Wydawać by się mogło, że reprezentant Polski powinien świecić przykładem i być wzorem dla innych piłkarzy, którzy nie mieli, nie mają i może nigdy nie będą mieć okazji wystąpić w koszulce z orzełkiem na piersi.
Jednak Michael Ameyaw wybrał inną drogę. Przypomnijmy, że w meczu Jagiellonii Białystok z Rakowem Częstochowa 24-latek z premedytacją wymusił rzut karny. Odstawił teatr i zaprezentował ohydne padolino.
Sędzia Jarosław Przybył dał się nabrać i podyktował "jedenastkę". VAR nie mógł zmienić tej absurdalnej decyzji, ponieważ z przyczyn technicznych szwankowała komunikacja między sędziami, a dodatkowo nie działał monitor, do którego arbiter główny podbiega, by ocenić sporne sytuacje.
Nic dziwnego, że na zawodnika Rakowa spłynęła gigantyczna krytyka.
ZOBACZ WIDEO: "Nie takie nazwiska przegrywają". Kibice bronią selekcjonera Probierza
Minęły blisko dwa tygodnie. Z jednej strony to wystarczający czas, żeby przemyśleć pewne rzeczy, pokusić się o refleksję, przeprosić. Jednak Ameyaw uznał, że w zasadzie to nic się nie stało.
- Nie będę owijał w bawełnę: przyaktorzyłem - wypalił z rozbrajającym uśmiechem Ameyaw w kanale "Foot Truck".
- Jako zawodnicy jesteśmy w stanie zrobić wszystko, żeby nasza drużyna wygrała, jeżeli nie wyrządzamy krzywdy. A ja nikomu nie wyrządziłem krzywdy. To było odruchowe. Nie planowałem tego. Od razu wstałem, żeby nie dostać żółtej kartki i byłem delikatnie zdziwiony, gdy sędzia wskazał na "wapno", natomiast nie czuję się z tym źle. Były negatywne komentarze ze strony kibiców Jagiellonii, ale kilkanaście minut później w drugim polu karnym była identyczna sytuacja z Pululu i jestem przekonany, że gdyby arbiter podyktował "jedenastkę", to kibice byliby wniebowzięci. Podchodzę do tego z dystansem i cieszę się, że pomogłem mojemu zespołowi zdobyć bramkę - komentował Ameyaw.
Przypomnijmy ten kunszt aktorski: