Wiesław Ignasiewicz: Boniek potraktował mnie jak śmiecia

Boniek przekonywał, że mnie nie zwolni, a potraktował jak śmiecia - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Wiesław Ignasiewicz, były kierownik techniczny reprezentacji Polski, który został wyrzucony z PZPN-u po 34 latach pracy.

WP SportoweFakty: Podobno zarabiał pan 9 tys. zł miesięcznie jako kierownik techniczny reprezentacji i dostał 50 tys. zł odprawy w momencie odejścia ze związku. Sporo pieniędzy.

Wiesław Ignasiewicz: Nie są to prawdziwe sumy.
Zbigniew Boniek, (nasz tekst o tym, jak Ignasiewicza zwolniono z pracy), przedstawił takie kwoty w wywiadzie dla "Super Expressu". Pan twierdzi, że nie ma z czego żyć. Kto ma rację?

- Do mistrzostw Europy w 2012 roku zarabiałem, maksymalnie, do około 4 tys. zł netto miesięcznie. Po tym turnieju ówczesny prezes Grzegorz Lato dał mi podwyżkę. Na rękę wyszło ok. 5 tys zł. Pracowałem jednak bardzo dużo, co było głównym argumentem za podwyżką. Był to gorący okres dla naszej kadry, a w domu nie było mnie miesiącami. Na miejscu żona i ciężko chory syn. "Skup się na pracy, za podwyżkę zapewnij młodemu opiekę" - powiedział wtedy pan Grzegorz. Docenił mnie i chciał też zwyczajnie pomóc w życiu. Nie zawsze było jednak kolorowo. W latach 90. dostawałem zaliczki po 500 zł.

Jak to było z tą odprawą?

- Podczas zwolnienia zaproponowano mi wypowiedzenie za porozumieniem stron. Sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki , wręczając mi wypowiedzenie, powiedział: "Za wieloletnią, bardzo dobrą pracę, chcę pana wynagrodzić. Proponujemy rozstać się na następujących warunkach: trzymiesięczna pensja z tytułu wymówienia plus trzy miesiące odprawy i kwota za zaległe dni urlopowe". Wolnego uzbierało się prawie półtora miesiąca. Przeliczając to na złotówki, wyszłoby łącznie około 48 tys. zł. Tylko ja nie zgodziłem się na rozstanie za porozumieniem stron. I takiej kwoty nie otrzymałem. Związek zapłacił mi mniej, prawie 36 tys zł. I mam na to dokument.

Co się stało z tymi pieniędzmi?

- Spłacamy z żoną kredyt za mieszkanie. Zostało nam jeszcze rat na 12 lat. Poza tym obecnie leczenie syna pochłania miesięcznie około tysiąca złotych. Utrzymujemy się z emerytury żony. Mamy z małżonką jedno mieszkanie, które udało nam się spłacić z wcześniejszych oszczędności, ale próbujemy je sprzedać. Dziwi mnie zachowanie pana Bońka. Raz, że w ogóle podaje czyjeś dochody, co jest przecież karalne. Dwa, że je zawyża, czyli de facto podwójnie łamie prawo o naruszeniu dóbr osobistych. Ja nie zaglądam prezesowi do portfela.
Tak, jak wspomniałem, więcej udało mi się zarobić przez ostatnie dwa lata mojej pracy w związku. Nie przehulałem tej kasy, nie przepiłem. Miałem swoje wydatki. Choćby połowę tej kwoty przeznaczaliśmy wtedy na leczenie syna. Lekarz powiedział ostatnio, że to cud, że nie umarł.

Na co choruje syn? 

- Nie chciałbym się na ten temat wypowiadać publicznie.

Próbował pan znaleźć pracę po zwolnieniu z PZPN?

- Próbowałem, ale spójrzmy na sprawę obiektywnie. Mam 63 lata. Jestem już w okresie ochronnym przed emeryturą. Kto zatrudni człowieka w takim wieku, wiedząc, że nie będzie go mógł przez trzy lata zwolnić? Sytuacja patowa. Pan Boniek podaje przykład Konrada Paśniewskiego czy masażystów, którzy również stracili pracę. Tylko że sztab szkoleniowy zmienia się najczęściej razem z trenerem, a Paśniewski w dniu zwolnienia miał 37 lat. Gdybym ja był na jego miejscu, miałbym w nosie decyzję Bońka. Poradziłbym sobie. A teraz nawet jak są chęci, to druga strona nie jest zainteresowana podjęciem współpracy. Jestem za stary.

Z PZPN został pan zwolniony w czerwcu 2014 roku. Zaraz po powrocie z dziewięciomiesięcznego zwolnienia lekarskiego, po operacji biodra i kręgosłupa. Czy pan, będąc prezesem związku, zostawiłby rekonwalescenta na stanowisku, gdzie sprawność fizyczna to podstawa?

- Przede wszystkim zacznijmy od tego, że najpierw odwiedziłbym chorego pracownika w szpitalu. Człowiek, gdy przez kilka miesięcy leży w łóżku, potrzebuje zwyczajnie wsparcia mentalnego. Czekałem na moment, aż ktokolwiek z PZPN jakkolwiek się zainteresuje. Odwiedzi czy chociaż zadzwoni do mnie. Leżałem w szpitalu, potem w domu. Nikt nie przyszedł. A Boniek zna mnie przecież od zawsze. Przy reprezentacji pracowałem, jak był piłkarzem, selekcjonerem, wiceprezesem i prezesem. Mieliśmy dobre stosunki. Dlatego tym bardziej dziwię się, że tak mnie potraktował. Jak śmiecia. Nawet zwolnienia mi nie uzasadnił. Nie chcę się czepiać, ale po wyrzuceniu z pracy nie dostałem nawet jednego biletu na mecz kadry. A robiłem przy niej 34 lata.

Wracając do sedna pytania - co by pan zrobił z nie do końca sprawnym pracownikiem?

- Najpierw zaprosiłbym go na spotkanie, bo w moim przypadku prezes tylko zbywał mnie na korytarzu. Zapytałbym, jak się czuje i na ile procent jest w stanie wykonywać swoją pracę. Poza tym, podkreślam, ja się czułem dobrze. Operacja poprawiła moją sprawność fizyczną. Wcześniej też czułem się dobrze i dobrze wykonywałem pracę, a dolegliwości związane z biodrem odczuwałem wyłącznie ja, a nie zawodnicy.

Rozmawiał pan o tym z Bońkiem?

- Nie. Na dwie godziny przed moim zwolnieniem wpadliśmy na siebie w korytarzu, w siedzibie związku. Zamieniliśmy parę zdań, po czym Boniek powiedział, że się spieszy, bo leci do Rzymu. O niczym się nie zająknął. Widział, że jestem w dobrej formie. Po dwóch godzinach pan Sawicki wręczył mi wymówienie.

Co pan chciał powiedzieć prezesowi po dziewięciu miesiącach rehabilitacji?

- Czułem, że po powrocie ze zwolnienia mogę mieć problem z powrotem na swoje stanowisko. Obowiązki, które pełniłem, na czas mojego leczenia przejął w całości Paweł Kosedowski. Przychodząc po zwolnieniu lekarskim spodziewałem się, że prezes z tego względu przesunie mnie na przykład do piłki juniorskiej. Tak się jednak nie stało. Na pewno w kwestiach logistycznych i organizacyjnych mógłbym dużo pomóc. 

Już nie za 5 tysięcy zł netto.

- Oczywiście, za mniejsze pieniądze, z czym się liczyłem, i wcale mi to nie przeszkadzało. Chciałem robić cokolwiek, po prostu pracować. Jest siedemnaście reprezentacji. Można mnie było gdzieś przesunąć. Boniek nawet nie wysłuchał mojego stanowiska. "Zaraz pogadamy. Zaraz przyjdzie sekretarz" - tak zazwyczaj wyglądała z nim konwersacja. Miał dzwonić. Nie zadzwonił.

[nextpage]

Boniek powiedział: "Adam Nawałka miał prawo dobrać swój sztab". Może to selekcjoner pana nie chciał?

- Trener tego nie sugerował, wręcz przeciwnie. Rozmawiałem z Nawałką w listopadzie 2013 roku na spotkaniu wigilijnym. Powiedziałem mu, że mój powrót do pełni sprawności może być trudny. Optymistycznie odparł: "Lecz się, rehabilituj się, zobaczymy, co będzie. Głowa do góry".

Boniek obiecał panu przed pójściem na zwolnienie, że pana nie zwolni?

- Powiedział, żebym się o nic nie martwił. Przekonywał, że mogę czuć się bezpiecznie, że nie stracę pracy. Nigdy nie miałem z nim zatargów, wierzyłem mu. Dla mnie dane słowo jest najważniejsze. Jestem człowiekiem honoru. Mogłem przecież kombinować i po zwolnieniu lekarskim pójść na zaległy urlop i spokojnie zbić ten miesiąc do okresu ochronnego. Ale ja nie kombinuję. Pracę w związku byłem gotowy wznowić wcześniej, niż nakazywało zwolnienie lekarskie.
Dziwi mnie zachowanie Bońka, zwłaszcza że on ma mi za co dziękować. W listopadzie 2002 roku Polska przegrała z Danią 0:2. Boniek, wtedy selekcjoner kadry, zostawił drużynę na lotnisku w Kopenhadze. Po prostu się ulotnił. Szukali go piłkarze i przedstawiciele firmy Orange. Świeciłem za niego oczami. Ludziom z Orange tłumaczyłem, że trener musiał pilnie wyjechać, bo ma bardzo ważne sprawy. Dopinałem też wszystkie dziury organizacyjne. Na przykład z własnych pieniędzy kupiłem zawodnikom napoje i jedzenie. Później Michał Listkiewicz przekazał nam, że żona Bońka kazała mu wrócić do Włoch i nie pozwala dalej pracować, ponieważ jest tak znerwicowany.

Boniek stwierdził, że pana "lubi, szanuje i nie miał zastrzeżeń do pana pracy".

- Skoro tak, to dlaczego nie zrobił wszystkiego, by utrzymać mnie w związku? Wyróżnił mnie, to prawda: hucznym zwolnieniem.

Uzasadnił je tak: "Potrzebny był ktoś młodszy, więc zatrudniliśmy Pawła Kosedowskiego". Prawie półtora roku temu tłumaczył pana zwolnienie inaczej: likwidacją stanowiska.

- I w tej sprawie toczy się proces. We wspomnianym wywiadzie (dla "Super Expressu" - przyp. red.) prezes mówi też, że to nie on jest od zwalniania, że decydują departamenty. Pan Sawicki sam mi przyznał, że prezes dał zielone światło na wyrzucenie mnie z pracy.

"Biorę jego zwolnienie na klatę. Nie wykluczam jednak, że postaramy mu się jakoś pomóc" - mówi prezes. Co pan na to?

- Skoro prezes chce mi pomóc, niech przywróci mnie do pracy. Jestem otwarty na propozycje. Sprawny, gotowy i chętny do pracy. Chce spłacić długi, kredyt, ratować syna. Do emerytury zostały mi trzy lata.

Rozmawiał Mateusz Skwierawski
[b]

[/b]

[i]*Cytaty Zbigniewa Bońka pochodzą z wtorkowej rozmowy z "Super Expressem".

[/i]

Źródło artykułu: