Początek spotkania był bardzo dobry w wykonaniu wrocławian. Mieli oni kilka świetnych sytuacji do zdobycia gola, ale szwankowała skuteczność. - Stworzyliśmy sobie fajne okazje i mogliśmy prowadzić zasłużenie, nawet wyżej niż 1:0. Mimo tego w przerwie schodziliśmy do szatni w średnich nastrojach, bowiem przegrywaliśmy jedną bramką, a wiemy jak ciężko jest zdobywać punkty w Gliwicach. Byliśmy po pierwszej połowie naprawdę niezadowoleni - powiedział Sebastian Mila, kapitan Śląska Wrocław.
Do momentu, gdy utrzymywał się wynik 0:0, przyjezdni byli drużyną lepszą. Jednak w chwili strzelenia gola przez Kamila Wilczka, w grę Śląska wkradło się sporo nerwowości. - Myślę, że po części strata bramki źle na nas wpłynęła. Mieliśmy w pamięci, że w ostatnim czasie nie potrafiliśmy wygrywać z Piastem, a nawet przegrywać i to dotkliwie. Wynik i uciekające minuty powodowały, że wkradała się nerwowość, a do tego towarzyszyło nam zmęczenie po meczu z Sevillą i tym laniu, które dostaliśmy - analizował pomocnik.
W końcówce pierwszej odsłony na trybuny został wyrzucony Stanislav Levy. Jak jego podopiecznym grało się bez swojego szkoleniowca na ławce rezerwowych? - Zawsze jest to utrudnienie dla drużyny, bo nie ma tego kierowania zza linii bocznej. Uważam, że sędzia zbyt pochopnie wyrzucił naszego trenera - stwierdził były zawodnik ŁKS-u Łódź. - Podejrzewam, że szkoleniowiec za mocno gestykulował i dlatego arbiter postąpił tak, a nie inaczej - dodał.
Piłkarz Wojskowych miał dwie bardzo dobre okazje ku temu, aby pokonać Dariusza Trelę. Jednak ta sztuka mu się nie powiodła i nie zdołał on strzelić bramki w Gliwicach. - Raz piłka trochę stanęła mi pod nogą i nie miałem jak strzelić. Co do drugiej akcji, to zostawiłem futbolówkę Marco Paixao, ale on również nie był w zbyt dogodnej sytuacji, żeby mógł oddać skuteczny strzał - spuentował Sebastian Mila.