Sobotni pojedynek był ciekawym widowiskiem, jak na drugoligowe warunki. Obie drużyny stworzyły sobie kilka sytuacji do zdobycia bramki. W samej końcówce szalę na swoją korzyść mogli przechylić goście, ale Sebastian Inczewski w dogodnej sytuacji uderzył obok bramki. Mimo to trener Błękitnych, Krzysztof Kapuściński zadowolony był z jednego punktu. - Uważam, że mecz mógł podobać się kibicom. Obie drużyny stworzyły dużo sytuacji podbramkowych. Przy odrobinie szczęścia jedna bądź druga drużyna mogła wygrać. Przy lepiej wyprowadzanych kontratakach mogliśmy pokusić się jeszcze o bramki. Z przebiegu meczu ten wynik jest sprawiedliwy. Szkoda sytuacji z 87. minuty, gdy Sebastian Inczewski wszedł z piłką w pole karne, był podcinany, ale ustał na nogach. Próbował strzelić bramkę, ale gdyby się przewrócił, to podejrzewam, że sędzia podyktowałby "jedenastkę" - podkreśla trener ekipy ze Stargardu Szczecińskiego.
W 30. minucie kontuzji nabawił się bramkarz Błękitnych, Marek Ufnal, który przez kilka minut był opatrywany i mecz dokończył w specjalnym opatrunku na głowie. Szkoleniowiec podkreślił jednak, że kapitan zespołu szybko wróci do gry. - Tuż po meczu Marek pojechał do szpitala. Tam założono mu kilka szwów. Nic groźnego się jednak nie stało i Marek zapewne zaraz do nas dołączy. To twardy zawodnik - mówi trener gości.
Zafrasowaną twarz miał z kolei trener Rakowa, Jerzy Brzęczek, który podkreślał, że remis nie urządza częstochowskiej ekipy, która na ostatniej prostej rozgrywek jest praktycznie nad przepaścią. - Dla nas to jest rozczarowanie. Straciliśmy dwa punkty. Zgadzam się z opinią trenera, że w tym meczu każdy wynik był możliwy. Frustrujące jest to, że szybko straciliśmy bramkę ze stałego fragmentu gry. To niedopuszczalne, mając tak rosłych zawodników. Później nadziewaliśmy się na kontrataki. W pierwszej połowie po błędzie Łukasza Kmiecia, Błękitni mieli sytuacje na podwyższenie wyniku na 2:0. Gdybyśmy wykorzystaliśmy sytuacje, które mieliśmy, w szczególności te Tomasza Pełki, z których chociaż jedna powinna zakończyć się bramką, to może ten mecz wyglądałby inaczej. Później walczyliśmy o wyrównanie, co uczyniliśmy, ale potem zabrakło nam spokoju i konsekwencji w grze. W końcówce w grę wkradł się chaos. Nadzialiśmy się na kontry i w końcówce mogliśmy jeszcze przegrać to spotkanie - zauważa.
Do końca sezonu pozostały cztery kolejki, w których rozstrzygać się będzie, kto pozostanie na drugoligowym froncie. Na razie Raków jest pod kreską i podopieczni Jerzego Brzęczka nie mogą już sobie pozwolić na potknięcia. - Zostały cztery kolejki do końca i na pewno wiele się będzie działo. Teraz staliśmy się drużyną, która będzie "polowała" na drużyny będące przed nami w tabeli. Nie mamy nic do stracenia i mam nadzieję, że zespół wytrzyma presję i zdobędzie tyle punktów, ile będzie potrzeba. Nie będzie to łatwe, ale wierzę w tą drużynę. Rozumiem zachowanie kibiców, ale po zakończeniu sezonu będziemy jeszcze na ten temat rozmawiać. Jestem przekonany, że zdołamy się utrzymać w tej lidze - przekonuje Brzęczek.
Po zakończeniu spotkania wyraz swego niezadowolenia z gry zespołu dali częstochowscy kibice, którzy pod budynkiem klubowym skrytykowali w ostrych słowach poczynania zespołu. - Najłatwiej byłoby teraz doszukiwać się przyczyn słabej gry w presji, która nam towarzyszy. Gramy dla kibiców, ale musimy sobie zdać sprawę z umiejętności poszczególnych, zwłaszcza młodych zawodników. Na problemy zdrowotne narzekają Adrian Świerk i Vitinho. To gracze bardzo kreatywni, którzy jednym zagraniem potrafią stworzyć partnerowi sytuacje. To dla nas wielka strata. Mońka i Kierat zbierają dopiero doświadczenie. Nie mają chłodnej głowy. W tym meczu było kilka sytuacji, kiedy w środkowej strefie nie potrafili zagrać dokładnej piłki. Walczymy dalej i wierzę, że utrzymamy się w drugiej lidze - puentuje Jerzy Brzęczek.