O godz. 9 piłkarze Lechii Gdańsk przejdą szereg testów, co jest standardową procedurą po powrocie z urlopów. Następnie wszyscy udadzą się na stadion przy ul. Traugutta i odbędą pierwsze zajęcia w 2025 roku.
Przez najbliższe kilka dni Lechia będzie trenować na własnych obiektach, a 9 stycznia uda się na zgrupowanie do tureckiego Belek, gdzie będzie przebywać dwa tygodnie.
Obóz teoretycznie jest pewny, wpłacono zaliczkę (20 proc. całej kwoty) i w klubie są zdania, że na dziś nie ma obaw, że nie dojdzie on do skutku.
Na treningu powinno pojawić się przynajmniej jedno nowe nazwisko, natomiast nie chodzi tu o piłkarza. Obecny będzie nowy kierownik drużyny Łukasz Sikorski, który wcześniej był specjalistą ds. organizacyjnych w klubie. Zastąpił na stanowisku wieloletniego kierownika Patryka Dittmera, który pod koniec roku złożył wypowiedzenie i zakończył pracę.
A piłkarze? Jedyną nową twarzą będzie Michał Głogowski, który podpisał kontrakt jeszcze w poprzednim roku. Problem w tym, że PZPN nałożył na Lechię zakaz transferowy, więc na dziś nie może być on zgłoszony do rozgrywek (podobnie jak żaden inny zawodnik, który ewentualnie trafiłby do klubu zimą). Po urazach do zajęć wracają za to Camilo Mena i Tomas Bobcek.
ZOBACZ WIDEO: Piękny gest piłkarzy Chelsea. Nie zapomnieli o najmłodszych
Inna sprawa, że transfery przychodzące brzmią dziś niczym science-fiction. W klubie brakuje pieniędzy na wszystko. Co prawda od środy zaczęto spłacać zaległe pensje, natomiast jest to jedynie kropla w morzu. Rośnie dług względem firmy ochroniarskiej, drużyna nie ma w tej chwili swojego autokaru. I tak można wyliczać.
Nie można mówić, że atmosfera w zespole jest sielankowa. Zawodnicy mają już tego dość i poważnie zastanawiają się nad swoją przyszłością. Maksym Chłań i Dominik Piła mają ważne kontrakty do 30 czerwca 2025 roku. Realnie patrząc Lechia nie ma w tej chwili absolutnie żadnych argumentów, by ich zatrzymać na dłużej.
Zresztą to nie dotyczy tylko tej dwójki. Kolejne łamane obietnice przez Paolo Urfera sprawiły, że piłkarze stracili do niego zaufanie. I nie będzie tego łatwo odbudować.
Jak ustaliliśmy w dwóch niezależnych źródłach, Urfer mógłby spokojnie sprzedać klub, bo są na to dwaj chętni. Jeden z Polski (a konkretnie z Pomorza), drugi zagraniczny. I słyszymy od ludzi związanych z Lechią, że to jedyne rozwiązanie, by klub nie zbankrutował. Tyle tylko, że Urfer nie chce słyszeć o sprzedaży.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty