Słowenia, czyli koszmar Leo Beenhakkera

PAP / Bartłomiej Zborowski
PAP / Bartłomiej Zborowski

Był taki czas - a w obliczu aktualnej formy i wyników polskiej kadry może się wydawać, że miało to miejsce dekady temu - gdy to nie my szykowaliśmy się na lanie Słoweńców, tylko Słoweńcy lali nas.

I to lali tak mocno, że prezesowi Polskiego Związku Piłki Nożnej "odcięło zasilanie", co poskutkowało zwolnieniem selekcjonera Leo Beenhakkera za pośrednictwem... telewizji.

Lato-show w TV

Od tamtych czasów, czyli września 2009 roku, minęło raptem kilka lat, ale można odnieść wrażenie, że żyjemy teraz w zupełnie innej rzeczywistości. Jesteśmy niedługo po mistrzostwach Europy, na których udało nam się dotrzeć do ćwierćfinału, na dodatek odpadliśmy po konkursie rzutów karnych z późniejszymi mistrzami. Do tego kolejne eliminacje, znakomite wyniki, kilku piłkarzy na światowym poziomie, nie do zatrzymania Robert Lewandowski... Wtedy polska kadra grała koszmarnie, w Mariborze w jednym z ostatnich meczów eliminacji południowoafrykańskiego mundialu zostaliśmy boleśnie obici przez Słoweńców, którzy z największa łatwością strzelili nam trzy gole.

Słowenia zakończyła tamte eliminacje na drugim miejscu w grupowej tabeli, na mistrzostwa świata pojechała razem ze Słowacją. My z kolei skończyliśmy na przedostatnim miejscu w tabeli, wyprzedziliśmy tylko amatorów z San Marino. Lepsi od nas byli jeszcze Irlandczycy z Północy oraz Czesi. Katastrofa.

Warto o tym przypomnieć nie tylko dlatego, żeby docenić, co dostajemy w ostatnich miesiącach od biało-czerwonej kadry, ale również dlatego, żeby przekonać się, jak zmieniła się jakość zarządzania związkiem. Po ostatnim gwizdku we wspomnianym meczu panujący wówczas w PZPN Grzegorz Lato udał się ze Zdzisławem Kręciną oraz Adamem Olkowiczem do szatni załamanych Polaków, aby milcząc podać im rękę. Związkowy szef bardziej rozmowny był jednak chwilę później przed kamerą stacji nSport.

ZOBACZ WIDEO Słoweński dziennikarz: Wygrana z Polską może być ambitnym życzeniem (źródło: TVP SA)

{"id":"","title":""}

- Niech pan jeszcze wyjaśni, czy to było podanie się do dymisji trenera czy trener został zwolniony? Jak się to odbyło w kulisach? - padło pytanie dziennikarza.

- Ja myślę, że trener czuje, powiem uczciwie, ja mówię uczciwie państwu, nie chcę podejmować decyzji zaraz po meczu pochopnie, ale decyzja jest nieodwołalna. Trener Beenhakker przestaje być trenerem polskiej reprezentacji - odpowiedział z sobie znanym wdziękiem Lato.

Po powrocie do Polski napadła go na lotnisku cała rzesza dziennikarzy, prezes bił się w pierś i przyznawał, że sposób rozstania - mówiąc delikatnie - nie należał do najbardziej eleganckich, ale swojej decyzji nie zmieni.

A Beenhakker nie był przecież człowiekiem z przypadku, tymczasową zapchajdziurą. Po awansie na Euro 2008 - historycznym, bo dla Polski pierwszym na europejski czempionat - stał się bohaterem. Chadzał na śniadania do dwóch premierów, Lech Kaczyński zaprosił go do Pałacu Prezydenckiego i przypiął do piersi Order Odrodzenia Polski, tygodnik "Wprost" nadał mu tytuł Człowieka Roku 2007. Niektórych w drugiej części swojej kadencji zaczął irytować, przez jego wypowiedzi przemawiała wyższość, ale przyznać trzeba, że koniec przygody z Polską Lato zapewnił mu folklorystyczny.

"Każdy z nich był pod wpływem!"

Po meczu w Mariborze trener miał wrócić do Polski razem z drużyną, ale gdy dowiedział się od reporterów o słowach prezesa PZPN, uniósł się honorem, kupił bilet i prosto ze Słowenii porannym lotem udał się do Amsterdamu. Po upływie kilkudziesięciu godzin udzielił wywiadu "Przeglądowi Sportowemu". Wywiadu bardzo mocnego. Pojawił się w nim między innymi fragment o odwiedzinach Laty, Kręciny i Olkowicza w szatni.

- Słyszeliśmy, że byli pod wpływem alkoholu i doszło do małej awantury - dopytywali dziennikarze PS.

? - uniósł brwi były już selekcjoner.

- Ok, może to tylko takie plotki, może ktoś zażartował... - drążyli reporterzy.

- Nie, nie, nie, zaraz, zaraz, jakie plotki? Jakie żarty? Bądźmy poważni. Prawdą jest, że każdy z nich był pod wpływem alkoholu - wypalił Beenhakker.

Na pytanie o to, czy pojawi się w Polsce, aby porozmawiać z Latą, Holender rzucił tylko: - Nie jestem już selekcjonerem, więc nigdzie się nie wybieram. Nie wiem czy to będzie odpowiednie słowo... ale nie jestem kawałkiem jakiegoś śmiecia, które wrzuca się do kosza, a potem jak się zorientujesz, że jeszcze do czegoś się przyda, wyciąga się go z powrotem. Ludzie, Lato zwolnił mnie w wywiadzie dla telewizji, a później chce ze mną jeszcze o czymś gadać.

Słoweński koniec lata musi mu się jednak śnić do dzisiaj.

Źródło artykułu: