Piłkarskie szachy pomiędzy Lechią i Górnikiem zakończyły się szach-matem gdańszczan. Najpierw podopieczni trenera Tomasza Kafarskiego wyeliminowali zabrzan z rywalizacji o Puchar Polski, a cztery dni później, w meczu ligowym urządzili sobie kosztem beniaminka ekstraklasy trening strzelecki. Akcje biało-zielonych były efektowne, a główną zasługę w ich powodzeniu miała defensywa Górnika, która była w tym meczu dziurawa jak dojrzały szwajcarski emmentaler.
Już w pierwszych meczach sezonu, w których Górnik punktował najsłabiej spisywała się zabrzańska defensywa, ale wówczas w dobrej formie byli zawodnicy z linii napadu, którzy potrafili w porę odpowiadać na tracone często w dziecinny sposób bramki. W sobotę było podobnie, bo przy wyniku 1:0 dla Lechii Górnik zdołał za sprawą Marcina Wodeckiego wyrównać, ale potem nieudolność zabrzan w defensywie była tak potężna, że zawodnicy ofensywni nie mieli nic do powiedzenia.
Od początku. Fatalny błąd przy pierwszej bramce popełnił Adam Stachowiak i nawet dwie późniejsze dobre interwencje nie mogą być w tej sytuacji usprawiedliwieniem dla 24-letniego golkipera. Po niezbyt mocnym strzale Abdou Traore piłka wpadła do bramki pod ręką Stachowiaka, który jak się wydawało skrupulatnie lewy róg swojej bramki.
Bardzo słabe zawody zagrali także obrońcy Górnika z Adamem Banasiem na czele. Charakterny zawodnik kończył mecz z opatrunkiem na głowie, ale ciężko rozgrzeszyć go z błędów, jakie popełnił przy drugiej i trzeciej bramce dla Lechii. Najpierw z niewiadomych przyczyn w walce bark w bark dał się przepchnąć Pawłowi Buzale, który w porównaniu do Banasia dysponuje "średnimi" warunkami fizycznymi, a potem za jego przyczyną nie udała się pułapka ofsajdowa, po której padła trzecia bramka dla gdańszczan.
Czwarte trafienie dla Lechii było konsekwencją błędu pozostałego tercetu obrońców. Mariusz Magiera zbyt łatwo dał się zwieść na lewej stronie Ivansovi Lukjanovsovi, zbyt głęboko wyszedł Mariusz Jop, a Michał Bemben nie zdołał przeciąć podania, po którym piłkę do siatki wpakował Traore. Defensywa gości nie popisała się także przy piątej bramce. Po uderzeniu Krzysztofa Bąka piłka trafiła w słupek, a zdezorientowani obrońcy zabrzan nie zdołali przejąć piłki, która wpadła pod nogi Aliaksandra Sazankoua, który bez problemów zmieścił piłkę w bramce.
Obrazu zniszczenia może dopełnić fakt, że obok dwóch świetnych interwencji Stachowiaka piłka zatrzymała się jeszcze na słupku i poprzeczce bramki Górnika. - Musimy tę porażkę wziąć na klatę i skupić się na kolejnych spotkaniach. W meczu z Jagiellonią będziemy Górnikiem z początku sezonu - zapewnia Banaś. Czy aby na pewno? Statystyki nie kłamią. W sobotę w Zabrzu zmierzy się jedna z najsłabszych defensyw ligi z najskuteczniejszą linią ataku. Kto z tej batalii wyjdzie obronną ręką?