Michał Kołodziejczyk: Euroterror (felieton)

Po zamachach terrorystycznych w Paryżu świat futbolu zaczął się zastanawiać, czy Euro we Francji w przyszłym roku będzie bezpieczne. Odwołanie lub przeniesienie imprezy do innego kraju byłoby poddaniem się w walce o normalność.

W tym artykule dowiesz się o:

Na Saint-Denis do tragedii nie doszło. Szaleniec z bombą chciał wejść na trybuny podczas meczu z Niemcami, ale został zatrzymany przez ochronę. Kibiców o niczym nie informowano, by nie wzbudzić paniki. Francuscy piłkarze w geście solidarności pozostali z drużyną przeciwników na stadionie do rana, kiedy goście mogli zostać bezpiecznie przewiezieni na lotnisko. Następnego dnia, gdy liczono ofiary zamachów w restauracjach i na koncertach, przypomniano, że za pół roku Francja ma zorganizować jedną z największych imprez sportowych na świecie. Przypominano dodając w didaskaliach, że "Francja nie da rady, że trzeba przenieść turniej do innego kraju".

Turnieju tej rangi bezpiecznie nie jest w stanie przeprowadzić obecnie żaden kraj. Nie działa nawet hasło: "oddać wszystko Niemcom". Kilka dni po horrorze w Paryżu, Niemcy pokazali, jak bardzo są bezradni w sytuacjach kryzysowych. Mecz z Holandią w Hanowerze odwołano na kilkadziesiąt minut przed rozpoczęciem. Szef miejskiej policji mówił o karetce pełnej materiałów wybuchowych zaparkowanej przed stadionem, by dwie godziny później ze wszystkiego się wycofywać, gdy przedstawiciele landu tłumaczyli na konferencji, że niczego nie znaleziono, ale po prostu było zagrożenie. Niemcy pogrążyli się w chaosie, podobnie Belgowie, gdzie jak się okazało na stałe przebywały osoby odpowiedzialne za zamachy we Francji. W weekend odwołano mecz Lokeren z Anderlechtem, bo nikt nie chciał się podpisać pod zapewnieniem, że kibice będą bezpieczni.

Anglicy mieli zamachy w metrze, Hiszpanie w pociągach, nie ma obecnie kraju na Starym Kontynencie, który może zaprosić całą piłkarską Europę i zapewnić: "u nas jesteście bezpieczni".

Obawa o to, że do czegoś złego może dojść podczas sportowej imprezy, trwa już 14 lat, od zamachu na World Trade Center. Po każdym zamachu na wielką skalę podnosi się środki ostrożności. Na meczu Polski z Czechami we Wrocławiu skrupulatnie sprawdzano dowody osobiste i porównywano dane z akredytacją, ale to, że ktoś miał ze sobą walizkę, już mało kogo interesowało. Kiedy ostatnio oglądałem mecz Legii ze Śląskiem na trybunie wschodniej, ochroniarze tłumaczyli się ze szczegółowej kontroli osobistej, że to wszystko przez "tych w Paryżu". Z trzynastu osób, dowód sprawdzono jednej. Na meczu hucznie obchodzono 10-lecie powstania grupy, która przy Łazienkowskiej przygotowuje oprawy połączone z pirotechniką. Było efektownie, choć oczywiście nielegalnie, bo rac na stadiony wnosić nie wolno.

Ze wszystkich imprez sportowych, na których byłem, najbardziej restrykcyjni w kontrolach byli Brazylijczycy. Niemcy w 2006 roku pozwalali nawet przechodzić na czerwonym świetle, chyba po to, by pokazać, jak potrafią być gościnni i nie zwracać uwagi na drobne przewinienia gości. W RPA ludzie pilnowali się sami, bo bali się zwykłych złodziei, a nie terrorystów, w Londynie na igrzyskach czy w Austrii, Szwajcarii, Polsce i na Ukrainie na Euro kontrole były, ale nie paraliżowały normalnego przebiegu turnieju.

Mistrzostwa Europy w 2016 roku odbędą się we Francji, na stadionie trzeba będzie po prostu pojawiać się godzinę wcześniej niż do tej pory i liczyć z tym, że służby porządkowe, zaglądać nam będą w skarpetki. Jeśli ktoś podjąłby decyzję o przeniesieniu lub odwołaniu turnieju, znaczyłoby, że Europa i jej styl życia się poddaje. A w to nie wierzę.

Michał Kołodziejczyk, Redaktor Naczelny WP SportoweFakty

Źródło artykułu: