Już sam przyjazd mistrzów Polski i niedoszłego uczestnika Ligi Mistrzów było wydarzeniem bez precedensu i niezwykłą gratką dla piłkarskich kibiców w Częstochowie. Biała Gwiazda, choć stawiła się pod Jasną Górą bez kadrowiczów - Patryka Małeckiego oraz Cezarego Wilka, a także Sergieja Pareiki, Kewa Jaliensa, Michaela Lameya, Andraża Kirma oraz Cwetana Genkowa, to i tak skład, jakim czwartkowego popołudnia dysponował Robert Maaskant mógł robić wrażenie i gwarantował nie lada emocje. Zgodnie z przewidywaniami, od pierwszego gwizdka arbitra na placu gry uwidoczniła się przewaga najlepszej obecnie ekipy w naszym kraju. Jako pierwszy zaskoczyć Macieja Szramowiata próbował Łukasz Garguła, jednak jego uderzenie z rzutu wolnego w znacznej odległości minęło częstochowską bramkę. Gospodarze próbowali się odgryzać nieśmiałymi początkowo kontratakami, które z biegiem czasu nabierały coraz większego tempa i rozmachu. W pierwszych minutach niezwykle aktywny był szczególnie Kamil Witczyk, z którego rajdami nie potrafił poradzić sobie Dragan Pajlić.
Po raz pierwszy niebezpiecznie pod bramką Rakowa zrobiło się w 18. minucie, gdy sam na sam ze Szramowiatem stanął Ivica Iliew. Serb trafił jednak prosto w bramkarza i akcja spaliła na panewce. Gdy ataki Wisły stawały się coraz groźniejsze, to niespodziewanie częstochowianie zadali pierwszy cios, który okazał się na wagę zwycięstwa. W 26. minucie na dwudziestym piątym metrze futbolówkę przejął Łukasz Kowalczyk i długo się nie zastanawiając przymierzył na bramkę Milana Jovanicia. Ku uciesze pękającego w szwach stadionu w Częstochowie piłka zatrzepotała w samym okienku bramki serbskiego golkipera i dała ekipie prowadzonej przez Jerzego Brzęczka prowadzenie 1:0. Stracony gol tylko rozdrażnił mistrza Polski. Krakowianie wyraźnie bili jednak głową w mur i nie potrafili sforsować dobrze spisującej się defensywy drugoligowca. W samej końcówce pierwszej części gry dwukrotnie dał o sobie jeszcze znać David Dudu Biton, jednak rezultat nie uległ zmianie.
Najdogodniejszą sytuację do wyrównania krakowianie stworzyli sobie tuż po wznowieniu gry, gdy w 48. minucie Adrian Pluta we własnym polu karnym sfaulował Paljicia. Arbiter bez wahania wskazał na "wapno", a do wykonania jedenastki podszedł Biton. Izraelczyk uderzył nieźle, ale kunsztem wykazał się 20-letni Mariusz Stępień, który końcówkami palców sparował piłkę na słupek. Stępień był zresztą rewelacją całego spotkania. Wychowanka Gwarka Zabrze próżno na co dzień szukać w pierwszym składzie Rakowa, a w meczu z mistrzem Polski zagrał bez kompleksów i momentami wychodził obronną ręką z nieprawdopodobnych wręcz opresji. Stępień, jak i zmieniający go w trakcie drugiej połowy Mateusz Kos będą śnić się po nocach zwłaszcza Dudu Bitonowi, który nawet w najdogodniejszych sytuacjach nie potrafił trafić do siatki. Wiślacy tego dnia mieli niezwykle rozregulowane celowniki. Oprócz Bitona swych szans próbowali, czy to Iliew, czy Gervasio Nunez, ale za każdym razem na posterunku byli częstochowscy bramkarze.
Niewykorzystane sytuację mogły zemścić się jeszcze na ekipie Roberta Maaskanta. W samej końcówce po wzorowo wyprowadzonej kontrze nowy nabytek Rakowa, Artur Pląskowski dograł do wprowadzonego na plac gry po przerwie Dawida Nabiałka, który wyszedł sam na sam z Jovaniciem i mocnym uderzeniem próbował zaskoczyć Serba. Golkiper Wisły był jednak górą. Chwilę później rozbrzmiał ostatni gwizdek arbitra.
Z uznaniem o drugoligowcu wypowiadał się po meczu Robert Maaskant, którego zdaniem przed wieloma spośród młodych graczy Rakowa rysuje się świetlana przyszłość. - To nieprawdopodobne. Rywale dokonali nieprawdopodobnej rzeczy. Nie ulega wątpliwości, że powinniśmy wygrać to spotkanie. Mieliśmy kilka dogodnych sytuacji, których nie wykorzystaliśmy. Nie ukrywam, że zawodnicy odczuwają trochę zmęczenie po ostatnim tygodniu, w którym skupiliśmy się na walce o awans do Ligi Mistrzów. Kosztowało nas to sporo sił. Myślę, że w fajny sposób uczciliśmy obchody dziewięćdziesięciolecia istnienia Rakowa. To wielki dzień dla ludzi w tym mieście - mówił holenderski szkoleniowiec. W słowach nie przebierał za to Łukasz Garguła. - Nie chciałbym używać niecenzuralnych słów, ale przegraliśmy, jak frajerzy. Takiemu klubowi, jak Wisła Kraków nie przystoi przegrywać takich spotkań - irytował się były zawodnik GKS-u Bełchatów.
Rozpromieniony był za to Jerzy Brzęczek, którego praca w częstochowskim klubie zaczyna przynosić wymierne efekty. To, co stało się bowiem w czwartkowe popołudnie przeszło najśmielsze oczekiwania kibiców. - To dla nas wielka przyjemność, że mogliśmy gościć mistrza Polski. Wynik był dla mnie sprawą drugorzędną. Liczy się liga i ilość zdobytych punktów. Chcieliśmy, aby jubileusz wypadł okazale. Ten dzień na długo zapadnie w naszej pamięci, bo organizowaliśmy po raz pierwszy takie spotkanie - dodał szkoleniowiec Rakowa.
Raków Częstochowa - Wisła Kraków 1:0 (1:0)
1:0 Ł. Kowalczyk 26'
Raków Częstochowa: Szramowiat - Pluta, Hyra, Mastalerz, Kmieć, Witczyk, R. Czerwiński, Ł. Kowalczyk, Świerk, P. Kowalczyk, Rokosa.
Po przerwie zagrali również: Kos, Stępień, Napora, Łysek, Nocuń, Ogłaza, Pląskowski, Werner, Orzechowski, M. Czerwiński, Nabiałek, Górecki.
Wisła Kraków: Jovanić - Jovanovic, Bunoza, Chavez (46' Stanek), Paljić - Sobolewski (46' Brud), Nunez - Iliev, Garguła, Jirsak – Biton.
Sędziował: Patryk Podwysocki (Częstochowa)
Widzów: ponad 9 tys.