Koszmar Lewandowskiego. Potwierdziła się smutna prawda [OPINIA]

Getty Images / Soccrates Images / Contributor / Na zdjęciu: Robert Lewandowski
Getty Images / Soccrates Images / Contributor / Na zdjęciu: Robert Lewandowski

Koledzy z Barcelony zadbali o to, by Robert Lewandowski w meczu w San Sebastian (0:1) poczuł się jak w domu i zafundowali mu symulację tego, co czeka go na zgrupowaniu reprezentacji. Paradoksalnie, Michał Probierz może zacierać ręce.

Imanol Alguacil wsypał piach w tryby maszyny Hansiego Flicka, która w San Sebastian przypominała bezradnego smarta, a nie buldożera, jakim była w ostatnich tygodniach. Chociaż może określenie "smart" jest w tym przypadku nietrafione, bo Katalończykom w Kraju Basków odebrało piłkarski rozum.

To była raczej pokraczna multipla starszej generacji. Przykro było patrzeć, ale trudno było współczuć. Real Sociedad kompletnie zneutralizował Barcelonę. Drużyna, która do tej pory strzelała 3,67 gola na mecz i idzie na klubowy rekord, nie oddała w San Sebastian ani jednego strzału w światło bramki. Zdarzyło jej się to po raz pierwszy od 10 lat.

A tak bezradnego Flicka po raz ostatni widziałem, gdy prowadzone przez niego Niemcy przegrywały z Polską Fernando Santosa na Stadionie Narodowym. Domyślam się, że podobnie wyglądał później podczas spotkań z Kolumbią (0:2) i Japonią (1:4), które były gwoździami do jego selekcjonerskiej trumny.

ZOBACZ WIDEO: Parada sezonu? Niewykluczone. Jak on to wyjął?!

Po tym meczu nic dobrego nie można powiedzieć też o Robert Lewandowski. Najczęściej strzelający (38), najczęściej trafiający w światło bramki (28) i najczęściej pakujący piłkę do siatki rywali (14) w tym sezonie LaLigi tym razem nie podjął nawet próby uderzenia w kierunku bramki przeciwnika.

Przytrafiło mu się to po raz drugi w sezonie, ale po raz pierwszy w LaLidze. Na Reale Arenie potwierdziła się smutna prawda, że "Lewy" bez goli najczęściej ma drużynie mało do zaproponowania. Wyglądał, jakby grał dlatego, że w LaLidze obowiązywał limit oldbojów, a więcej piłkarzy 35+ Flick do dyspozycji nie ma. Nie wykonał takiej pracy jak z Bayernem, gdy poświęcił się dla drużyny czy z Realem, kiedy był strefą zgniotu Barcelony po zderzeniach z Ruedigerem czy Militao.

Widać też było, ile dotąd kosztował go ten intensywny sezon. W 90 dni rozegrał już 21 spotkań dla Barcelony i reprezentacji Polski. Wybiega na boisko średnio co cztery dni i spędza na nim średnio 80 minut. Od pierwszego do ostatniego gwizdka grał 10 razy, a mniej niż pół godziny tylko raz - w rewanżu z Chorwacją (15.10).

Michał Probierz dał mu odsapnąć, tymczasem Hansi Flick nie zna umiaru i po powrocie do Barcelony z ostatniego zgrupowania reprezentacji "Lewy" rozegrał dla Dumy Katalonii 516 z 540 możliwych do rozegrania minut. I to w cyklu z dwoma meczami w tygodniu. Nie może więc dziwić, że w San Sebastian wyglądał, jakby Flick spuścił wodę z fontanny młodości, z której dotąd 36-latek czerpał.

Ale koledzy też nie zrobili wiele, by weteran pomógł im swoją skutecznością. Pierwsze (i zarazem ostatnie) podanie w pole karne dostał w 83. minucie, a i wtedy był tylko wykorzystany przez Raphinhę jako "ściana". Nie było mowy o stworzeniu mu okazji bramkowej. Dotąd za kadencji Flicka taka izolacja Lewandowskiego była nie do pomyślenia

Wcześniej miał trzy, zrodzone w inny sposób kontakty z piłką w "16" Realu Sociedad, ale wtedy albo sam nieudolnie próbował podać kolegom, albo zainicjował... kontrę gospodarzy. Był jeszcze nieuznany gol, którego strzelając, akurat pokazał klasę, ale ten moment błysku Lewandowskiego przyćmiła kontrowersyjna analiza VAR. Wykazała, że spalił akcję, a taka zostaje uznana za niebyłą.

Barcelona Flicka sama podejmuje ryzyko i łapie rywali na spalone, polegając na wideoweryfikacji, która ryzyko przeoczenia udanej pułapki minimalizuje (niemal) do zera. Teraz jednak Katalończycy mogą śmiało stwierdzić, że "Lewy" stał się "ofiarą technologii". Ale nawet wtedy Polak nie dostał podania od kolegi, tylko dopadł do bezpańskiej po zagraniu Pedriego piłki.

Piłkarze Barcelony zadbali w niedzielę o to, by Lewandowski już dzień przed rozpoczęciem zgrupowania Biało-Czerwonych znalazł się w trybie reprezentacyjnym i oswajali go z tym, co czeka go w nadchodzącym tygodniu. Przykro było na to patrzeć, ale z drugiej strony... to może przysłużyć się zespołowi Probierza.

Po raz pierwszy za kadencji obecnego selekcjonera bowiem Lewandowski zjawi się na zgrupowaniu reprezentacji podrażniony. Podrażniony zarówno wynikiem Barcelony, jak i swoim występem. Przed miesiącem zameldował się w Warszawie po hat-tricku z Alaves (3:0). Na wrześniowe zgrupowanie przyleciał po golu i asyście z Realem Valladoid, który Barca zdemolowała 7:0).

Nawet w rundzie wiosennej, gdy był pod ostrzałem za formę, to odżył akurat przed barażami o awans do Euro 2024. Zjawił się się w stolicy po popisie z Atletico Madryt - strzelił gola i przy dwóch asystował, a Barcelona wygrała 3:0. Z kolei pierwszy kontakt z Probierzem miał w listopadzie ubiegłego roku, a na to zgrupowanie przyleciał po dublecie z Alaves (2:0).

Probierz zatem nie miał okazji jeszcze wykorzystać podrażnionej sportowej ambicji Lewandowskiego. A "Lewy" motywację będzie miał zdwojoną, bo przecież na na gola z gry w reprezentacji Polski czeka już bowiem od 21 listopada 2023 roku i meczu towarzyskiego z Łotwą (2:0).

Jeśli potem trafiał, to tylko z rzutów karnych, a jego gra w jesiennych spotkaniach Ligi Narodów wołała o pomstę do nieba i mocno kontrastowała z jego dyspozycją w Barcelonie. Na szczęście historia uczy, że nienasycony Lewandowski to najlepszy Lewandowski. Nic lepszego nie mogło spotkać Polski przed meczami o wszystko w Lidze Narodów z Portugalią (15.11) i Szkocją (18.11).

Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty