Eksplozja, która wstrząsnęła Ekstraklasą

Przed sezonem walczyły o niego Legia Warszawa i Lech Poznań. Wygrał zespół ze stolicy. W ciągu zaledwie kilku miesięcy Michał Pazdan stał się jedną z największych gwiazd polskiej Ekstraklasy.

Było w tym coś z szaleństwa. Nagle zawodnikiem zainteresowało się kilka poważnych klubów. Z Polski konkretne oferty wysłały Legia Warszawa i Lech Poznań. Ale też realne było zainteresowanie ze strony niemieckich klubów - Hamburger SV i Schalke 04 Gelsenkirchen. Oferta Legii była jednak bardzo konkretna i znaczenie lepsza niż ta od Kolejorza. Piłkarz zdecydował się zagrać "szybką piłkę", zamiast czekać na kolejne telefony od Niemców.

- Legia była konkretna, zdeterminowana, trener mnie chciał, poza tym ważna też była kwestia kadry narodowej. Jestem na miejscu, gram. I chciałem zacząć od początku sezonu przygotowawczego. Bo wtedy jest inne wejście - mówi Michał Pazdan w rozmowie z serwisem WP SportoweFakty.

Jeszcze w zeszłym roku o tej samej porze, wydawało się, że zostanie zapamiętany jako co najwyżej niezły ligowy piłkarz. Wtedy nastąpiła nieprawdopodobna eksplozja jego talentu. Sam Michał Pazdan zapewnia, że nigdy nie zwątpił.

- Wychodzę z założenia, że w każdym wieku możesz się rozwinąć. Jak będziesz robił swoją robotę, to w końcu zostaniesz nagrodzony, prędzej czy później - stwierdza.

- Już od czasu trenera Stokowca grałem na dobrym poziomie, jednak byliśmy na 8. miejscu. Potem była kontuzja kolana i wypadłem na 4 miesiące. Potem pograłem u trenera Probierza i trafiła się kontuzja drugiego kolana. Czułem, że gdy się przygotuję, to jestem na tyle doświadczonym i ogranym zawodnikiem, że pójdę do góry. Taką mam pozycję, że liczy się systematyczna praca, regularna gra. Potrzebowałem po prostu przepracować cały okres przygotowawczy - zapewnia piłkarz warszawskiej Legii.

Wiosna 2015 roku to był czas Pazdana. Zawodnik, który kiedyś był wyszydzany przez pół Polski tylko za to, że dostawał powołania do kadry, okazał się absolutnym objawieniem ligi. Sam uważa jednak, że rozwiązanie jego zagadki jest bardziej niż proste.

- Nic wielkiego się nie wydarzyło. Sporo z trenerem rozmawialiśmy, miałem mocną pozycję, dużo pewności siebie. Nie miałem kontuzji i powoli się to rozkręcało. Jednocześnie drużyna szła do przodu. Nie było jakiś wielkich indywidualności, które rozstrzygały same mecze - rozkłada ręce.

Spora w jego nagłym skoku zasługa Michała Probierza. Trener Jagiellonii Białystok dotarł do głowy zawodnika. Jego problem zdiagnozował jako brak spokoju.

- Cały czas wpajał mi, że nie muszę pokazywać, że jestem dobrym zawodnikiem. Miałem grać swoje, podchodził do meczu naturalnie. Wyłączył "grzałkę" i spokojnie robił swoje. Miałem być jak na treningu, bo czasem za bardzo chciałem coś pokazać - opowiada.

Pazdan dziś i Pazdan z okresu Leo Beenhakkera to dwie różne osoby. Przynajmniej sam zawodnik tak twierdzi. Młodego, napalonego piłkarza zastąpił "wielofunkcyjny" dwunożny zawodnik, który umie i agresywnie wejść i spokojnie odczekać i nawet czasem rozegrać piłkę.

- Na pewno wtedy był to bodziec do pracy. Ale teraz jestem innym zawodnikiem, inaczej się zachowuję, inaczej podchodzę do pewnym spraw. Przez te lata ćwiczeń rozwinąłem się piłkarsko. Zaangażowanie było zawsze, nie kalkulowałem. Ale różnica jest ogromna - mówi.

- Sam wiem, że kiedyś byłem przecinakiem. Odbiór i do najbliższego. Na tym moja rola się kończyła. Nie chciałem więcej robić, bo wiedziałem, że nie jestem na tyle dobry, żeby robić coś więcej. Pracowałem dobrze i uczciwie, ale byłem tylko facetem od czarnej roboty - przyznaje.

Gdy w 2007 roku zaczął dostawać powołania do kadry narodowej, a potem pojechał na EURO 2008, nasłuchał się krytyki, na którą nie był przygotowany.

- Za szybko się to działo. Rok wcześniej grałem w III lidze w Hutniku Kraków, a teraz nagle jechałem na mistrzostwa Europy. Rok to za mało, żeby sobie to wszystko poukładać w głowie. Miałem też świadomość tego, że nie byłem gotowy na grę w kadrze - wspomina. - Wewnętrznie czułem, że to było za wcześnie. Nie mówię z perspektywy czasu, już wtedy tak myślałem. Zawsze starałem się być realistą, patrzeć trzeźwo. Wiedziałem, że jest sporo lepszych ode mnie zawodników, którzy grali w eliminacjach i to trochę mi tę radość zabiło. Zawsze wydawało mi się, że mają jechać ci, którzy w obecnej formie są najlepsi, ci którzy zrobili awans.

Nie miałby pretensji, gdyby tamten czas zatarł się w jego pamięci. Sugestie do jakiego holenderskiego klubu wkrótce trafi, nazwiska piłkarzy, którzy bardziej od niego zasłużyli na grę w kadrze - to musiało boleć.

- Na pewno nie jest to miłe, gdy ktoś cię atakuje. Chcesz się od tego odciąć, ale to gdzieś wraca, przychodzi z drugiej strony. Dlatego z tamtych czasów zostało mi tylko parę zdjęć, kilka wspomnień. Byłem tam, widziałem tych zawodników, którzy już pokończyli kariery, zostali ekspertami. Ale zostawiłem to za sobą. Pozytywne myślenie to klucz, najważniejsza w grze w piłkę nożną jest głowa - zaznacza.

W 2015 roku prawie nikt już nie miał wątpliwości, że piłkarz zasłużył na grę w kadrze. Potwierdził to mecz z Gruzją, gdy w świetnym stylu zastąpił Kamila Glika na środku obrony, oraz ostatnie mecze eliminacyjne, gdy wygryzł ze składu Łukasza Szukałę. Wiele dziś wskazuje na to, że duet Glik - Pazdan będzie podstawą polskiej defensywy za rok we Francji.

- Przyznaję, czuję się gotowy do gry w kadrze narodowej, już w czerwcu widziałem, że jest dobrze. Nie miałem problemu z wejściem do zespołu. Przed meczem wiedziałem, że będzie dobrze i to się sprawdziło z Gruzją.

Pierwszy sukces z kadrą narodową już osiągnął. Teraz czas na sukcesy klubowe. Do tej pory gra Legii w Ekstraklasie była raczej rozczarowująca. Aż do czasu meczu z Cracovią w ostatniej kolejce.

- Pokazaliśmy, że jest nie tylko gra w piłkę, ale zaangażowanie, walka jeden za drugiego. Potrzebny był nowy start - mówi.

Jakub Rzeźniczak: Te dwa spotkania będą kluczowe

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: