Nawet jeśli sądecka drużyna i jej kibice nie powinni popadać w hurraoptymizm, to trzeba uczciwie przyznać, że biało-czarnym należą się pochwały. Na taki mecz wszyscy w Nowym Sączu długo czekali.
- Nie rozpieszczaliśmy kibiców w meczach u siebie. Olimpia jest rywalem, który nam siedzi i przed własną publiką z nią nie przegrywamy. To na pewno dobry bodziec na kolejne spotkania, bo brakowało nam takiego przekonującego zwycięstwa - stwierdził Marcin Makuch.
Sandecja Nowy Sącz strzeliła bramki w 16. i w 48. minucie. W pierwszym przypadku na listę strzelców wpisał się Łukasz Grzeszczyk, a w drugim do własnej siatki trafił Michal Piter-Bucko. Spotkanie mogło się ułożyć całkowicie inaczej. Pod koniec pierwszej odsłony Olimpia miała dwie "setki". W jednej sytuacji Arkadiusz Czarnecki wybił piłkę z linii bramkowej, a w drugiej doskonałą interwencją popisał się Marcin Cabaj.
- W piłce nożnej jedna sytuacja może zmienić oblicze meczu, więc na pewno sprzyjało nam szczęście. Trzeba też przyznać, że w I połowie świetnie spisali się Arek Czarnecki i Marcin Cabaj, którzy ratowali nas przed stratą bramki. Najważniejsze jest to, że strzeliliśmy dwie bramki, a potem grało się nam już łatwiej, bo rywal grał w osłabieniu, a my kontrolowaliśmy przebieg meczu - analizował doświadczony obrońca Sandecji. Piłkarze z Grudziądza grali w dziesiątkę, bo Maciej Rogalski dwukrotnie został ukarany żółtą kartką za symulowanie faulu.
Pokonanie Olimpii Grudziądz pozwoliło Sandecji Nowy Sącz na wydostanie się ze strefy spadkowej i awans na czternaste miejsce. To oznacza, że punkty dalej są potrzebne jak tlen. Podopieczni Ryszarda Kuźmy mogą się jednak cieszyć, bo prezentują się na boisku coraz korzystniej.
- Już w poprzednich meczach były symptomy lepszej gry. To spotkanie nam wyszło, ale jedna jaskółka jeszcze wiosny nie czyni. Trzeba to potwierdzić w kolejnych meczach, bo jeśli będzie inaczej, każdy zapomni o wygranej z Olimpią Grudziądz - zakończył Marcin Makuch.