Jan Furtok to jeden ze 100 najwybitniejszych reprezentantów Polski w jej historii. Swego czasu legendarny napastnik był wicekrólem strzelców Bundesligi. Do dziś pozostaje najskuteczniejszy w historii GKS-u Katowice, w którym ma status jednego z największych. Niestety 36-krotny kadrowicz zmarł 26 listopada. Z tą przykrą wiadomością trudno się pogodzić jego przyjacielowi, Janowi Urbanowi. Trener Górnika Zabrze w szczerej rozmowie opowiedział nam o relacji z Furtokiem i przebiegu jego choroby.
Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty: W 2015 roku u Jana Furtoka zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Spodziewał się pan, że sytuacja jest aż tak poważna, że zagraża jego życiu?
Jan Urban, wieloletni przyjaciel Jana Furtoka, trener Górnika Zabrze: Absolutnie nie. Cały czas miałem kontakt z żoną Janka, Anią.
Pani Furtok starała się nie przekazywać tych najgorszych informacji, żeby nie niepokoić otoczenia?
Niestety choroba stawała się coraz bardziej zaawansowana. Rozmawiałem z Anią. Ona się tego nie spodziewała. Nic nie zapowiadało, że nadchodzi najgorsze i Janek może od nas odejść tak szybko. Od kilku lat kontakt z nim był niemożliwy. Faktycznie, w tym roku drastycznie schudł. Tylko że to już się stało i go z nami nie ma. Nie bawmy się w lekarzy. To bardzo smutna wiadomość. W takich chwilach czasami człowiek nie wie, co powiedzieć. Takie już są rzeczy niezależne od nas.
Jaki był Jan Furtok?
Odszedł znakomity piłkarz. Na pewno mógł być zadowolony ze swojej kariery. Na zawsze pozostanie w pamięci kibiców GKS-u Katowice, gdzie dorobił się statusu legendy. Grał znakomicie w reprezentacji Polski. Pokazał niemieckiemu środowisku, że też mamy wiele do zaoferowania na arenie międzynarodowej, brylując w Bundeslidze. Laury, laurami, ale przede wszystkim odszedł od nas wspaniały człowiek. Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto mógłby powiedzieć coś złego na temat Janka. Był duszą towarzystwa, zawsze uśmiechnięty. Uwielbiał żartować. Potrafił rozbawić do łez, nuda przy nim nie istniała.
Takiego pewnie go pan zapamięta.
Oczywiście, że tak. Zresztą ja również uwielbiam się śmiać, żartować, mam dystans do siebie. Jeśli obok ciebie pojawia się druga taka sama osoba, jak Janek, każde spotkanie jest wesołe. Przebywanie w jego towarzystwie było czystą przyjemnością.
Ma pan jakieś szczególne wspomnienie związane z Furtokiem?
Tego jest bardzo wiele. Gdy teraz rozmawiamy, cały czas go widzę. Nigdy nie zapomnę tego wąsa, spod którego wychodzi serdeczny uśmiech. Ani jego żartów, był jajcarzem i zarażał dobrym humorem. Właśnie takiego go zapamiętam. Pytając mnie o Janka, od razu pojawia się taki obraz przed moimi oczami. To chłopak, który urodził się w tym samym roku, co ja. Nie wiem, co u mnie kryje się w środku, ale czuję się dobrze. Czasami trzeszczą mi kolana, ale idzie przeżyć. Tymczasem Janka już nie ma z nami. Trudno w to uwierzyć. Nie ma reguły. Dopadła go straszna choroba, z którą musiał walczyć. We wtorek niestety przegrał swój ostatni mecz.
Trzy lata temu w szczerej rozmowie z nami, zauważył pan, że sytuacja Jana Furtoka jest bardzo trudna. Powiedział pan, że z jednej strony żył, z drugiej nie, bo kontakt z nim był ograniczony.
To prawdziwy dramat. Oczywiście Janek nie zdawał sobie z tego wszystkiego sprawy, ale dla rodziny to ogromne przeżycie. Na pierwszy rzut oka widzisz chłopa na schwał, nic mu nie dolega, zdrowy. Wewnątrz jest jednak nieświadomy i nie rozumie, co się wokół niego dzieje. Różne są choroby. Janek musiał walczyć akurat z taką i w końcu go zmogła.
Kiedy się poznaliście?
Nawet nie pamiętam, bo to było bardzo dawno. Podejrzewam, że w kadrze albo jakimś meczu, gdy graliśmy przeciwko sobie na krajowym podwórku. Mogliśmy również w reprezentacji Śląska, ale tam pojawiałem się bardzo rzadko.
Nigdy pan nie ukrywał, że byliście blisko.
Przyjaźniliśmy się. Wiedziałem, że on jest dla mnie, a ja dla niego i to było obustronne. Graliśmy w innych krajach, ale mieliśmy stały kontakt telefoniczny. Rozmawialiśmy naprawdę często. On odwiedzał mnie w Hiszpanii, ja go w Niemczech. Nie mieliśmy żadnego problemu z organizowaniem takich spotkań. W trakcie zawodowej kariery kontaktowaliśmy się zdecydowanie częściej niż po jej zakończeniu. Później życie poszło do przodu. Każdy miał swoje sprawy. Często trudno było nam się złapać. Nigdy natomiast o sobie nie zapomnieliśmy.
Nawet jeśli nie dało się zobaczyć, kontaktowaliśmy się zdalnie. Kuriozalne w tym wszystkim jest to, że mniej spotykaliśmy się po odwieszeniu butów na kołku. Zostałem w Hiszpanii. Do kraju wróciłem, dopiero gdy zostałem trenerem w PKO Ekstraklasie. Janek szybciej. Niemniej na szlaku piłkarskim spotykaliśmy się wielokrotnie. Chętnie wspominaliśmy stare czasy, komentowaliśmy aktualny wówczas stan dyscypliny. Z nami piłkarzami, jest jak z górnikami. Tamci spotykają się i cały czas fedrują, my z kolei nigdy nie schodzimy z murawy i rozgrywamy jakiś mecz.
Choroba zapewne sprawiła, że kontakt stał się trudniejszy.
Ten werbalny w pewnej chwili stał się niemożliwy. Pozostawałem natomiast w stałym kontakcie z żoną Janka, Anią. Interesowałem się jego sytuacją.
Jan Furtok przestał pana poznawać?
No tak. To już dziewiąty rok. Niestety... Normalna rzecz przy tej chorobie.
Chorobę zdiagnozowano w 2015 roku. Już wtedy było bardzo źle?
Pięć lat temu podczas gali zorganizowanej z okazji 100-lecia istnienia Polskiego Związku Piłki Nożnej, dało się zauważyć, że Janek przestaje się kontrolować. Być może wtedy niektórzy domyślili się, co się dzieje.
Wcześniej nikt o niczym nie wiedział. Nie chcieliśmy, żeby takie sprawy ujrzały światło dzienne. Sytuacja stała się bardzo poważna już wcześniej. Nie ma natomiast sensu rozgrzebywać ran i mówić o chorobie, to dalej dla mnie trudne. To wszystko boli też dlatego, że Janek odszedł od nas zdecydowanie za wcześnie. Kiedyś wszyscy go odwiedzimy, ale po ludzku przykro, że już go nie ma.
Gala, którą pan wspomina była wyjątkowa dla Jana Furtoka. Właśnie na niej został wyróżniony. Włączono go do grona jednego ze stu najwybitniejszych reprezentantów w historii kraju.
Dlatego mówiłem wcześniej, że odszedł od nas wielki piłkarz. Jego dorobek mówi sam za siebie i świadczy o bardzo wysokich umiejętnościach. Po prostu był kozakiem.
Denerwował się pan, gdy trzeba było stawić mu czoła? Skuteczność Furtoka potrafiła dać się we znaki?
Dużo żartów pojawiło się przede wszystkim po finale Pucharu Polski w 1986 roku. Wtedy Górnik Zabrze ze mną w składzie grał, ale GKS Katowice strzelał gole i wygrał 4:1. Janek pokonał Józefa Wandzika trzykrotnie. Mieliśmy taki zwyczaj, że po meczach rozgrywanych przeciwko sobie trzeba było przygotować się na wiele żartobliwych docinek.
Jak wygrywałem ja, nie odpuszczałem mu, a jak on, to w drugą stronę. Oczywiście podchodziliśmy do tego na wesoło, bez żadnych złośliwości, takie już nasze charaktery. Janek miał dzieci w podobnym wieku. Wszystko sprzyjało temu, by nasza więź była mocniejsza niż w innych przypadkach.
Śmiechu nie brakowało.
No tak. Podobnym człowiekiem był świętej pamięci Andrzej Iwan. Wszyscy wspominają go bardzo miło. Każdy przypadek natomiast jest inny. Niestety przychodzi czas, gdy musimy pożegnać się z tym światem i zawsze to jest przykre.
Rozmawiał Bogumił Burczyk, dziennikarz WP SportoweFakty