Michał Probierz - jakby był organizatorem programu "Piłkarska kadra czeka" - prowadzi selekcję zakrojoną na szeroką skalę. Przez rok wprowadził do drużyny narodowej 14 zawodników. Nie boi się odważnych decyzji. Dał szansę Patrykowi Pedzie z włoskiej III ligi, a przed Euro 2024 odkurzył Tarasa Romanczuka. Powołanie Mateusza Kowalczyka to jednak wielkie zaskoczenie. Największe wrześniowego zgrupowania.
Było niespodzianką nawet dla jego klubu. W GKS-ie Katowice sądzili, że pomocnik otrzyma premierowe zaproszenie do kadry U-21, a nie do najważniejszej drużyny w kraju. Nie można się temu dziwić, bo mowa w końcu o 20-latku, który ledwie miesiąc temu zadebiutował w PKO Ekstraklasie. Ostatnim zawodnikiem, który po trafieniu do najwyższej ligi tak szybko zaistniał w pierwszej reprezentacji Polski, był... 16 lat temu Robert Lewandowski.
- Potrzebowałem 15-20 minut, żeby dojść do siebie. Teraz chcę udowodnić, że powołanie nie było żadną pomyłką. Dwa miesiące temu nie wyobrażałem sobie, że będę regularnie grał w ekstraklasie i dostanę powołanie do seniorskiej reprezentacji. To duży szok - przyznał pomocnik w rozmowie z klubową telewizją.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Piękny gol piłkarki FC Barcelony. Co za uderzenie!
Wyrwany Jagiellonii
Droga Kowalczyka do wielkiej piłki zaczęła się w Ząbkach. W listopadzie 2020 roku niemal w pojedynkę zdemolował ŁKS Łódź w barażach o awans do Centralnej Ligi Juniorów U-17. Ząbkovia pokonała łodzian 2:1 i 7:1, a Kowalczyk strzelił sześć goli i przy jednym asystował.
- To mówi samo za sobie. Co ciekawe, grał w tych meczach na trzech pozycjach: jako "9", "8" i "6". Super odbierał piłkę, był skuteczny, pracował "box to box", był odpowiedzialny w rozegraniu. I przede wszystkim spodobała nam się jego postawa na boisku - bardzo mało mówił, wszyscy byli w niego wpatrzeni. Był liderem - mówi WP SportoweFakty Krzysztof Przytuła.
Pół roku później jako dyrektor sportowy ŁKS-u ściągnął 17-letniego Kowalczyka do Łodzi: - Wiele osób w klubie było przeciwko, ale ja się uparłem, żeby do nas trafił. Dużą pracę wykonał nasz skaut Łukasz Mika. Mateusz był już jedną nogą w Jagiellonii. My zaczęliśmy rozmowy w marcu, kwietniu, a on dwa miesiące wcześniej trenował już w Białymstoku.
Przytuła przekonał rodziców Kowalczyka do ŁKS-u, a władzom klubu udało się porozumieć z Ząbkovią. Dyrektor sportowy stworzył dla niego ścieżkę rozwoju, ale szybko trzeba ją było modyfikować: - Zakładaliśmy, że po 8-10 miesiącach w drugim zespole przeskoczy do pierwszego, ale musieliśmy przyspieszyć. Już po 3-4 miesiącach Mateusz był stabilny i dojrzały w grze, do tego fizycznie i mentalnie przygotowany na I drużynę.
Wiosną 2022 roku był zmiennikiem w I-ligowym ŁKS-ie, ale w kolejnym sezonie był już kluczową postacią łodzian, którzy wywalczyli awans do PKO Ekstraklasy. Postawił na niego Kazimierz Moskal. - Bardzo dobrze prezentował się od startu przygotowań, mimo że praktycznie nie miał urlopu, bo po poprzednim sezonie był na zgrupowaniu juniorskiej reprezentacji. Od pierwszego meczu robił różnicę - wspomina szkoleniowiec.
Pitbull z Ząbek
W szatni ŁKS-u Kowalczyk spotkał m.in. Adama Marciniaka. Ten przed laty był świadkiem wejścia w seniorską piłkę nastoletnich Arkadiusza Milika czy Bartosza Kapustki. Czy Kowalczyk zrobił na nim podobne wrażenie? - To spokojny, nierzucający się w oczy kolega, więc nie będę udawał, że pamiętam jego pierwsze wejście, jego pierwszy trening. Na początku był jednym z wielu juniorów, którzy pojawiają się i znikają - mówi nam Marciniak.
- Ale on nie zniknął. Szybko okazało się, że mamy do czynienia z dobrym piłkarzem. Nie fenomenalnym, bo nie miałem takiego "wow" jak z Arkiem i Bartkiem, ale piłkarskie rzemiosło miał na naprawdę wysokim poziomie - dodaje.
- To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, ale z tygodnia na tydzień bardzo mnie zaskakiwał. Był coraz lepszy, a ja prowadziłem rozmowę sam ze sobą, że nie spodziewałem się, że będzie aż tak dobry - mówi dziś były reprezentant Polski.
W ŁKS-ie Kowalczyk został "Zibim". To kontrastuje z jego osobowością, bo jest przeciwieństwem gorącokrwistego Bońka, ale na boisku - choć nie sprawia takiego wrażenia - zamienia się w pitbulla. Tak nazywają go dziś w Katowicach. Inni mówią, że wyciąga piłkę z tłoku jak strażak kotka z płonącego domu. Że jest jak kieszonkowiec, bo kradnie piłki bez - pozornie - wielkiego wysiłku. Bon moty można mnożyć, bo to, co robi, sprawia wrażenie.
- Ma zdolność do wychodzenia z opresji, z sytuacji bez wyjścia. Jest bardzo skuteczny i konkretny. Nie traci piłki, często je odbiera i daje szanse na wyprowadzenie akcji. Przy tym naprawdę bardzo rzadko fauluje. Nie spóźnia się z interwencjami. To jest bardzo cenne dla drużyny - mówi Przytuła.
Marciniak: - Ma świetny odbiór. Zgarniał wszystkie piłki stykowe. Wydawało się, że ktoś go już minął, a on wystawiał nogę i kradł tę piłkę. Nie jest typowym defensywnym pomocnikiem, ale odbiór ma rewelacyjny - mówi Marciniak.
Na podobne cechy uwagę zwraca Moskal: - Ma łatwość w wyłuskiwaniu piłki rywalowi. Ma świetny timing, potrafi też wykorzystać swoje ciało do odebrania i ochrony piłki. Ponadto jest uniwersalny, bo może grać jako "6", "8" i "10". Bardzo dobrze czuje się w każdym rejonie środka pola.
Szybko, za szybko
Kowalczyk strzelił gola pieczętującego powrót ŁKS-u do PKO Ekstraklasy, ale na debiut w niej czekał rok. Po sezonie 2022/23 przeniósł się do Broendby IF. Wcześniej szybko piął się na szczeblach, ale to stało się za szybko. W duńskiej ekstraklasie rozegrał tylko symboliczną minutę.
- Wiem, że sytuacja w Danii go mocno zmęczyła. Nie było mnie już w ŁKS-ie, gdy odchodził, ale mogę powiedzieć od siebie, że to było za szybko o rok. Wyjechał za granicę, do dużego klubu prosto z polskiej drugiej ligi - mówi Przytuła.
Przed wyjazdem starał się o niego świeżo upieczony mistrz Polski Raków, a w Legii mógł zastąpić Bartosza Slisza. Po roku straconym w Broendby nie miał ofert z czołowych klubów. By się odbudować, wybrał ofertę beniaminka z Katowic. Swój udział w tym miał Przytuła, którego o zdanie prosił trener GKS-u Rafał Górak, jego kolega z boiska.
- O Mateuszu mogę wypowiadać się w samych superlatywach, więc powiedziałem, żeby się za długo nie zastanawiali nad wypożyczeniem. Ale myślę, że i bez mojej opinii Mateusz trafiłby do GKS-u, bo broni się umiejętnościami. Mnie tylko cieszy to, że na boisku potwierdził to, co o nim mówiłem trenerowi Górakowi - mówi anioł stróż kariery Kowalczyka.
Inwestycja w przyszłość
Skoro wszystko w jego sportowym życiu dzieje się szybko, to i powołanie do reprezentacji przyszło szybko. Ale czy nie za szybko? - Powołaniem w tym momencie kariery jestem zaskoczony, ale jeśli chodzi o jego potencjał, to nie jestem zaskoczony tym, że trener Probierz dał mu szansę. Czułem, że prędzej czy później do reprezentacji trafi. To piłkarz, który bardzo szybko robi postępy. Szybciej niż wszyscy się spodziewają - mówi Marciniak.
Przytuła: - Dla mnie to nie jest za szybko. Trener Probierz pewnie potraktuje to jako zapoznanie z nim i zapoznanie jego z kadrą. To inwestycja w przyszłość, bo za jakiś czas Mateusz może być kluczowym środkowym pomocnikiem. Takich pracusiów potrzeba w każdym zespole.
Kowalczyk trafił do reprezentacji ledwie dwa lata po tym, jak postawił na niego Moskal: - Skłamałbym, gdybym powiedział, że tak to widziałem. Tym bardziej nie spodziewałem się, że dostanie powołanie już teraz. To niespodzianka, biorąc pod uwagę jego doświadczenie, ale z drugiej strony początek sezonu w GKS-ie ma bardzo dobry, więc nie jest to niezrozumiała decyzja selekcjonera.
Oaza spokoju
Nasi rozmówcy uważają, że tak szybki kontakt z reprezentacją nie spali Kowalczyka. - To facet bez układu nerwowego. Obok niego może zwalić się drzewo, a on tylko wzruszy ramionami. A ja podskoczyłbym, ekscytowałbym się i zadzwoniłbym do siedmiu osób. Reprezentacja go nie sparaliżuje - przekonuje Marciniak.
- Nie zmienił się przez te lata pod względem podejścia do grania. W ostatnim meczu z Zagłębiem Lubin były takie momenty, że "wklejał się" się w pole karne i nie dostawał piłki. Pierwsze co robił, to na gazie odbudowywał pozycję i był gotowy na kolejną akcję. A niejeden piłkarz miałby pretensje, machałby rękami. Zwłaszcza po pierwszym powołaniu - zauważa Przytuła.
I kontynuuje: - To bezproblemowy gość. Nie grał - nie było problemów. Miał uraz - nie było problemów. Grał - nie było problemów. W szkole nie było problemów, z rodzicami nie było problemów. Nie ma krótkiego lontu, nie podpala się. Trudno przypomnieć mi sobie sytuację, w której stracił nad sobą panowanie albo zachował się w niewłaściwy sposób.
Przytuła przywołuje 8 września 2021 roku. Kowalczyk po zderzeniu z rywalem w meczu rezerw wylądował w szpitalu. Nie niecierpliwił się czekaniem na swoją kolej. Poprosił tylko Przytułę o telefon, by obejrzeć mecz el. MŚ 2022 Polska - Anglia (1:1).
- I nawet wtedy był bezproblemowy. Miał wstrząśnienie mózgu, siedział na wózku w zakrwawionym stroju, zmęczony, spocony, jadł pizzę, którą przywieźli mu koledzy i oglądał ten mecz. Gdy pytałem, jak się czuje, odpowiadał tylko, że super. Mało co robi na nim wrażenie - wspomina nasz rozmówca.
Gola dla Polski w tamtym meczu strzelił Damian Szymański. Ten sam, którego miejsce w reprezentacji po trzech latach zajął właśnie Mateusz Kowalczyk.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty