Legia - Club Brugge: Dżentelmeni i kryminaliści. Walka o pozostanie w grze

Tym razem z Michała Kucharczyka nikt nie będzie się śmiał. Skrzydłowy Legii strzelił gola, dał remis. Tyle że generalnie po meczu o wszystko z Club Brugge nie ma się za bardzo z czego cieszyć. Wynik 1:1 nie urządza nikogo.

Od razu po przerwie jeszcze spudłował, choć był już niemal sam przed bramkarzem. Kilka minut później, gdyby nie trafił do bramki z kilku metrów, to wysyp prześmiewczych memów ponownie zalałby internetową sieć. W 51. minucie Michał Kucharczyk dobrze jednak dostawił nogę do piłki zagranej wzdłuż pola karnego przez Ivana Trickovskiego. I dał Legii nadzieję, że w tym sezonie coś jeszcze w Lidze Europy ugra.

"Kuchy", jak wołają na niego na Łazienkowskiej, piłkarzem jest chimerycznym, często przyprawiającym kibiców o palpitację serca i słowa, których woleliby nie mówić. To jednak również zawodnik niezwykle charakterny, który raczej nie daje sobie w kaszę dmuchać. Na szczęście ostatecznie Belgom na to nie pozwolił.

Na gola w tym spotkaniu zanosiło się w zasadzie już od pierwszej minuty. Dla gości, którzy - tak to wyglądało - choć osłabieni, choć z niedzielnym meczem z Anderlechtem z tyłu głowy, przyjechali do Warszawy jak po swoje. I swoje wzięli w 39. minucie. Po rzucie rożnym w zamieszaniu do piłki dopadł Brandon Mechele, strzelił słabo, ale Dusan Kuciak jeszcze marniej obronił. Słowak odbił piłkę przed siebie, jego koledzy stali jak zahipnotyzowani, a Dave De Fauw tylko dopełnił formalności. Prowadzenie gościom dał 34-letni weteran, wychowanek belgijskiego klubu, który zadebiutował w nim dopiero w ubiegłym roku. Po tym, jak po wielu latach wrócił z tułaczki po holenderskich i rodzimych drużynach.

Ten gol absolutnie nie był zaskoczeniem, bo w pierwszej połowie mieliśmy na murawie różnicę klas. Club Brugge miał przewagę, raz po raz zagrażał bramce legionistów, rozgrywał piłkę, jak chciał. Goście powinni prowadzić w 24. minucie, ale na piątym metrze Jelle Fossen nie trafił w piłkę zagraną do niego z prawej strony. Miejscowym mocno dawał się we znaki filigranowy Malijczyk Abdoulay Diaby. Choć nie, to nie był Diaby, tylko istny diabeł. Uprzykrzał życie, ile mógł. I kusił golem. Sam go nie zdobył, ale krwi legionistom napsuł co niemiara.

A u tych efekt nowości jakby minął. W weekend w pierwszym meczu pod wodzą Stanisława Czerczesowa Legia - jak to się mówi - jeździła po murawie na czterech literach, grała agresywnie i pomysłowo. Oto przyszło nowe, lepsze - rzekł chór piewców. Sam Rosjanin przestrzegał jednak, że na Bruggię to będzie za mało, że Belgowie błędów już nie wybaczą.

Trener Legii w czwartkowy, chłodny i nieprzyjemny październikowy wieczór posłał w bój tę samą jedenastkę, która wybiegła na mecz z Cracovią. Michał Pazdan, który sam mówi, że jednak woli grać jako stoper, ponownie wystąpił w roli środkowego defensywnego pomocnika. Czerczesow nie kombinował też z atakiem, jak w meczu z Napoli Henning Berg i legijny superstrzelec Nemanja Nikolić zagrał od pierwszej minuty. W zespole Rosjanina początkowo mógł podobać się Guilherme, który kilka razy zaatakował gości wślizgami, a do tego - jak na Brazylijczyka przystało - próbował brazylijskiej gry. A to żonglował przed rywalem, a to zagrał piętą. Potem zaczął jednak tracić piłki, na drugą połowę już nie wyszedł. Podobnie zresztą jak bezbarwny Dominik Furman. Za niego wszedł Trickovski. Z nim jest po staremu. Nowy trener, a on na ławce rezerwowych.

Chciałoby się napisać o zagrożeniu pod bramką strzeżoną przez Sebastiena Bruzzese, ale w pierwszej połowie takiego nie było. Pojawiło się za to razu po przerwie, bo zmiany Czerczesowa były dobre. Ondrej Duda i Trickovski rozruszali towarzystwo. W końcu pokazał się również Tomasz Jodłowiec, który jak zapewnia trener, puszczając jednocześnie oko, za kilka miesięcy będzie warty 15 mln euro.

Legia w końcu ruszyła, goście zaczęli się bronić. Tak to powinno wyglądać od początku. Stanisław Czerczesow i trener gości Michel Preud'homme to byli świetni bramkarze. Belg był nawet najlepszym golkiperem mundialu w USA. Tym razem obaj musieli jednak atakować, jeśli tylko chcieli coś zdziałać w tej edycji Ligi Europy. Belgijskie media pisały, że ważniejszy dla ich drużyny jest niedzielny mecz z Anderlechtem, ale sam szkoleniowiec kurtuazyjnie zapowiadał walkę o trzy punkty. Potem się okazało, że kurtuazja to nie była.

Bo to był mecz dwóch najsłabszych do tej pory zespołów. Gra o pozostanie w grze. Remis ostatecznie nie urządza żadnej z drużyn.

Czerczesow wygląda na wesołka, człowieka z poczuciem humoru, ale też mistrza ciętej riposty. Rubaszny Rosjanin mówi dużo i barwnie, jest totalnym przeciwieństwem nudziarza Berga. Wśród wielu ciekawych powiedzonek, potrafi też błysnąć sentencją piękną, niemal poetycką. Kiedyś, gdy w Rosji trenował obecnego piłkarza Jagiellonii Białystok Konstiantyna Wassijlewa, powiedział o nim, że jest "dżentelmenem wśród kryminalistów".

W czwartek dżentelmeńscy i to za bardzo byli jego piłkarze, ale tylko w pierwszej połowie. Grając przy okazji udawany kryminał. Potem wyszli z nich prawdziwi kryminaliści.

Legia Warszawa - Club Brugge 1:1 (0:1)

0:1 - Davy De Fauw 29'
1:1 - Michał Kucharczyk 51'

Legia Warszawa: Duszan Kuciak - Tomasz Brzyski, Igor Lewczuk, Jakub Rzeźniczak, Łukasz Broź - Michał Pazdan, Tomasz Jodłowiec, Dominik Furman (46' Ivan Trickovski), Michał Kucharczyk, Guilherme (46' Ondrej Duda) - Nemanja Nikolić (75' Aleksandar Prijović)

Club Brugge: Sebastien Bruzzese - Thomas Meunier, Stefano Denswil, Brandon Mechele, Davy De Fauw - Boli Bolingoli Mbombo (68' Laurens De Bock), Hans Vanaken, Timmy Simons - Abdoulay Diaby, Jose Izquierdo (71' Tuur Dierckx), Jelle Vossen (80' Leandro Pereira)

Żółte kartki: Rzeźniczak
Sędzia:

Harald Lechner (Austria)

Jacek Stańczyk

{"id":"","title":""}

Źródło artykułu: