Wszedł na wał i wiedział jedno. "Tego nie opanujemy"

Materiały prasowe / Na zdjęciu: sytuacja we Wrocławiu (PAP/Krzysztof Cesarz), w kółku Tomasz Bobel (Getty/Christof Koepsel / Staff)
Materiały prasowe / Na zdjęciu: sytuacja we Wrocławiu (PAP/Krzysztof Cesarz), w kółku Tomasz Bobel (Getty/Christof Koepsel / Staff)

- Wcielili mnie do wojska i od razu poszedłem robić wały. Z bagna pojechałem na mecz i wygraliśmy. Teraz jestem we Wrocławiu i wspomnienia wracają. Czuć obawę - opowiada nam Tomasz Bobel, były piłkarz, który pamięta powódź tysiąclecia w 1997 roku.

Bobel był po dwóch sezonach w ekstraklasie. Już na początku jego kariery dało się zauważyć, że przed nim granie na wysokim poziomie. Jako wychowanek szybko wskoczył do bramki Śląska Wrocław, rozegrał 52 spotkania w najwyższej klasie rozgrywkowej w wieku 23 lat. Po spadku z ligi w 1997 roku czekało go obowiązkowe wcielenie do wojska. Ale latem, w lipcu, miała miejsce tzw. powódź tysiąclecia.

Prawie 30 lat temu fala zalała południową i zachodnią Polskę. Na terenie naszego kraju zginęło 56 osób, a szkody oszacowano na ok. 3,5 miliarda dolarów. Pod wodą był między innymi Wrocław. - Miałem odsłużyć w wojsku tylko kilka dni. Stawiłem się 1 lipca i się zaczęło. Przez następne tygodnie jeździłem po różnych miejscowościach. Sypaliśmy piach do worków i tworzyliśmy z nich tamy przeciwpowodziowe - wspomina były piłkarz, który karierę kończył w Bayerze Leverkusen.

Po 27 latach ten region znowu dotknięty jest powodzią. Już od kilkudziesięciu godzin Polska walczy z żywiołem. Rząd wprowadził stan klęski żywiołowej na obszarze części województwa dolnośląskiego, opolskiego oraz śląskiego.

Przez miesiąc układał worki

- Jeździłem do Leśnicy, Sołtysowic. Pierwszy raz przestraszyłem się w Karłowicach. To był szok. Wszedłem na górę, na duży wał. Nagle zrobiło się jasno, zobaczyłem wodę - była niemal na równi. Wznosiła się fala na odcinku 200 kilometrów. Naprawdę się tego bałem. Najgorsze było uczucie, że tego żywiołu nie zatrzymasz i przed tym nie uciekniesz, nie utrzymasz tego. Nosiliśmy te worki, stawialiśmy kolejne piętra, ale to była syzyfowa praca: woda i tak się przelewała - wspomina Bobel.

Były piłkarz do dziś pamięta doskonale, co czuł przez ponad miesiąc. - Przez cztery tygodnie miałem mokro w butach. Codziennie chodziłem z workami w wodzie do pasa. Żyliśmy tak bez dostępu do wody i prądu, bo odłączyli dystrybutory ze względu na powódź. Wieczorem tylko zęby się myło przed pójściem spać - opowiada nasz rozmówca. - Miałem znajomych, którzy dwa tygodnie przed powodzią wyremontowali mieszkanie, wstawili nowe ogrzewanie, pomalowali ściany. I wszystko poszło do kosza - uzupełnia.

Mieszkanie bramkarza zostało wówczas zalane. - Mój blok przez tydzień był pod wodą, prawie 10 metrów. Ja mieszkałem na drugim piętrze i też wszystko mi w środku pływało. Wiele osób mimo wszystko wolało żyć w takich warunkach. To wręcz chore, ale rozumiem takie podejście. Złodzieje wykorzystywali sytuację i plądrowali, co się dało, a ludzie bali się o swój dobytek. Dla mnie to nienormalne, by w czasie tragedii myśleć jeszcze o wzbogaceniu się czyimś kosztem - opowiada nasz rozmówca. - Mimo wszystko w pierwszej kolejności myślmy o swoim życiu, gorąco o to apeluję - dodaje.

Żyją w niepewności 

Bobel przebywa obecnie w Polsce na urlopie. Po karierze został w Niemczech i pracuje w sklepie kibica Bayeru Leverkusen na terenie stadionu. Jak mówi: wspomnienia wracają. - Mam na Śląsku rodzinę niedaleko Raciborza. W górach są moi rodzice. Ja z kolei jestem u siebie na obrzeżach Wrocławia. Na razie się nie pakujemy, ale jest obawa. Cały czas nasłuchujemy informacji, czy zbiornik pomieści całą wodę. Są zapewnienia, że Wrocław nie zostanie zalany, ale najgorsze dopiero przed nami. W 1997 roku fala też przyszła do nas nagle. Było gorące lato, nawet nie padało. Do końca wierzyliśmy, że woda przejdzie bokiem, ale nie miała dla nas litości - opowiada.

Prezydent Wrocławia ogłosił alarm przeciwpowodziowy. Przewiduje się, że główna fala pojawi się w mieście w środę późnym popołudniem. Żywioł zalał i zniszczył już takie miejsca jak Głuchołazy, Stronie Śląskie, Nysę, Lądek-Zdrój czy Jelenią Górę.

- Od 30 lat mieszkam w Niemczech. Widzę, że Polska zrobiła dużo, by nie powtórzyła się sytuacja z 1997 r. Szkoda tylko, że cierpią małe miejscowości - dodaje były piłkarz.

Smród i bród

Bobel po miesięcznym pobycie w wojsku i pomaganiu podczas powodzi wrócił do drużyny Śląska. - Dosłownie z bagna wszedłem do autokaru i z marszu zagrałem sparing z Górnikiem Zabrze. Wygraliśmy 2:0 i utrzymałem miejsce w składzie, choć w ogóle nie trenowałem. To był trudny czas, bo spadliśmy z ligi. Zostałem w bramce, a za rok wyjechałem do Niemiec - wspomina Bobel.

Z Wrocławia ruszył do Kolonii drogami, na których można było sobie wybić zęby od licznych dziur. Tam bramkarz występował w Fortunie Koeln, Duisburgu, Erzgebirge Aue. W 2. Bundeslidze zagrał ponad 160 spotkań. Na pół roku wyjechał do Nefci Baku i wrócił. Gdy miał 35 lat, zgłosił się po niego Bayer Leverkusen i tam skończył karierę.

Później skończył Bobel szkołę handlową i dostał ofertę pracy jako sprzedawca w sklepie od byłego klubu. W strefie kibica Bayeru Leverkusen jest odpowiedzialny za zamawianie towaru, sprzedaż biletów, koszulek. Przy okazji ważniejszych spotkań drużyny pracuje na stadionie.

Bobel pamięta nastroje z okresu osuszania miast. - Ludzie czuli ulgę, że to już koniec, ale byli zrozpaczeni. Mnóstwo osób straciło dorobek swojego życia. Woda ustała, a dookoła nas zapanował brud i smród. Sam też sprzątałem piwnicę w bloku i nie dało się wytrzymać tego zapachu. Wrocław i wszystkie miejscowości łączyło jedno: duże straty i ogromny syf - kończy były piłkarz.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty