Historia Eidura Gudjohnsena: był lepszy od Ronaldo, urazy zniszczyły mu karierę

Jak potoczyłaby się jego historia, gdyby nie ciągłe urazy? Wielu zawodników i tak może mu zazdrościć, bo mimo etykiety pechowca osiągał sukcesy w Chelsea i Barcelonie.

W tym artykule dowiesz się o:

Jest legendą islandzkiej piłki. Pamiętają go kibice Boltonu, Chelsea, Tottenhamu, Club Brugge. Również Barcelony, gdzie w lidze zdobył tylko dziesięć goli przez trzy lata. Jak na zawodnika, za którego wydano dziewięć lat temu osiem milionów funtów, niewiele. Mało jednak piłkarzy w wieku 37 lat ciągle gra i myśli o występie na Euro.

Islandia sensacyjnie awansowała na turniej we Francji. Eidur Gudjohnsen jest już na piłkarskiej emeryturze. W chińskim Shijiazhuang Ever Bright nie ma mowy o poważnej piłce, umowa kończy się w styczniu, nie wiadomo, czy napastnik zostanie w klubie. Skoro myśli o Euro, potrzebuje grania. - I nie mam zamiaru na razie kończyć. Czuję się świetnie - powiedział dla "Times of Malta". Piłkarz wrócił do Europy, żeby oglądać swojego syna, Sveinna Arona, który gra w kadrze U-19.

Rozminął się z ojcem

Na karierę nie może narzekać. Wypromował się w Boltonie, w Chelsea zdobył dwa tytuły, a gra w Barcelonie to marzenie nieosiągalne dla wielu dużo lepszych piłkarzy od niego. Z katalońską drużyną wygrał m.in. Ligę Mistrzów i rozgrywki Primera Division.

Był traktowany jako absolutny wyjątek, talent, który z niewiadomych powodów urodził się na mroźnej wyspie, gdzie piłka nigdy nie była priorytetem. Jak do niedawna Adam Małysz - człowiek z kraju, gdzie narty są traktowany tylko hobbystycznie, wygrywał wszystko i wszędzie. Gudjohnsen potrafił wyciągnąć z kariery dużo więcej niż było mu to dane.

Mógł wzorować się na tacie. Arnor Gudjohnsen był napastnikiem m.in. Anderlechtu i Bordeaux. - Zawsze był dla mnie najlepszy zawodnikiem świata - mówił Eidur Gudjohnsen. Sam w lidze islandzkiej - pojawił się tam w wieku 15 lat! - był gwiazdą. Zagrał razem z ojcem w kadrze (w jednym meczu, ale nie równocześnie - zmienił właśnie "seniora"). Nigdy więcej nie mieli już okazji. Arnor zdążył zrezygnować w gry w reprezentacji, kiedy 16-latek Eidur leczył złamaną nogę.

Talent z brzuchem

Młodą gwiazdę ligi islandzkiej przyciągnęło do siebie PSV. Trenował razem z Ronaldo, tym oryginalnym, absolutnym geniuszem, jeszcze sprzed kontuzji, które podniszczyły mu karierę. Między nim a Gudjohnsenem nie było wielkiej różnicy, ba - wielu ekspertów oceniało, że to Islandczyk jest lepszy.

Była jedna zasadnicza różnica - Brazylijczyk, zanim kolana odmówiły mu współpracy, zdążył podbić piłkarski świat i przejść do historii jako absolutna legenda. Gudjohnsen nie, bo jego dużo wcześniej niż słynnego zawodnika dopadły urazy. Prawdopodobnie odzywały się zbyt wielkie obciążenia z wcześniejszych lat.

Dowiedział się od holenderskich lekarzy, że nigdy nie zagra na naprawdę wysokim poziomie. Ciało nie wytrzyma. Wrócił po kontuzji do klubu z Reykjaviku, miał nadwagę, nikt się nim nie interesował. Dostał jednak nową szansę i ją wykorzystał.

- Miałem wielkie braki, ale nie mogło być inaczej, skoro długo wracałem do siebie po kontuzji. Udało mi się jednak dostać na testy do Boltonu - opowiadał Gudjohnsen.

Miał 20 lat i wykorzystał znajomości, bo do angielskiego zespołu polecił do Gudni Bergsson, inny Islandczyk z tego zespołu. Gudjohnsen jakimś cudem testy przeszedł, choć działacze Boltonu wspominali, że był gruby, niecierpliwy, miał depresję. Ponad wszystko przebijał się jednak talent, którego nauczyć się nie da. Liczyli, że inwestycja kiedyś się zwróci.

W Boltonie (grał tam w latach 1998-2000) w 59 meczach strzelił dziewiętnaście goli. Szału nie ma, ale w jego przypadku to było błogosławieństwo. Wreszcie o sobie przypomniał, wreszcie grał, kibice szybko go pokochali. Ostatni sezon zakończył znowu kontuzją, ale i zmianą otoczenia. Wyciągnęła go Chelsea, jeszcze nie szalejąca pieniędzmi z ery Romana Abramowicza.

"Zesłanie" do Barcelony

Tam zaliczył świetne wejście. On i Jimmy Floyd Hasselbaink grali koncertowo. Na ławce siedział Gianfranco Zola, wydawało się nie do wygryzienia ze składu, ale rządził duet islandzko-holenderski. Gudjohnsen szybko złapał kontakt nie tylko z Hasselbainkiem, ale i z Johnem Terrym czy Frankiem Lampardem. Imprezy, kasyna, skandale. Popadł w długi, miał debet w wysokości 6 mln funtów. - Grałem z nudów. Potem mnie już wciągnęło. Ciężko było mi się pozbierać - opowiadał, kiedy jeszcze jako zawodnik Barcelony spłacał finansowe zaległości.

Spędził w Chelsea sześć lat od 2000 roku. W 2003 roku pojawił się rosyjski miliarder z górą pieniędzy, co oznaczało większą konkurencję w składzie. Hernan Crespo, Didier Drogba, Andrij Szewczenko - z nimi Gudjohnsen musiał rywalizować. Przeżywał ciężkie chwile u Jose Mourinho, jednak inni odchodzili, a on trzymał się twardo. Wreszcie - kiedy definitywnie był do odstrzału - trafił do Barcelony. Niezłe "zesłanie".

Ta miał być dżokerem, człowiekiem na ciężkie momenty w meczu, kontuzje gwiazd. Nie sprawdził się. Opinii, że był transferowym pudłem, jest więcej niż tych, w których wychwalają go za gole strzelane w ważnych momentach. Niejako przy okazji osiągnął kolejny wielki sukces - wygrał Ligę Mistrzów, już z Pepem Guardiolą. W Katalonii nigdy jednak się nie zadomowił. W Boltonie czy Chelsea był sobą, czuł się dużo lepiej. Opowiadał, że chętnie wróciłby na Wyspy.

Wtopa za wtopą

Jeśli źle się czuł w Barcelonie, to kolejne kluby były już zupełnymi nieporozumieniami. Monaco, Tottenham, Stoke, Fulham, AEK Ateny - co klub, to katastrofa. Od 2009 do 2012 roku rzucali nim, gdzie popadnie. Jechał na nazwisku, bo przecież "to ten słynny z Barcelony i Chelsea".

Znowu miał nadwagę, trenerzy byli wściekli, że nie trenuje na poważnie, on narzekał, że ma za słabych kolegów. Do tego doszła kolejna kontuzja złapana w Grecji. Na chwilę odżył w Brugge, gdzie znowu miał uraz. Ogłosił nawet zakończenie kariery, ale to jeszcze nie był koniec.

Wrócił do Boltonu, gdzie razem z Emile Heskey'em utrzymał drużynę w Championship. Efektem był kolejny transfer do Chin. Nikt nie udawał nawet, że chodzi tylko o pieniądze. Zależy mu tylko, żeby jakoś się utrzymać w formie i pojechać na Euro. To będzie ciężkie wyzwanie dla 38-latka (tyle skończy w przyszłym roku), który może "posypać" się w każdej chwili.

Komentarze (0)