Gorzka prawda po Superpucharze. "Gdy cyrk wyjeżdża z miasta" (OPINIA)

Getty Images / Na zdjęciu: Kylian Mbappe
Getty Images / Na zdjęciu: Kylian Mbappe

Zwycięstwo Realu z Atalantą 2:0 w meczu o Superpuchar Europy oglądało się przyjemnie. Jak występ objazdowego cyrku. A jednak trudno się pozbyć wrażenia, że dano nam posmakować lizaka, ale... przez szybę.

Ilekroć do Polski przyjeżdżał Real Madryt, to zawsze było u nas wydarzenie wielkiego kalibru i wielkie święto futbolu. Niezależnie od tego czy powodem tych wizyt były spotkania pucharowe z naszymi drużynami czy też zwykły mecz okolicznościowy, jak w 2014 roku, gdy "Królewscy" zostali pokonani na Stadionie Narodowym, przez Fiorentinę 2:1.

Nawet taka "komercyjna pokazówka" stawała się szansą na bliskie spotkanie z wielką piłką klubową, której tak łakną polscy kibice. No i sama marka Realu przyprawia o dreszczyk emocji. Historia piłki nożnej i największe gwiazdy futbolu obecnej doby w jednej pigułce. A wszystko to na wyciągnięcie ręki. To się zawsze dobrze sprzedaje.

Nie inaczej było ze środowym meczem w Warszawie o Superpuchar Europy z Atalantą. Bilety szybko się wyprzedały, a na czarnym rynku trzeba było za nie płacić od 900 zł do ponad 5 tys. złotych. Jak widać "dotykanie absolutu" musi kosztować. A Real jest absolutem futbolu - nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Można oglądać bez końca. Bramka stadiony świata

Najbardziej utytułowany klub świata, który w ostatnich latach zdominował Ligę Mistrzów jak nikt nigdy, wygrywając ją niemal seryjnie. W sumie piłkarze "Królewskich" aż 15 razy wznosili w górę Puchar Mistrzów - to robi piekielne wrażenie, bo ten rekord jeszcze długo nie będzie pobity (7 razy triumfował AC Milan, 6 tytułów mają na koncie Bayern i Liverpool, a 5 - Barcelona).

"Królewscy" są Rolling Stonesami futbolu - zapełniają stadiony, wywołują histerię fanów, otacza ich mit nieśmiertelności. Ma się wrażenie, że Real był galaktyczny pół wieku temu, jest galaktyczny dzisiaj i będzie galaktyczny także za 50 lat.

Dla fanów Realu mecz o Superpuchar UEFA w Warszawie miał jeszcze ten smaczek, że na Narodowym zadebiutował w barwach ekipy z Madrytu Kylian Mbappe. Francuz jest przez wielu uważany za aktualnie najlepszego piłkarza świata. Real od lat próbował go wyrwać z PSG, klubu w którym na długie lata zabetonowały go katarskie miliony.

Ale w Paryżu Mbappe - nawet podparty Neymarem i Leo Messim - wygrać Ligi Mistrzów nie zdołał. Ruszył więc do Madrytu (też przecież nie za darmo), gdzie - jak wiadomo - "puchar z uszami" wygrywa się seryjnie. Z Kylianem w składzie ma to się stać się jeszcze łatwiejsze. Francuz potwierdził to debiutanckim golem na Narodowym.

Mecz w Warszawie przez dużą cześć spotkania nie porywał. Ale za to jakości piłkarskiej tego wieczoru widzieliśmy tyle, ile polski kibic nie dostaje w meczach oglądanych na żywo nawet przez pół sezonu. U nas ligowy futbol to jest zupełnie inna dyscyplina sportu.

Porównanie Ekstraklasy z tym, co zobaczyliśmy w środowy wieczór w Warszawie jest o tyle nie na miejscu, że to jednak piłka nożna dwóch różnych prędkości. I wcale nie chodzi mi o to, żeby się nad naszą ligą znęcać, bo jaka ona jest wszyscy wiemy. Chodzi o to, że codziennością polskiego kibica jest piłka, w której dużo jest ambicji i walki wręcz, ale mało... samej piłki.

A wizyta Realu w Warszawie to była gwarancja esencji futbolu. Można było się zachwycać kunsztem technicznym piłkarzy, ich szybkością, jakością. Można było cmokać z podziwu dla geniuszu taktycznego wielkiego trenera Carlo Ancelottiego, można było się rozpływać nad paradą gwiazd, jaka zjechała do naszej stolicy. Powodów do zachwytów było mnóstwo.

A jednak coś mnie w tym show na Narodowym uwiera. Mam nieodparte wrażenie, że dano nam smacznego lizaka do polizania, ale... przez szybę. W sumie - jako polski futbol - niewiele wspólnego mamy z tym objazdowym cyrkiem UEFA, który do nas przyjechał. Zostanie po nim to, co zwykle zostaje po tym, gdy cyrk wyjeżdża z miasta - wygnieciona trwa i piękne wspomnienia.

Naszą rzeczywistością jest to, że mistrz Polski został spektakularnie zlany 4:1 przez norweski Bodo/Glimt i nawet nie zipnął. Wspomnienia po Modriciu, Mbappe, Viniciusie czy Bellinghamie miłe, ale nam naszej codzienności nie osłodzą. To jest ten smaczny lizak, ale jednak za szybą.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: Dariusz Tuzimek