Jest pięknie, ale w klubie najbardziej popularnym powiedzeniem w ostatnim czasie jest: Lód na głowę. I to dużo!

Źródło artykułu: