Ogromne nadzieje, ogromne oczekiwania, ogromne emocje - kumulacja tych wszystkich czynników udzieliła się niemal wszystkim zgromadzonym we wtorkowy wieczór na Pepsi Arenie.
Niestety, wpłynęło to również na zawodników Legii Warszawa, którzy przez pierwszy kwadrans na boisku po prostu... byli. Błyskawicznie wykorzystali to zawodnicy z Bukaresztu. I już w 7. minucie po koszmarnym błędzie Dominika Furmana Nicolae Stanciu zdążył odwrócić się i spokojnie, precyzyjnym strzałem w długi róg umieścić piłkę w siatce.
Legioniści wydawali się być mocno zdziwieni takim obrotem spraw. Tymczasem po 120 sekundach nadszedł kolejny cios ze strony Steauy! W środku pola futbolówkę stracił Ivica Vrdoljak, a niepowstrzymany przez Dossę Juniora Federico Piovaccari znalazł się w sytuacji sam na sam z Dusanem Kuciakem. Słowacki golkiper po tym, jak po raz drugi wyciągnął piłkę z siatki, padł przed bramką na kolana.
Obraz nędzy i rozpaczy w wykonaniu Legii trwał jeszcze kilka minut. Po upływie kwadransa do Wojskowych najwyraźniej dotarło, że do rozegrania meczu potrzeba 90 minut i zabrali się do pracy. Już w 20. minucie mistrzowie Polski mieli ogromną szansę na gola kontaktowego: Jakub Kosecki strzelił na bramkę strzeżoną przez Cipriana Tatarusanu, ten odbił piłkę a dobitkę wykorzystał Michał Kucharczyk. Jednak sędzia Pedro Proenca dopatrzył się spalonego.
Co się odwlecze, to nie uciecze - wydawać by się mogło, że właśnie według tego powiedzenia zaczęli grać Legioniści. To oni kreowali akcje i coraz częściej przenosili się pod bramkę Steauy. Aż wreszcie, w 27. minucie po wrzutce Jakuba Wawrzyniaka główką piłkę w bramce umieścił Miroslav Radović.
Strzelony gol dodał Wojskowym animuszu na boisku. Za wszelką cenę przed końcem pierwszej połowy chcieli doprowadzić do remisu. Okazje ku temu były na 2 minuty przed upływem regulaminowego czasu. W obu akcjach udział brał Dominik Furman, który najpierw dośrodkowywał z rzutu rożnego, a następnie niewiele brakowało, aby z dystansu pokonał Cipriana Tatarusanu.
Zupełnie inna drużyna pojawiła się na boisku od początku drugiej połowy, ale do tego podopieczni Jana Urbana zdążyli już przyzwyczaić obserwatorów polskiej piłki nożnej. To gospodarze wtorkowego rewanżu rozpoczęli od wysokiego pressingu, znacznie częściej utrzymywali się przy piłce, ale i równie łatwo ją tracili na rzecz rywala.
Dość niezrozumiałą decyzję podjął Dominik Furman w 61. minucie, kiedy zamiast dośrodkować z rzutu wolnego, to delikatnie kopnął piłkę w stronę Jakuba Koseckiego, którego szybko zatrzymali gracze Steauy.
W 63. minucie Jan Urban desygnował do gry Henrika Ojamę. Wśród kibiców zgromadzonych na Pepsi Arenie odżyła nadzieja, że ten skrzydłowy odmieni losy spotkania. Już w pierwszych sekundach pobytu na murawie Estończyk miał szansę na wyprowadzenie groźnej akcji pod bramką Steauy, ale zabrakło wykończenia.
Kolejne momenty rewanżowego spotkania to znaczy spadek tempa po dwóch stronach boiska. Bukaresztańczycy grali spokojnie, bowiem taki wynik to im dawał awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Co zaskakujące, Legioniści coraz rzadziej usiłowali wykorzystać przewagę w posiadaniu piłki.
Nieoczekiwanie w końcówce spotkania gra przeniosła się pod bramkę Kuciaka. Słowacki bramkarz coraz gorzej reagował na wydarzenia na boisku i doczekał się żółtej kartki.
Sytuację kolejnymi zmianami próbował ratować Jan Urban, jednak ten plan nie przynosił żadnej poprawy. Dopiero w doliczonym czasie gry bramkę na 2:2 zdobył Jakub Rzeźniczak i nadzieje przy Łazienkowskiej 3 odżyły na nowo! Czasu jednak na to zabrakło, a awans stał się udziałem Steauy Bukareszt.
Po meczu powiedzieli
Laurentiu Reghecampf (trener Steauy): Dla nas jest to bardzo ważny moment, tak jak wspominaliśmy w poniedziałek, naszym celem było zdominowanie Legii, żeby jak najszybciej strzelić jak najwięcej bramek. Myślę, że nasza drużyna zagrała bardzo dobrze - zablokowaliśmy środek Legii. Dzięki temu udało nam się zakwalifikować do Ligi Mistrzów. Tego wieczoru zagraliśmy lepiej niż w Bukareszcie, również było to widać w II połowie. Uważam, że media były w błędzie, kiedy informowały o tym, że jesteśmy niewystarczająco przygotowani.
Jan Urban (trener Legii): No tak, człowiek przygotowuje w różny sposób spotkanie, a po 10 minutach się okazuje, że przegrywamy 0:2 i sytuacja się niesamowicie komplikuje. Przeciwko takiemu zespołowi, który znowu pokazał, że ma sporo jakości w grze, trudno było odwrócić losy spotkania. Można tylko podziękować, że zespół grał do końca, strzelił bramkę na 2:2 i brakło czasu. Patrząc chłodno, to szkoda, bo była szansa. Steaua była lepsza w dwumeczu i tyle.
Legia Warszawa - Steaua Bukareszt 2:2 (1:2)
0:1 - Stanciu 7'
0:2 - Piovaccari 9'
1:2 - Radović 27'
2:2 - Rzeźniczak 90+4
Legia Warszawa: Dusan Kuciak - Bartosz Bereszyński, Jakub Rzeźniczak, Dossa Junior, Jakub Wawrzyniak - Michał Kucharczyk (63' Henrik Ojamaa), Ivica Vrdoljak, Dominik Furman (75' Michał Żyro), Jakub Kosecki - Miroslav Radović, Marek Saganowski (79' Patryk Mikita).
Steaua Bukareszt: Ciprian Tatarusanu - Daniel Georgievski, Łukasz Szukała, Florin Gardos, Iasmin Latovlevici - Adrian Popa, Alexandru Bourceanu, Lucian Filip, Cristian Tanase (72' Leandro Tatu) - Nicolae Stanciu (57' Adrian Cristea), Federico Piovaccari (89' Gabriel Iancu).
Kartki
Żółte: Rzeźniczak, Kuciak (Legia) oraz Lucian Filip, Georgievski, Stanciu, Bourceanu (Steaua)
Sędzia: Pedro Proenca (Portugalia).