Sandomierski postawił przed sobą jasny cel. I go zrealizował

Ciężka praca, a przede wszystkim wielkie umiejętności sprawiły, że Grzegorz Sandomierski spełnił swoje marzenia już jako 20-latek. Wychowanek Jagiellonii Białystok wiosnę rozpocznie jako niekwestionowany numer 1 swojego ukochanego klubu.

Dziecięce marzenia początkiem kariery

Jako młokos Sandomierski chodził na stadion, aby dopingować żółto-czerwonych. Po cichu marzył, że w przyszłości stanie między słupkami i udanymi interwencjami wprawiać będzie we frustrację zawodników rywali, a w euforię własnych kibiców. Do tego celu miał daleką drogę, jak każdy młody zawodnik. Co innego zagrać w jednym meczu, a co innego wywalczyć stałe miejsce w składzie. Jemu się udało. - Zaczęło się od tego, że w wieku dziesięciu lat doszły do mnie słuchy, że mój rocznik rozpoczyna w Jagiellonii treningi i udałem się ze rówieśnikami z bloku na zajęcia piłkarskie, które prowadził trener Mirosław Dymek - opowiada numer 1 jagiellońskiej bramki. - Po pewnym czasie selekcja została zamknięta i dowiedziałem się, że zostałem przyjęty. Był to jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.

Tuż za płotem

Na stadion miał przysłowiowy rzut beretem. Śpiewy i doping kibiców sprawiły, że już jako 9-latek zaczął się "zarażać" Jagiellonią. - Z balkonu słyszałem pieśni fanów. W końcu zdecydowałem się pójść na stadion. Od kiedy pierwszy raz postawiłem nogę na trybunach, od tego momentu zacząłem się bardziej interesować drużyną. Chyba Jagiellonia grała wówczas w czwartej lidze, ale jako młody chłopiec nie interesował mnie zbytnio poziom. Chciałem po prostu popatrzeć jak grają starsi zawodnicy - wspomina 20-letni bramkarz.

Z biegiem czasu Sandomierski aktywnie włączał się w doping. - Na początku jako "mały" nie pchałem się do tych starszych, ale gdy Jagiellonia zaczynała grać przy Słonecznej, to już parę razy stałem w "młynie". Później postawiłem wszystko na karierę zawodniczą i, chcąc nie chcąc, coraz częściej przebywałem na boisku, niż na trybunach - mówi Sandomierski.

Czasami warto z czegoś zrezygnować

Od dziecka wielu chłopców zaczyna trenować. Wpierw jest to przyjemność, następnie wyrzeczenia, ponieważ wielu utalentowanych zawodników nie radzi sobie z pokusami dzisiejszego świata. Złapać Pana Boga za nogi udaje się nielicznym. Wybitnym. - W młodszy wieku miewałem chwile zawahania. Gdy koledzy szli pojeździć na rowerach, to chciało się z nimi pójść. Jednak często się zdarzało, że w tym momencie miałem trening. Trochę kusiło, ale cieszę się, że postawiłem na piłkę. Jeżeli chodzi o pokusy wieku młodzieńczego, na przykład o hazard, to nie miałem do niego pociągu. Wszystko jest dla ludzi, ale w umiarkowanej ilości. Wydaje mi się, że ten umiar potrafiłem zachować i jestem z tego powodu szczęśliwy - uważa Sandomierski.

Juniorska przygoda

Pierwsze kroki Grzesiek stawiał w MOSP Jagiellonii Białystok. Młoda ekipa żółto-czerwonych na Podlasiu była bezkonkurencyjna. W zasadzie nie miała godnego przeciwnika. Na własnym podwórku zespół nie odczuwał presji. Żółto-czerwoni aplikowali co mecz rywalom po kilka bramek. Na szczeblu wojewódzkim było lekko, łatwo i przyjemnie. Schody zaczynały się dopiero w rozgrywkach krajowych. - W regionie zażarte boje toczyliśmy tylko z Hetmanem Białystok. Często dochodziło w tych potyczkach do spięć. Prawdziwą konkurencję mieliśmy poza Podlasiem. Gdy się mierzy z naprawdę silnymi drużynami, wówczas poznaje się swoją prawdziwą wartość - słusznie zauważa Sandomierski.

Największym sukcesem wychowanka żółto-czerwonych w rozgrywkach juniorskich było wywalczone w 2006 roku wicemistrzostwo Polski. - W grupie zmierzyliśmy się z Cracovią, Zagłębiem Lubin oraz Amicą Wronki. Z dwoma pierwszymi zespołami wygraliśmy, natomiast z Amicą przegraliśmy. O tym, że nie zostaliśmy mistrzami zadecydowała "mała tabela". Do złotego medalu zabrakło nam tylko jednej zdobytej bramki. Notabene w spotkaniu z Cracovią nie wykorzystaliśmy rzutu karnego - wraca pamięcią golkiper Jagi.

W wieku 17-lat Sandomierski trafił do rezerw Lecha Poznań. Wydawało się, że białostocki klub straci uzdolnionego wychowanka. W Wielkopolsce Sandomierskiemu jednak się nie powiodło. Nie przebił się do kadry pierwszego zespołu. Nie bronił nawet w rezerwach, tylko w lidze juniorskiej. - Była ona dużo silniejsza niż ta podlaska, ponieważ grały tam mocne zespoły, takie jak: Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Amica, MSP Szamotuły czy też Promień Opalenica - mówi Sandomierski, który po półrocznym wypożyczeniu wrócił do domu. - To była moja decyzja. Chciałem ponownie zagrać w Jadze. Zdawałem sobie sprawę, że nie miałem szans na występy w Lechu. Jagiellonia w tamtym sezonie wróciła do elity. Ekstraklasę miałem 200 metrów od domu i to mnie skusiło - twierdzi.

A sen się spełnił

W sezonie 2007/08 w obliczu nadmiaru kartek Jacka Banaszyńskiego trener Artur Płatek postawił w ekstraklasie na Sandomierskiego. Jagiellonia w tym czasie zbierała co tydzień do sieci po kilka bramek. Zespół był rozbity, a młodego golkipera rzucono wówczas na głęboką wodę. - Pamiętam jak w meczu z ŁKS Łódź "Banan" dostał żółtą kartkę. Trener Płatek wówczas tak na mnie rzucił wzrokiem, gdy siedziałem na ławce rezerwowych, że pamiętam to spojrzenie do dzisiaj - opisuje jeden z najważniejszych momentów w życiu Sandomierski.

Przeciwko Cracovii nie spisał się źle, puścił tylko dwa gole, a jak na dyspozycję tamtej drużyny był... to całkiem okazały rezultat. Sandomierski zapewne miał po tym spotkaniu mieszane uczucia, bo Jagiellonia przegrała 0:2. Wszak zadebiutował przed białostocką publicznością w lidze i nie wypadł najgorzej. - Były to pierwsze koty za płoty. Postanowiłem wymazać to szybko z pamięci. Lekki "stresik" był, ale dobrze się stało, że wcześniej rozegrałem w Pucharze Ekstraklasy mecz z Wisłą Kraków i miałem jakieś przetarcie przed ligą. Podchodzę do wszystkiego z dużym dystansem i spokojem. W trakcie meczu jestem całkowicie odcięty od świata. Staram się robić swoje - twierdzi.

Wypożyczenie do Ruchu Wysokie Mazowieckie

Po katastrofalnym sezonie w zespole nastąpiła czystka. Wiosną Sandomierski został wypożyczony do drugoligowego Ruchu Wysokie Mazowieckie, aby złapać większy kontakt z piłką. - Jestem zadowolony z tego, że rozegrałem wszystkie mecze w podstawowym składzie, w pełnym wymiarze czasowym. Cieszę się również, że dostałem szansę pokazania i odbudowania się od trenera Piotra Zajączkowskiego. Występy jak występy - raz lepiej, raz gorzej. Oceniam je jednak pozytywnie, ponieważ nabrałem doświadczenia i dostałem także, za przeproszeniem, kopa w dupę, gdy w spotkaniu z KSZO Ostrowiec Świętokrzyski puściłem bramkę zza połowy boiska. Myślę, że te wszystkie wydarzenia zaprocentowały pozytywnie. Do pełnej dyspozycji może trochę mi jeszcze brakowało, ale na pewno po tym pół roku czułem się bardzo dobrze, ponieważ nabrałem obycia z piłką - mówił jeszcze przed kilkoma miesiącami.

Rekordzista Jagiellonii w kurtce i dżinsach odbiera nagrodę

Obecny sezon jako podstawowy bramkarz rozpoczął Rafał Gikiewicz. Wskutek kilku katastrofalnych błędów w jego miejsce wskoczył Sandomierski i bronił jak natchniony. Pobił ekstraklasowy rekord klubu, należący do Piotra Lecha, bez puszczonego gola. Obecnie wynosi on 564 minuty. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że zawodnik na dłuższy czas zagości w białostockiej bramce. Nadszedł jednak mecz w Chorzowie, gdzie Jagiellonia przegrała 2:5, a Sandomierski nie wypadł w tym spotkaniu najlepiej. Niespodziewanie w następnej kolejce wychowanek Jagi... wylądował na trybunach. Paradoksalnie wyglądało, gdy przed meczem z Lechią Gdańsk odbierał nagrodę dla najlepszego piłkarza października w kurtce i dżinsach. - Wyglądało to dziwnie, ale postanowiłem to w sobie zdusić i nie wylewać żali. Dużego zmartwienia jednak nie było, bo wiedziałem jak wielka konkurencja panuje w klubie. Nie pokazywałem w żaden sposób, że jestem zły czy załamany. Ze swojej strony robiłem dalej swoje. Nie chciałem wywierać niepotrzebnej presji - przekonuje Sandomierski.

Nowy kontrakt

Znakomita postawa jesienią została zauważona przez działaczy Jagi i zimą przedłużyli oni z Sandomierskim umowę o dwa lata. Nowy kontrakt obowiązuje do końca czerwca 2013 roku. - Cieszę się, że tak się to potoczyło. Nie ukrywam, że jestem bardzo zadowolony. Wszystkie rozmowy kontraktowe trwały od października i najważniejsze, że udało się je sfinalizować - informuje.

Dobrą dyspozycję Sandomierskiego zauważyli również w Legii Warszawa, szukającej następcy dla Jana Muchy, który latem odejdzie do angielskiego Evertonu. Włodarze Wojskowych kontaktowali się już z menedżerem młodego bramkarza. Na razie jednak nie ma konkretów. - Temat obecnie jest dla mnie zamknięty i nie ma się nad tym już rozwodzić - ucina Sandomierski.

Number one

Przedłużona umowa dodała Sandomierskiemu wiatru w żagle. Podczas zimowych przygotowań zdeklasował Rafała Gikiewicza oraz Grzegorza Szamotulskiego - konkurentów do miejsca w składzie. Wysoką dyspozycją podczas sparingów i treningów przekonał do siebie sztab szkoleniowy, który ogłosił, że numerem jeden wiosną będzie Sandomierski. - Cieszę się z tego powodu. Postawiłem sobie jasny cel - "chcę bronić i zrobię wszystko, aby bronić w pierwszej jedenastce". Udało mi się to zrealizować, a teraz chcę tę pozycję utrzymać jak najdłużej - kończy "number one".

Komentarze (0)