Zdany jesienny egzamin Górnika

Runda jesienna była dla Górnika czasem najwyższej próby. Konia z rzędem temu, kto przypuszczał, że solidnie przewietrzona latem zabrzańska drużyna na półmetku sezonu będzie plasować się na siódmej pozycji w ligowej tabeli. Jak na beniaminka rezultat nie do pogardzenia.

W tym artykule dowiesz się o:

Po sezonie spędzonym w pierwszej lidze Górnik w bólach awansował do ekstraklasy. Choć zabrzanom udało się utrzymać kadrę na poziomie ekstraklasy o awans przyszło im walczyć do przedostatniej serii gier na zapleczu ekstraklasy. Po powrocie na piłkarskie salony w szatni górniczej drużyny doszło do rewolucji. Odeszło kilku zawodników z uznaną w Polsce marką (Robert Szczot, Przemysław Pitry), a kolejnym przyszło grać w B-klasowych rezerwach (Michał Karwan, Damian Gorawski, Paweł Strąk).

W ich miejsce zatrudnionych zostało trzynastu nowych graczy. Nic więc dziwnego w tym, że postawa Górnika była dla wszystkich wielką niewiadomą. Można by rzec, że przy Roosevelta stworzono mieszankę wybuchową, przy której pewne było to, że reakcja zajdzie bardzo gwałtowna; od podium ekstraklasy po samo dno ligowej tabeli.

Piłkarska jesień pokazała jednak, że Górnik nie był drużyną chłopców do bicia. Wyższość beniaminka musiały uznać m.in. GKS Bełchatów, Wisła Kraków, Lech Poznań czy Korona Kielce. Śląskiej drużynie udało się też przywieźć sześć punktów z terenów rywala, po zwycięstwach nad Zagłębiem Lubin i Cracovią.

Mecze wyjazdowe były jednak w minionej rundzie największą bolączką drużyny z Roosevelta. Epicentrum nieudolności w starciach na terenie rywala nastąpiło w Gdańsku (1:5 z Lechią) i Wrocławiu (0:4 ze Śląskiem). - Po meczu z Lechią poczułem się tak, jakby ktoś z otwartej dłoni strzelił mnie w twarz - wspomina prezes Łukasz Mazur. Na Pomorze Górnik jechał w końcu jako wicelider tabeli. - Jeśli mam być szczery, to najładniejszą piłkę z drużyn, z którymi się spotkaliśmy grała Lechia - komplementuje niedawnego pogromcę szef śląskiego klubu.

Obok wstydliwych porażek nie brakowało tych pechowych. - Do takich na pewno można zaliczyć te, ze starć z Arką i Widzewem. W obu tych meczach prowadziliśmy grę, a mimo to przegraliśmy - bezradnie rozkłada ręce Mazur.

Nie da się też ukryć, że piętą achillesową zabrzan były końcówki spotkania. W ostatnich minutach, a niekiedy nawet sekundach gry Górnik tracił bramki we wcześniej wspomnianych meczach z Arką i Widzewem, a także z Polonią Warszawa, Jagiellonią, Polonią Bytom i Legią. - Gdyby tak zsumować wszystkie te punkty, które straciliśmy przed dekoncentrację w ostatnich minutach pewnie bylibyśmy na podium - dodaje sternik beniaminka ekstraklasy.

Których punktów szef utytułowanego śląskiego klubu żałuje najbardziej? - Na pewno bolą te z Legią. Mówiliśmy sobie na trybunach, że jeżeli Legia nie strzeli bramki do 85. minuty, to wygramy ten mecz, a w końcówce daliśmy się rozłożyć na łopatki. Wielka w tym zasługa kibiców z Warszawy, którzy pchali swój zespół do przodu. Szkoda też punktu z Jagą, po bramce straconej w ostatnich sekundach i z Polonią Bytom, gdzie sami sobie wpakowaliśmy piłkę do bramki - wylicza.

Nie brakowało też jednak powodów do dumy. - Świetne pod każdym względem spotkanie zagraliśmy z Lechem, gdzie mistrz Polski właściwie na boisku nie istniał i nie oddał ani jednego celnego strzału na naszą bramkę. Dobre spotkania zaliczyliśmy także przeciwko Koronie i mimo wszystko Polonii Bytom, gdzie przez plagę kontuzji i kartek naszą grę musieli ciągnąć osiemnastolatkowie - wskazuje Mazur.

Mimo przedsezonowych obaw egzamin zdali wszyscy zawodnicy, którzy latem wzmocnili Górnika. - Nikt z letnich nabytków nie rozczarował. Wciąż czekamy na to, co pokażą Maciek Bębenek, Michał Jonczyk, Sebastian Leszczak, Rafał Pietrzak i Tomek Chałas, bo nie mieli oni zbyt wielu okazji do pokazania swoich umiejętności. Solidnymi wzmocnieniami okazali się zgodnie z przewidywaniami Adam Stachowiak, Michał Bemben i Olek Kwiek - ocenia prezes klubu z Roosevelta.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści