Choto wrócił do gry

- Dickson Choto stanowi obecnie 30 procent potencjału Legii - stwierdził po spotkaniu z Wojskowymi trener Śląska Wrocław Ryszard Tarasiewicz. Być może opiekun WKS-u trochę przesadził, ale obecność czarnoskórego obrońcy, który na Oporowskiej zagrał pierwszy raz po długiej przerwie, znacząco odmieniła obraz stołecznej defensywy. - Jestem bardzo szczęśliwy, że znowu mogę grać w piłkę i pomagać drużynie - powiedział reprezentant Zimbabwe.

Choto przez trzy miesiące był wyłączony z gry w powodu kontuzji. Ta jednak jest już za nim i ku uciesze warszawskich kibiców znalazł się w kadrze na pojedynek ze Śląskiem. Wypadł z niej za to Pance Kumbev Zagadką pozostawała jedynie decyzja Macieja Skorży czy wystawi rosłego obrońcę od pierwszych minut. - Nie zrobiłbym tego bez zgody doktora Machowskiego - mówił po spotkaniu opiekun Legii i dodał: - Ale i tak niewiadomą pozostawała jego dyspozycja.

Z perspektywy czasu decyzję o zaufaniu rekonwalescentowi okazała się ze wszech miar słuszna. Reprezentant Zimbabwe nie popełniał błędów i nie dał zbytnio pograć Cristianowi Diazowi, który nie błyszczał tak jak w poprzednich spotkaniach. Jego obecność wpłynęła chyba także zbawiennie na pozostałych obrońców, bo stołeczna drużyna w tyłach prezentowała się bardzo pewnie. - To na pewno nie przeze mnie. Wszyscy wiedzieliśmy, że trzeba być skoncentrowanym - stwierdził skromnie po meczu Choto i dodał: - Najważniejsza była dobra komunikacja. Pytany o język, w jakim się ona odbywał powiedział: - Wspólny jest dla nas język piłki.

Bez kurtuazji wypowiadał się za to trener Skorża, który podkreślił rolę czarnoskórego gracza w drużynie - Cieszę się, że dzisiaj zagraliśmy pewniej w obronie. Największa w tym zasługa Dicksona - powiedział nowy opiekun Legii, któremu mogła się zapewne podobać także aktywność Choto przy wyprowadzaniu piłki. - Po co mam zawsze podawać do pomocnika skoro czasem mogę go zastąpić i zaskoczyć rywala? - pytał z uśmiechem filar warszawskiej drużyny.

Komentarze (0)