Burze spowodowane przez zimny front atmosferyczny, przemieszczający się przez południowe i wschodnie obszary Hiszpanii, wyrządziły szkody i sprawiły, że ulice miast zamieniły się w rwące potoki, przede wszystkim w prowincji Walencja, Albacete i Malaga.
Hiszpańskie media poinformowały, że niszczycielski żywioł sprawił, że zginęło już ponad 70 osób. Liczba ta może jeszcze wzrosnąć. Do tego dochodzą szkody materialne. W takich okolicznościach piłka nożna i inne rozgrywki sportowe zeszły na dalszy plan.
Do skutku nie dojdzie mecz pomiędzy drużynami Manises i Getafe. Trener Santi Marin przekazał, że na terenie położonego 10 minut drogi od Walencji miasta Torrent, który jest jednym z najbardziej dotkniętych żywiołem niemożliwe jest zorganizowanie meczu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Hit internetu. Nagrali Lewandowskiego z "synami"
Szkoleniowiec przeżywa trudne chwile, bo nie ma kontaktu z niektórymi podopiecznymi. - Martwię się, bo nie mam kontaktu z dwoma piłkarzami. Nie chcę mówić, że zaginęli. Mieszkają w dwóch bardzo dotkniętych obszarach. Jeżeli nie będą mieli prądu, to nie będą w stanie naładować telefonów. Nie chcę myśleć, że stało się coś gorszego, ale to powód do zmartwień. W takiej sytuacji nie można myśleć o piłce - powiedział portalowi relevo.com.
Trener dodaje, że w mieście nie ma energii elektrycznej. Infrastruktura jest zniszczona i wymagać będzie odbudowy.
- Tutaj nigdy tak mocno nie padało. Opad deszczu wynosił 500 litrów. Zniszczone zostało wszystko, co woda miała na swojej drodze. Mostowi kolejowemu grozi zawalenie, a drogi prowadzącej do Manises nie ma. Autostrada jest zalana. W samochodach mogą być ludzie - dodał Marin.
Niewielkim pocieszeniem jest to, że nie ucierpiał stadion drużyny. - Boisko jest w idealnym stanie. Nadawałoby się do tego, by natychmiastowo rozpocząć trening - stwierdził.