Czasami ktoś jest wielkim trenerem i siedzi na trybunach - rozmowa z Mariuszem Kurasem, trenerem Sandecji Nowy Sącz

Sandecja Nowy Sącz przez rozgrywki na zapleczu T-Mobile Ekstraklasy idzie jak burza. W ostatnich sześciu starciach drużyna z Małopolski nie zasmakowała goryczy porażki. - Musimy zacząć zdobywać punkty na terenie rywala - wskazuje Mariusz Kuras, trener nowosądeczan.

Marcin Ziach: Sandecja nie przegrała sześciu ostatnich meczów. Nie idzie to jednak w parze z szarżą na górę tabeli.

Mariusz Kuras: Żeby myśleć o miejscu w czołówce trzeba wygrywać mecze na wyjeździe. One są taką katapultą, które mogą cię wynieść na wyżyny. My na tę chwilę tylko remisujemy i to minus po naszej stronie, bo kilka z tych meczów mogliśmy spokojnie wygrać.

Po słabym początku sezonu paliła się panu ziemia pod stopami?

- W Polsce zawsze ziemia pod stopami się pali, szczególnie jak się przegra 2-3 mecze, to od razu podnosi się krzyk o dymisji i opinie się diametralnie zmieniają. Prawda jest taka, że nikt w ciągu tygodnia nie zmienia się tak, by można było powiedzieć, że przegrał, bo jest gorszym niż wcześniej trenerem. U nas naprawdę często popada się w skrajności. Leo Beenhakker przeszedł jak burza przez eliminacje Euro 2008, a kiedy w kadrze coś się zacięło, to już był nieudacznikiem. W piłce potrzeba spokoju, bo ten sport uczy pokory. Jeśli ktoś chce oceniać pracę trenera, to powinien dać mu czas, a w Polsce często jest tak, że ktoś jest wielkim trenerem i siedzi na trybunach.

Dlaczego zdecydował się pan przyjąć ofertę z Nowego Sącza?

- Przede wszystkim możliwość walki o powrót na salony, bo tak naprawdę pierwsza liga to wyzwanie. Po okresie pracy z Zawiszą Bydgoszcz w drugiej lidze, chciałem wrócić na zaplecze ekstraklasy i w Sandecji otrzymałem taką szansę. Chcę spłacić to zaufanie, jakim mnie w Nowym Sączu obdarzono. To naprawdę piękne miasto i wielka szansa, jaką dla siebie przez pracę w tym klubie widzę. Do wszystkiego podchodzę jednak z pokorą, bo czasami szybko wchodzi się na górę i równie szybko spada.

Sandecja do bram ekstraklasy pukała już w ostatnich latach, ale zawsze kończyło się na zawiedzionych nadziejach.

- Drużyna o awans była w stanie walczyć, ale żeby pukać przez wielkie "P", to trzeba wszystko zgrać w jednolitą całość. Nie tylko aspekty sportowe, ale też organizacyjne, infrastrukturalny i sportowy muszą się odpowiednio zgrać. Uważam, że tę ligę trzeba jeść małymi łyżeczkami, a nie chochlą i cieszyć się z małych rzeczy. My póki co tego nie umiemy, ale cały czas się uczymy.

Co zadowoli działaczy Sandecji na finiszu rozgrywek?

- Usłyszałem, że naszym celem jest walka o wysokie cele. Dzisiaj tracimy siedem punktów do wicelidera. To dużo i mało, bo przychodząc do Nowego Sącza miałem dziesięć punktów straty do Piasta Gliwice, a potem Piast kończył sezon za nami. Stać nas na to, żeby do tej czołówki dobić, ale musimy walczyć o całą pulę w meczach wyjazdowych, bo u siebie ostatnio wygrywamy. Myślę, że gdyby nie kilka punktów straconych w pierwszych kolejkach sezonu, dzisiaj mielibyśmy trzy punkty straty do drugiego miejsca i przynajmniej jednego z zadanych przez pana pytań by nie było.

Nowy Sącz to miasto, które zasługuje na T-Mobile Ekstraklasę?

- Jest tam bardzo wielu kibiców i ludzi, którym dobro tego klubu leży na sercu. Widać, że w tym mieście jest duży głód na futbol w tym najlepszym wydaniu. Myślę, że gdyby przyjeżdżały do nas co tydzień najlepsze drużyny w kraju, to byłoby to coś dla tego miasta niesamowitego. Nad tym właśnie pracujemy i bez względu na to, czy ze mną, czy z innym trenerem na ławce ja tego awansu Sandecji życzę. Klimat na piłkę w najlepszym wydaniu jest, kibice są bardzo wymagający. My krok po kroku staramy się te ich apetyty zaspokajać. Mam nadzieję, że będzie dobrze.

Kibice ciężko znoszą fakt, że Sandecja ogląda dziś plecy Kolejarza Stróże?

- Na pewno postawa tej drużyny jest dla wszystkich niespodzianką. Oni wygrywają mecze na wyjazdach, ale mają problemy z grą u siebie. Z nami jest odwrotnie, ale robimy wszystko by tę formę ustabilizować. Derby z Kolejarzem mają dla naszych kibiców duże znaczenie, ale my jesteśmy na dobrej drodze ku temu, żeby 16 października po meczu ze Stróżami Kolejarz był już za nami.

Pierwszoligowe derby Małopolski naprawdę budzą takie emocje?

- Nie ma co do tego wątpliwości. Między Nowym Sączem a Stróżami jest tylko 20 kilometrów różnicy. Zagramy u siebie, przy sztucznym oświetleniu i wypełnionym po brzegi stadionie. Trudno myśleć o czymś innym, niż zwycięstwo w tym spotkaniu. Mam do rywala szacunek, ale mam swoją robotę do wykonania. Teraz będę robił wszystko, by w połowie października, kiedy będzie pan na meczu móc panu powiedzieć: "Widzi pan? Jestem w tabeli przed Kolejarzem Stróże".

Gdyby miał pan scharakteryzować główne atuty swojego zespołu, na jakie by pan wskazał?

- Moja drużyna jest mocna piłkarsko. Mam w kadrze kilku zawodników, którzy grali już w ekstraklasie i to owocuje tym, że naprawdę nieźle potrafimy operować piłką na boisku i wykorzystywać okazje strzeleckie. W poprzednim sezonie byliśmy drużyną, która strzelała najwięcej i nie inaczej jest teraz. Sandecja ma naprawdę jakość, która jest tak bardzo potrzebna i jestem pewien, że moi zawodnicy ostatniego słowa jeszcze nie powiedzieli.

Potencjał sportowy umożliwia tej drużynie dobić do ścisłej czołówki stawki?

- Wierzę, że tak jest. Ja z natury jestem optymistą i wiem, że trzeba wierzyć. Nam potrzeba nie serii meczów bez porażki, a serii zwycięskich spotkań. Z wieloma drużynami z czołówki już graliśmy i dziś są one wyżej od nas w tabeli, nie będąc w bezpośrednim starciu drużyną od nas lepszą. Przydałoby się też nam trochę szczęścia, bo w futbolu ono też jest niesamowicie ważne. Sandecja od kilku sezonów jest wymieniana, jako kandydat do awansu, ale tych kandydatów nie brakuje. Jedni są w czubie tabeli, inny plasują się za nami. Nie możemy jednak z tego wyciągać pochopnych wniosków, bo liga ciągle trwa. Zostało nam w tej rundzie jeszcze osiem spotkań i zobaczymy, na jakiej pozycji uplasujemy się na półmetku.

Na fotelu lidera plasuje się Zawisza Bydgoszcz. Nie żal trochę, że już nie z Mariuszem Kurasem na ławce trenerskiej?

- W Bydgoszczy zostawiłem wielu przyjaciół. Kibice też bardzo miło mnie przyjmują, gdziekolwiek byśmy się nie spotkali. Mam do Zawiszy wielki szacunek, bo to klub ze świetnym stadionem i świetnymi kibicami. Nie udało mi się awansować z tą drużyną na zaplecze ekstraklasy i musieliśmy się rozstać. Na pożegnanie podaliśmy sobie rękę i na mecz w Bydgoszczy będę jechał z wielkim sentymentem. Zawisza jest już teraz gotowy na ekstraklasę, ale trzeba pamiętać, że wiosna zawsze jest cięższa i każde potknięcie może zostać wykorzystane przez rywala. Jak na wiosnę uda im się utrzymać tę dobrą formę, to "Zawka" będzie głównym kandydatem do awansu.

Lider w Bydgoszczy to dla pana niespodzianka?

- Na pewno w jakiś stopniu tak, bo Zawisza to mimo wszystko beniaminek tych rozgrywek. Tak naprawdę, z drużynami do tej ligi wchodzącymi bywa różnie. Albo grają rewelacyjnie, jak Sandecja w swoim debiutanckim sezonie i nieznacznie przegrywają walkę o ekstraklasę, albo bronią się rozpaczliwie przed spadkiem. Wiadomo, że chciałbym być na miejscu Zawiszy, ale mam nadzieję, że przy systematycznej pracy niebawem do lidera dobijemy.

Jaki wynik pana zadowoli na koniec sezonu?

- Najlepiej miejsce w pierwszej "dwójce", ale takim celem nadrzędnym jest, żebyśmy nie byli niżej w tabeli, niż w minionym sezonie.

Źródło artykułu: