Nowe przepisy dotyczące 37,5-godzinnej tygodniowej normy pracy, zatwierdzone przez hiszpański rząd, mogą wpłynąć na sport, choć nie bezpośrednio na zawodników. Jak podaje hiszpańska "Marca", zmiany te mogą wymusić dostosowanie się klubów i federacji sportowych do nowych realiów administracyjnych.
Alberto Perez-Calderon Corredera, ekspert prawa sportowego, podkreśla, że choć zawodnicy mają specyficzne umowy, zmiany mogą dotknąć administrację klubów. - Inną rzeczą są pracownicy, którzy pracują w administracji, marketingu. Kluby i federacje będą musiały pokryć koszty, być może będą musiały pozyskać więcej pracowników - zauważa.
Jako przykład można wskazać Michaela Phelpsa, który trenował do 42 godzin tygodniowo, pokazując, że sportowcy nie liczą czasu przeznaczonego na trening. - Jest to wbrew poczuciu konkurencji. Ci, którzy chcą rywalizować na wysokim poziomie, nie będą liczyć godzin. Powiedz sportowcowi, który chce pojechać na igrzyska olimpijskie, aby trenował tylko 37,5 godziny tygodniowo - dodaje Perez-Calderen.
ZOBACZ WIDEO: Przeniósł się do nowego klubu. Na miejscu czekała na niego legenda
Niejasna pozostaje sytuacja trenerów i sztabów szkoleniowych. W zawodowym sporcie regulacje mogą nie mieć większego wpływu, ale w mniejszych ligach, na poziomie amatorskim czy w akademiach sportowych, mogą zostać wprowadzone ograniczenia czasowe.
Mimo obaw w branży rejestrowanie godzin pracy w sporcie nie jest nowością. Możliwe jednak, że nowe przepisy wymuszą formalne dostosowanie systemu do obowiązujących norm, co będzie dodatkowym wyzwaniem dla klubów i organizacji sportowych.