- Grajcie na Wawrzyniaka, on jest cienki - głosił niegdyś mędrzec w szaliku Podbeskidzia Bielsko-Biała, gdy jego zespół podejmował Legię Warszawa.
Teraz każdy kibic drużyny przeciwnej mógłby podobne słowa wykrzyczeć w kierunku Bujara Pllany. Czekano na niego w Gdańsku z utęsknieniem, odliczano dni, godziny do przylotu. Miał być zbawieniem defensywy i kimś, kto wzniesie ją na inny (w domyśle lepszy) poziom, ale stało się zgoła inaczej.
Od momentu debiutu Pllana gra praktycznie wszystko od deski do deski. Czy dlatego, że jest dobry i wywalczył sobie miejsce w składzie? Nie do końca.
Trener Szymon Grabowski wystawia go z biedy, bo po prostu nie ma lepszego kandydata. A skoro dotychczas grał Pllana, to aż trudno sobie wyobrazić, w jakiej formie muszą być Andrei Chindris i Loup-Diwan Gueho. Oni prawie w ogóle nie dostają minut. To jak w szkole podczas zajęć wychowania fizycznego, gdy padał pomysł w gry w piłkę, wybierano drużyny i ten najsłabszy był wybierany jako ostatni z tzw. braku laku.
ZOBACZ WIDEO: Nie, to nie Liga Mistrzów. Gol stadiony świata
Lechia tylko raz zachowała czyste konto w obecnym sezonie. Nie potrafił strzelić jej gola zespół Radomiaka Radom, co z perspektywy czasu należy ocenić w kategoriach cudu. Oczywiście nie było to zasługą szczelnej defensywy, tylko: 1) nieskuteczności piłkarzy Radomiaka, 2) kapitalnej grze bramkarza Szymona Weiraucha.
Lechia ma najgorszą defensywę w całej lidze. Straciła aż 23 gole. To więcej niż w poprzednim sezonie stracił ŁKS Łódź (22), który na koniec po stronie strat miał aż 75 bramek.
Wtedy czekano, co ciekawego wymyślą tacy zawodnicy jak Nacho Monsalve, Levent Guelen, Adam Marciniak, Adrien Louveau czy Marcin Flis. Dziś każdy patrzy na Pllanę.
To jest tykająca bomba. Może prezentować się nieźle przez kilkadziesiąt minut, a następnie w jednym momencie potrafi zniweczyć wysiłek reszty zespołu. I tak też było w ostatnim ligowym spotkaniu z Legią Warszawa.
Utrzymuje się bezbramkowy remis (co samo w sobie było nieprawdopodobne w przypadku Lechii) i Pllana w pozornie niegroźnej sytuacji nie trafia w piłkę w polu karnym i Ryoya Morishita strzela na 0:1. Inna sprawa, że Pllany nie powinno być już wtedy na boisku, bo w pierwszej połowie brutalnie nastąpił na nogę Wojciecha Urbańskiego, co wynikało z prostego technicznego błędu. Miał już wtedy żółtą kartkę, ale z jakiegoś powodu oszczędził go sędzia Piotr Lasyk.
- Prosty, niewymuszony błąd. Będziemy jeszcze mocniej pracować, nie tylko z nim, ale też z innymi zawodnikami, bo sytuacja tego wymaga. Ekstraklasa pokazuje nam po raz enty, że nie wybacza takich błędów. To my dajemy bodziec przeciwnikowi, któremu później gra się łatwiej - mówił po meczu trener Grabowski.
Oczywiście opinia o zawodniku z Kosowa nie jest wystawiona na podstawie jednego meczu. On na to miano sumiennie pracuje od początku pobytu w Lechii. W debiucie zaprezentował się fatalnie i gdańszczanie przegrali z Puszczą Niepołomice (!) aż 1:4 (!!). Inny przykład to mecz w Białymstoku, gdzie najpierw był spóźniony i przez jego błąd Lechia straciła gola, a po chwili sprokurował rzut karny, zagrywając ręką piłkę, która nawet nie leciała w kierunku bramki.
Jest jeszcze wisienka na torcie, czyli mecz Pucharu Polski z Pogonią Grodzisk Mazowiecki. Doliczony czas gry, Lechia prowadzi 1:0, bramkarz Pogoni daleko wykopuje piłkę z nadzieją, że wydarzy się cud. Chindris opuszcza strefę i nie trafia w piłkę, Pllana przegrywa pojedynek w powietrzu i rywal ma sytuację sam na sam, którą bez problemu wykorzystuje. W efekcie robi się dogrywka i finalnie Lechia odpada po rzutach karnych.
Podobno jest to zawodnik, który dużo mówi na boisku, podpowiada, motywuje kolegów. Szkoda tylko, że nie potrafi grać w piłkę i bronić, co w przypadku stopera jest raczej problematyczne.
Co gorsze - jego kontrakt obowiązuje aż do 30 czerwca 2028 roku, więc klub bardzo mocno w niego wierzy.
Co na to trener Grabowski? Jak długo będzie jeszcze tolerował podobne zachowania swoich zawodników? Pole manewru jest znikome. W najbliższym meczu z Piastem Gliwice Pllana nie zagra z powodu kartek i w jego miejsce będzie musiał wejść Chindris lub Gueho.
Aż strach się bać.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty