Kinga Popiołek: Jak się pan czuje po dość niespodziewanym powrocie do reprezentacji?
Sławomir Peszko: To prawda, że niespodziewany, bo dwa miesiące temu jeszcze nie wiedziałem, gdzie będę grał, nie miałem klubu... To znaczy miałem kontrakt, ale do końca nie byłem przekonany co do tego, w jakiej drużynie wystąpię. A teraz sytuacja się odmieniła. Zacząłem grać - może nie regularnie, nie od początku - ale zawsze to coś i jak wchodzę, to staram się pomóc drużynie. I nie inaczej powinno być tutaj. Prawdopodobnie nie zagram od początku, bo jestem nowy w kadrze Fornalika, ale liczę na to, że jeśli wejdę, to będę mógł się przyczynić do jakiegoś sukcesu Polski.
Ta sytuacja będzie takim pozytywnym kopniakiem?
- Czas pokazuje, że po tylu upadkach czy niepowodzeniach, gorszych momentach w życiu, przychodzą też lepsze. Zawsze się można podnieść. Droga do sukcesu jest stosunkowo łatwa, ale trudno jest się utrzymać na górze. Potem ktoś spadnie i musi wstać jak najszybciej, co nie jest łatwe. Mnie się to udało i teraz zrobię wszystko, żeby tych upadków było jak najmniej w moim przypadku.
To też pokazuje, że trener Waldemar Fornalik nie przywiązuje się do nazwisk.
- Tym bardziej, że cały czas miałem kontakt ze sztabem szkoleniowym, niekoniecznie z trenerem Fornalikiem, ale regularnie ktoś dzwonił i pytał jak dyspozycja, zdrowie, co też podtrzymywało mnie w wierze, że do tej reprezentacji kiedyś wrócę.
Jak przyjęli pana koledzy z kadry?
- Dobrze. Co prawda z częścią spośród tych osób trenuję po raz pierwszy, ale aklimatyzacja z nowymi ludźmi przebiega sprawnie, z treningu na trening jest coraz lepiej. Z tymi starszymi, bardziej doświadczonymi nieraz na co dzień mam kontakt, czy to przy okazji meczów, czy chociażby telefoniczny.
Na zgrupowaniu myślicie i rozmawiacie między sobą o Ukrainie, czy to jednak potyczka z Anglią dominuje?
- Na razie w ogóle nie ma tematu Anglii, oczywiście, w podświadomości jest drugi mecz. Teraz jesteśmy skupieni na spotkaniu z Ukrainą, bo ono jest kluczowe.
Powiedział pan o tym, że w reprezentacji jest spokój. Jak możliwy jest spokój, kiedy macie nóż na gardle?
- Jest nóż na gardle, ale ogólnie nasze społeczeństwo polskie jest takie, że wtedy, kiedy ktoś znajduje się w takiej sytuacji czy to w pracy, czy w show businessie, to prezentuje się lepiej. Mam nadzieję, że reprezentacja Polski też się będzie lepiej prezentowała.
Polskie społeczeństwo też potrzebuje bohaterów, a tych próżno szukać w polskiej piłce w wydaniu reprezentacyjnym...
- Dokładnie tak, tym bardziej po ostatnich niepowodzeniach, po Euro... Ale indywidualnie patrząc na zespół, to tacy są.
Tylko że patrząc na piłkarzy grających w dobrych klubach, gdzie sobie świetnie radzą, a po przyjeździe na kadrę ciężko jest im się zebrać do kupy, wszyscy znowu odczuwają zawód.
- Trzeba dalej liczyć na tę reprezentację. Jest wielu dobrych piłkarzy z naprawdę dobrych klubów. Nic, tylko zebrać wszystkich w jedność i w końcu dobrze się zaprezentować.
Czyli na przykład strzelić Ukraińcom trzy bramki w 10 minut?
- To byłoby idealne rozwiązanie... Dla mnie obojętnie czy będzie 5:4, czy 1:0 – liczą się 3 punkty.
Na ile realne jest, pana zdaniem, żeby 3 punkty wywieźć z Charkowa?
- Przed meczem oceniam szanse 50/50. Sądząc po treningach, w jakich brałem udział, zespół jest dobrze przygotowany.
Podczas konferencji prasowej Tomasz Rząsa przyznał, że w drużynie widoczna jest ogromna motywacja i mobilizacja. Czy poza treningami jest ona odczuwalna gdzieś jeszcze?
- Dużo rozmawiamy między treningami, na spotkaniach, na kawie...
I w wolnym czasie, zamiast się odprężyć, to rozmawiacie o przeciwniku?
- Oczywiście, że mamy też inne tematy do rozmów, ale mecz z Ukrainą często jest wspominany. Mariusz Lewandowski dużo nam opowiada też o samej atmosferze, jaka tam będzie panowała, o Charkowie, że to nie jest jakieś piękne miasto, ale też o piłkarzach.
Czyli Lewandowski jest waszym przewodnikiem po Ukrainie?
- Przewodnikiem, ale też dobrym piłkarzem, który na pewno pomoże.
Jesteś kibicem piłki nożnej? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku! Nie zwlekaj! Kliknij i polub nas.