Przed meczem 5. kolejki Betclic I ligi, w którym Wisła Kraków podejmowała Arkę Gdynia, kibice krakowskiego klubu minutą ciszy uczcili pamięć zmarłego szkoleniowca Franciszka Smudy. Były selekcjoner był ważną postacią w historii "Białej Gwiazdy", sięgał z nią po mistrzostwo Polski. Krakowianie w poniedziałek zagrali w czarnych opaskach na ramieniu.
Jedynym zawodnikiem z obecnej kadry Wisły, który pamięta pracę ze Smudą w Krakowie jest kapitan drużyny Alan Uryga. - Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że trener Smuda był barwną postacią i nie można się było w jego towarzystwie nudzić - przyznał Uryga w rozmowie z nami.
"Gorący charakter" Franciszka Smudy
Obrońca "Białej Gwiazdy" współpracował z Franciszkiem Smudą podczas trzeciej bytności szkoleniowca w Wiśle. Uryga stawiał wówczas pierwsze kroki w seniorskim futbolu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Można oglądać bez końca. Bramka stadiony świata
- Drugi sezon, jaki przepracowałem u trenera Smudy, to był dobry okres, jeśli chodzi o moje występy w Wiśle. W pierwszym jeszcze nie udało mi się trenera do siebie przekonać, ale później byłem u niego podstawowym zawodnikiem, czułem zaufanie trenera. Mieliśmy wtedy bardzo fajną drużynę, tych mocnych osobowości i nazwisk w szatni było wtedy sporo - wspomina Uryga.
W zespole Wisły w tamtym okresie pracowali ze Smudą choćby Arkadiusz Głowacki, bracia Brożkowie, czy Semir Stilić. Uryga przyznaje, że na boisku i poza nim Smuda potrafił demonstrować luz i specyficzne poczucie humoru, z którego był znany.
- Tych anegdot z nim związanych było rzeczywiście sporo. Dużo się działo, były i sytuacje zabawne, śmieszne, jak i sporo nerwowych, bo trener Smuda słynął z gorącego charakteru. Nieraz nie było nam do śmiechu - nie kryje.
Sam Smuda w tamtych czasach wskazywał, że z równowagi potrafili go skutecznie wyprowadzić choćby dwaj ówczesni skrzydłowi Wisły: Emmanuel Sarki i Donald Guerrier. Jednocześnie jednak wobec obu starał się mieć często ojcowskie wręcz podejście. - Nudy nie było - podkreśla Uryga.
Ulica imienia Franciszka Smudy? "Zapisał się w sercach"
W mediach społecznościowych pojawiły się sugestie, że w obliczu historycznych sukcesów trenera Smudy osiągniętych swego czasu z Widzewem, powinien on w Łodzi zostać upamiętniony ulicą swojego imienia. Dobry pomysł?
- Pewnie tak, choć nie wiem, czy jestem kompetentną osobą, by wypowiadać się na takie tematy, zwłaszcza w kontekście Łodzi. Natomiast jeśli dużo się głosów takich pojawi, to dlatego, że trener zapisał się w sercach i głowach łódzkich kibiców, zwłaszcza Widzewa. Czemu więc nie - podsumowuje wiślacki kapitan.
Sędziowskie kontrowersje w meczu Wisła - Arka
Sam mecz Wisły z Arką (2:2) obfitował w sędziowskie kontrowersje i nerwowe momenty. Arbiter Sebastian Jarzębak nie żałował kartek graczom obu ekip.
- Nie chcę na gorąco oceniać, ale patrząc z murawy miałem odczucie, że sędzia się pogubił. Raz, że była ta kontrowersyjna sytuacja po faulu na Piotrze Starzyńskim, w której zawodnik Arki obejrzał tylko żółtą kartkę. A dwa, że miałem wrażenie, że były mniejsze błędy i dużo nerwowości, którą wprowadził sędzia. W obie strony zresztą, miałem wrażenie, że było dość dziwnie - nie ukrywał po meczu Uryga.
Wisła od początku sezonu ma problem z tym, że co rusz kończy mecze w osłabieniu. Tym razem czerwony kartonik obejrzał Wiktor Biedrzycki. Krakowianie starają się poprawić sposób reakcji całego zespołu po takiej stracie gracza, by nie zwieszać od razu głów, tylko walczyć o wynik.
- Niejednokrotnie zdarza się, że zespoły grające w osłabieniu jednak dowożą wynik, czy nawet strzelają bramki. To nie jest tak, że czerwona kartka oznacza, że teraz to już tylko kwestia tego, ile bramek się przyjmie. Uczulamy się na to, nie jest niespodzianką, że przygotowujemy się na takie scenariusze. Zdarza się to już bowiem któryś raz. Zdecydowanie tych kartek jest za dużo. Zbyt często mierzymy się z taką sytuacją, że gramy w osłabieniu. Trzeba absolutnie wyeliminować takie sytuacje - podkreślał kapitan "Białej Gwiazdy".
Uryga: Boli mnie ta sytuacja
Do momentu otrzymania przez Biedrzyckiego czerwonej kartki Wisła prowadziła 2:1. Skończyło się remisem, ale nie czerwień była jedynym problemem krakowian.
- Wiadomo, łatwiej by się grało, gdyby zaliczka bramkowa była wcześniej większa. Były sytuacje i można śmiało powiedzieć, że zasłużyliśmy, by schodzić na przerwę z dwu - trzy bramkowym prowadzeniem. Natomiast można też było się lepiej wybronić przed stratą bramek, dowieźć ten wynik. A nawet strzelić jeszcze jedną bramkę, bo gdy graliśmy w dziesiątkę to te okazje też były. Do końca głęboko wierzyłem, że uda się tego gola "wcisnąć" - przyznaje Uryga.
I wskazuje: - Osobiście najbardziej jestem zły z powodu tej pierwszej bramki przez nas straconej. Chwilę wcześniej przecież strzeliliśmy na 2:0, wydawało się, że mamy idealną sytuację, kontrolę spotkania. I z sytuacji, gdy my jesteśmy pod bramką rywala, mamy stały fragment, nagle tak łatwo przeciwnik doszedł do okazji "sam na sam". Boli mnie ta sytuacja.
30-latek nie krył irytacji. - Uczulaliśmy się już nie raz, że musimy się bardziej skupić na zabezpieczeniu stałych fragmentów gry w naszej ofensywie. To przeciwnik powinien się obawiać w takiej sytuacji, a niestety asekuracja tego stałego fragmentu nie wyglądała tak, jak powinna - wskazywał.
W najbliższy czwartek "Białą Gwiazdę" czeka konfrontacja z belgijskim Cercle Brugge w eliminacjach Ligi Konferencji.
- Pełna koncentracja i skupienie na tym, by osiągnąć jak najlepszy wynik w czwartek. Mam nadzieję, że będzie na tyle dobry, że będziemy mogli liczyć na bardzo duży sukces, jakim byłby awans do fazy ligowej tych rozgrywek. Mimo, że ktoś może nas traktować po macoszemu, czy z przymrużeniem oka, to ja wierzę - po tym, co pokazaliśmy w niektórych meczach - że jesteśmy w stanie to zrobić - deklarował Uryga.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty
Zdobył gola, zebrał pochwały od Królewskiego. "Trener mówił, żebym się wyspał"
Koszmar Probierza staje się faktem. Ekspert: Mam nietęgą minę