Po wyjściu na spotkanie z dziennikarzami najsmutniejszą minę miał Tomasz Lisowski. To on zdobył bramkę na 2:0. Cudowną, po pełnym perfekcji i wirtuozerii strzale z rzutu wolnego. W najbardziej nieoczekiwanym momencie tego spektaklu. - Ostatniego gola strzeliłem bodajże trzy lata temu. Cieszę się, ale trudno mi w tej chwili mówić. Czuję się przegrany. Gdybyśmy zdobyli trzecią bramkę, to byłoby po meczu. A tak musieliśmy dowieźć prowadzenie do końca. Nie udało się. Musimy poważnie porozmawiać na ten temat w szatni, bo tak nie może być - mówił rozgoryczony kapitan żółto-czerwonych.
Przydomek, który nadał kielczanom trener Czesław Michniewicz w ostatnim czasie nieco stracił na znaczeniu. Piłkarze Ojrzyńskiego wyraźnie spuścili z tonu. Kibice zaczęli obawiać się o powtórkę z ubiegłego sezonu, kiedy to końcówka rundy jesiennej okazała się wrotami do piekieł. W niedzielnym spotkaniu znów zaprezentowali to, z czego zasłynęli już w całej Polsce. Upór i determinację. Żaden nie odstawiał nogi, kości trzeszczały i sypały się kartki. W tym jedna koloru czerwonego dla Jacka Kiełba, który po ogoleniu głowy koniecznie chciał wczuć się w rolę prawdziwego hooligansa i na Kamila Kosowskiego rzucił się z pięściami. - Głupota? Może tak. Trzeba podkreślić jednak też cwane zachowanie Kosowskiego. To doświadczony zawodnik. Pewnie wiedział, że Jacek ma już żółtą kartkę i w odpowiedni sposób wykorzystał - skomentował postawę młodszego kolegi Lisowski.
Do straty pierwszej bramki Koroniarze mięli wyraźną przewagę, pomimo gry w osłabieniu. Doskonałe sytuacje zmarnowali jednak Pavol Stano i Michał Zieliński. Jedno jest pewne - wściekło-krwiści wrócili.