Kasper Hamalainen: Zamieszanie wokół transferu było większe niż się spodziewałem

Newspix / Piotr Kucza / Na zdjęciu: Kasper Hamalainen
Newspix / Piotr Kucza / Na zdjęciu: Kasper Hamalainen

- Na mecze Legii z Lechem zawsze wychodziło się jak na jakiś finał. Czujesz napięcie w powietrzu. Trudno wyjaśnić jak to pachnie. To mieszanka emocji. Pasja, podniecenie, strach - mówi Kasper Hamalainen, który przeprowadził się z Poznania do Warszawy

WP SportoweFakty: Jest to w sumie dość zabawne, że pan, człowiek spokojny, może nawet nieśmiały, stał się bohaterem najbardziej kontrowersyjnego transferu ostatnich lat w polskiej piłce.
Kasper Hamalainen:

- Rzeczywiście było trochę zawirowań na początku, ale byłem na to przygotowany. Choć może faktycznie zamieszanie było większe niż się spodziewałem. Dlatego dobrze, że pojechaliśmy na obóz przygotowawczy na Maltę. Tam mogłem się trochę wyciszyć i skoncentrować na treningu zamiast na tym wszystkim.

Co to znaczy, że zamieszanie było większe niż się pan spodziewał?

- Byłem na to przygotowany, jednak nie przewidywałem, że aż tak długo to potrwa. Wszystkie te spekulacje, teksty w mediach. Dla mnie to trochę dziwne. Nie urodziłem się w Poznaniu, jestem tylko obcokrajowcem, który wykonał swoją pracę tak dobrze jak potrafił.

To tak jak Luis Figo.

- No tak, słyszałem takie porównania. Ale na szczęście wszystko się uspokoiło.

Telefony z pogróżkami były? Barry Douglas miał jakieś nieprzyjemności.

- Ja nie miałem. Z tego co mi wiadomo, Paulus (Arajuuri - red.) miał. W końcu jest też z Finlandii, więc ludzie byli na niego wkurzeni i coś tam usłyszał. Ale to twardy facet, to mogę zagwarantować.

Jak w ogóle stało się, że przeszedł pan do Legii? Mówiono raczej że przeniesie się pan gdzieś na południe Europy.

- Byłem blisko transferów do PAOK-u i APOEL-u i kilku innych klubów. Ale zawsze czegoś brakowało. Przede wszystkim nie mam 20 lat i potrzebuję dłuższej umowy, muszę myśleć o zabezpieczeniu rodziny.

Na Cyprze lub Grecji mogliby dać panu nawet i 10-letnią umowę i o niczym by to nie świadczyło.

- W sumie racja. Potem jednak pojawiła się oferta z Legii. To było chyba cztery dni po świętach Bożego Narodzenia. Agent zadzwonił do mnie, a moją pierwszą reakcją był lekki szok. On uważał, że to może być dobry krok dla mojej kariery. Kilka dni nad tym myślałem. I z każdym dniem ta propozycja wydawała mi się coraz bardziej interesująca. Więc w sumie dość szybko podjąłem decyzję, że to dobry pomysł.

Ale dlaczego Warszawa? Konkretna oferta? Dobre miejsce do życia?

- Warszawa to piękne miasto. Po jednym z meczów zostaliśmy tu na dwa dni, trochę pochodziliśmy, byliśmy w Muzeum Powstania Warszawskiego, pochodziliśmy po starym mieście. Paradoksalnie więcej czasu na zwiedzanie miałem jako zawodnik Lecha, teraz nie ma na nic czasu.

Nikt pana nie rozpoznał?

- Nie, trochę się zamaskowałem.

Ale na tyle się spodobało, że wrócił pan na dłużej.

- Po prostu potrzebowałem jakiejś zmiany, czegoś… nowego otoczenia. Legia co roku walczy o Mistrzostwo, potem o Ligę Mistrzów. Gra regularnie w Lidze Europy.

Czyli ostatnia szansa na dużą piłkę?

- Można tak powiedzieć. Dobra drużyna, z mentalnością zwycięzców. Wszystko świetnie tu działa, cały sztab, ludzie w klubie. Czujesz, że znajdujesz się w dużym profesjonalnym klubie.

W ostatnich latach w meczach z Legią grał pan co najmniej dobrze a czasem bardzo dobrze. Strzelił pan gola, dzięki któremu Lech włączył kolejny bieg w walce o tytuł, potem bramkę, która zakończyła wielki kryzys klubu.

- Ten pierwszy gol, po podaniu Karola (Linettego - red.) i wygrana dały nam wielką pewność siebie. Faktycznie zaczęliśmy czuć, że możemy pokonać Legię i wygrać tytuł. Myślę, że to był jeden z moich najważniejszych meczów w barwach Lecha.

Polskie derby z Legią to...

- Było coś znacznie poważniejszego niż zwykły mecz ligowy. Za każdym razem wychodziło się na boisko jakby był to jakiś finał. Nie ma znaczenia czy liga czy Puchar Polski. Czujesz napięcie w powietrzu. Trudno wyjaśnić jak to pachnie. To mieszanka emocji. Pasja, podniecenie, strach. Ze strony zawodników, fanów. Coś innego.

Ale to nie była nowość?

- Nie, w Szwecji w Sztokholmie są trzy drużyny. Djurgardens, AIK i Hammarby, więc znałem to. Pewne jest, że po zakończeniu kariery będzie mi takich spotkań brakowało. I będę je wspominał.

Co się właściwie stało z Lechem w poprzedniej rundzie? To było jedno z największych rozczarowań w polskiej piłce w ostatnich latach.

- Poprzedni sezon dał nam tytuł, ale jednocześnie nas wykończył. Nie mieliśmy zbyt dużej rotacji, graliśmy pełno meczów pod wielką presją, które musieliśmy wygrać, co jest bardzo trudne od strony psychicznej i fizycznej. Wygraliśmy mistrzostwo, ale byliśmy bardzo zmęczeni. Jak jesteś zmęczony psychicznie to przychodzi automatycznie zmęczenie fizyczne. To jest połączone ze sobą Potem była przerwa w rozgrywkach. Zbyt krótka. Nie przygotowaliśmy się dobrze do sezonu.

Ale w kwalifikacjach do Ligi Europy wciąż potrafiliście dobrze zagrać.

- Tak, były dobre momenty, ale nagle trafił się poślizg. To było jak "zjazd". W piłce tak jest, że jak raz wjedziesz na złą drogą, to potem ciężko wrócić na odpowiednią. Wszystko zaczyna się robić bardzo skomplikowane. Strzały, które normalnie leciały w bramkę, teraz omijają ją o kilka centymetrów. Po prostu szaleństwo. To mechanizm kuli śniegowej, która jest coraz większa i większa i nie widzisz, kiedy przestanie się toczyć. A więc był mały kryzys.

Mały? To chyba żart. Największy kryzys Lecha od dawien dawna.

- Jasne, z punktu widzenia dziennikarzy tak to wygląda. My na to patrzymy inaczej. Po prostu wiedzieliśmy, że potrzebujemy "czegoś". Tym czymś okazała się zmiana trenera. To zwykle pomaga. Nawet jeśli trener nie zrobi wielkich zmian.

Jan Urban to przyjaźnie nastawiony człowiek, na luzie. Może dlatego?

- Tak. To nam sporo dało. Dużo śmiechu, małe rozmowy na luzie, nie zawsze na poważnie. Potrzebowaliśmy tego.

A Skorża był zbyt poważny?

- Myślę, że to świetny trener, wykonał kawał roboty, ale to normalny proces w piłce.

[nextpage]

Mówiliśmy, że transfer do Legii to ostatnia szansa na dużą piłkę. Wszystko mogło się potoczyć inaczej, był pan kiedyś na testach w klubach z lepszego świata.

- Miałem 17 lat i zostałem zaproszony na testy do Lazio, Romy, Ajaksu. Ale najbliżej byłem Udinese, gdy trenerem był Luciano Spaletti.

Ale?

- Przytrafiła mi się poważna kontuzja. Podczas meczu jeden z rywali ostro mnie zaatakował i złamał mi nogę. Miałem operację i wszystko wyglądało dobrze, ale jednak kości nie zrosły się dobrze. Czyli miałem trochę dodatkowego czasu wolnego. W sumie 2 lata przerwy i potem musiałem zaczynać wszystko od nowa. Jak masz 17 lat to wyjęcie 2 lat z kariery jest naprawdę odczuwalne.

Gdyby nie to, zostałby pan zawodnikiem Udinese?

- Była to jedna z opcji, miałem kilka możliwości.

Wciąż goni pan stracony czas?

- Na pewno straciłem dużo, ale zdecydowałem się walczyć o powrót. Trochę to zajęło.

Ciężki okres w życiu?

- Na pewno walka była trudna, czasem czułem się jak "Rocky". A poważnie to była trudna robota, krok po kroku, odbudowywanie system nerwowego i tak dalej. Potem spędziłem 3 lata w Turku skąd poszedłem do Szwecji. Reszta jest znana.

Nasz znajomy dziennikarz z Finlandii mówi, że są dwa najbardziej "szokujące" transfery w fińskiej piłce to pana i Jariego Litmanena z Lahti do HJK.

- To był mój bohater, gdy bylem chłopcem. Potem spotkałem go w Amsterdamie. Byliśmy na testach z Jooną Toivio i potem spotkaliśmy się z Jarim, pogadaliśmy trochę. Było fajnie. Na pewno miał ogromny wpływ na moją karierę.

Więc postanowił pan go naśladować w sprawie "szokujących" transferów?

- Jariemu postawili nawet pomnik Lahti, był wielkim bohaterem lokalnym. Jacyś ludzie oblali potem pomnik jakąś substancją.

Jaką?

- Lepiej nie wiedzieć. Przynajmniej ja nie chcę.

Zmienił się pan jako zawodnik w Polsce?

- Myślę, że nabrałem doświadczenia. Jestem bardziej ekonomiczny i trochę spokojniejszy. Wcześniej grałem zresztą jako defensywny pomocnik

Słyszałem, ale wciąż trudno mi to sobie wyobrazić.

- Tak, domyślam się. Pozycja "numer 10", na której zacząłem grać w Lechu jest w sumie dla mnie dość nowa. Ale zacząłem być bardziej kreatywny, strzelam więcej goli, więcej podaję, częściej mam piłkę. Czyli gram jak lubię. Grałem też jako środkowy napastnik, więc mam kolejne dobre doświadczenie.

A w Legii ma pan jeszcze jedno - siedzenie na ławce.

- No tak. Ale rozumiem to. Nowy zawodnik wchodzi do drużyny i potrzebuje czasu, żeby wskoczyć do składu.

Legia dobrze zaczęła rundę, Piast traci punkty, czyli...

- Legia jest faworytem do wygrania tytułu. Mamy dobrą jakość i szeroką ławkę. A więc nawet, jeśli trafi się kontuzja, trener może wziąć zawodnika z ławki i drużyna nie traci. Naprawdę mamy dobrą ławkę.

Dla wielu trenerów puchary europejskie to przekleństwo. Jeśli awansujesz, jesteś bohaterem, ale żyjesz z wyrokiem.

- To był problem w Lechu. Ale teraz mamy szeroki skład, więc sytuacja jest inna. Myślę, że potrzeba jeszcze jednego, może dwóch meczów i wyjdziemy na prowadzenie.

Jaka jest różnica w grze Lecha i Legii?

- W Lechu Urbana drużyna była bardziej zwarta, czekała i reagowała. Legia chce dominować, grać do przodu, cały czas naciskać, nie dawać przeciwnikowi czasu.

A pan jakie ma osobiste cele?

- Osiągnąć cel, który da mi satysfakcję.

No tak, jak wszyscy. A co to oznacza?

- Gdyby to było łatwe do wyjaśnienia, to bym panu powiedział. Po prostu czuję, że mogę dać z siebie więcej. Nie jestem osobą, którą łatwo zadowolić. Kiedy oglądam mecze, robię analizy, zawsze widzę swoje błędy. Nie lubię tego oglądać, ale wiem, że to ważne. Musisz być świadomy, co można zrobić lepiej. Dzięki temu się rozwijam.
[color=black]
Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Zobacz wideo: #dziejesiewsporcie: prawie jak Messi i Suarez

Źródło: WP SportoweFakty
[/color]

Źródło artykułu: