- Prezes Michał Listkiewicz rządził w stylu Josepha Blattera. O najważniejszych sprawach decydował sam. Czułem, że jestem malowanym wiceprezesem. Dlatego, po dymisji Pawła Janasa z funkcji trenera kadry podziękowałem. Nie pasowały mi rządy sędziów - przyznał.
Dlaczego Antoni Piechniczek zdecydował się na wejście do zarządu, który nie jest dobrze postrzegany przez opinię publiczną? - W pewnym momencie pomyślałem, że dam sobie z tym spokój. Gdy jednak nagonka na PZPN przybrała na sile, górę wzięła refleksja, że to co mam, zawdzięczam piłce. Przecież senatorem też nie zostałem dlatego, że byłem świetnym radnym sejmiku wojewódzkiego. Kibice mnie wybrali. Najłatwiej byłoby powiedzieć: cześć, dziękuje, bawcie się sami. A przecież mogę być pomostem między związkiem i stroną rządową, studzić gorące głowy. Piłka dała mi to, co mam, a teraz ja mogę oddać przysługę. Druga sprawa, że wszyscy kandydaci na prezesa rozmawiali ze mną i mówili: - Antek znamy się tyle lat, pomóż. Grzesiu Lato po wyborze ponowił prośbę, więc oto jestem.
Plotki donoszą, że Piechniczek ma być w zarządzie człowiekiem Platformy Obywatelskiej. - I niby mam wszystko rozsadzić od środka - śmieje się były trener. - To nieprawda. Mogę mediować i łagodzić obyczaje. Zresztą minister Mirosław Drzewiecki ma innych doradców - powiedział w rozmowie z Przeglądem Sportowym.