Ilekroć do Polski przyjeżdżał Real Madryt, to zawsze było u nas wydarzenie wielkiego kalibru i wielkie święto futbolu. Niezależnie od tego czy powodem tych wizyt były spotkania pucharowe z naszymi drużynami czy też zwykły mecz okolicznościowy, jak w 2014 roku, gdy "Królewscy" zostali pokonani na Stadionie Narodowym, przez Fiorentinę 2:1.
Nawet taka "komercyjna pokazówka" stawała się szansą na bliskie spotkanie z wielką piłką klubową, której tak łakną polscy kibice. No i sama marka Realu przyprawia o dreszczyk emocji. Historia piłki nożnej i największe gwiazdy futbolu obecnej doby w jednej pigułce. A wszystko to na wyciągnięcie ręki. To się zawsze dobrze sprzedaje.
Nie inaczej było ze środowym meczem w Warszawie o Superpuchar Europy z Atalantą. Bilety szybko się wyprzedały, a na czarnym rynku trzeba było za nie płacić od 900 zł do ponad 5 tys. złotych. Jak widać "dotykanie absolutu" musi kosztować. A Real jest absolutem futbolu - nie ma co do tego żadnych wątpliwości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Można oglądać bez końca. Bramka stadiony świata
Najbardziej utytułowany klub świata, który w ostatnich latach zdominował Ligę Mistrzów jak nikt nigdy, wygrywając ją niemal seryjnie. W sumie piłkarze "Królewskich" aż 15 razy wznosili w górę Puchar Mistrzów - to robi piekielne wrażenie, bo ten rekord jeszcze długo nie będzie pobity (7 razy triumfował AC Milan, 6 tytułów mają na koncie Bayern i Liverpool, a 5 - Barcelona).
"Królewscy" są Rolling Stonesami futbolu - zapełniają stadiony, wywołują histerię fanów, otacza ich mit nieśmiertelności. Ma się wrażenie, że Real był galaktyczny pół wieku temu, jest galaktyczny dzisiaj i będzie galaktyczny także za 50 lat.
Dla fanów Realu mecz o Superpuchar UEFA w Warszawie miał jeszcze ten smaczek, że na Narodowym zadebiutował w barwach ekipy z Madrytu Kylian Mbappe. Francuz jest przez wielu uważany za aktualnie najlepszego piłkarza świata. Real od lat próbował go wyrwać z PSG, klubu w którym na długie lata zabetonowały go katarskie miliony.
Ale w Paryżu Mbappe - nawet podparty Neymarem i Leo Messim - wygrać Ligi Mistrzów nie zdołał. Ruszył więc do Madrytu (też przecież nie za darmo), gdzie - jak wiadomo - "puchar z uszami" wygrywa się seryjnie. Z Kylianem w składzie ma to się stać się jeszcze łatwiejsze. Francuz potwierdził to debiutanckim golem na Narodowym.
Mecz w Warszawie przez dużą cześć spotkania nie porywał. Ale za to jakości piłkarskiej tego wieczoru widzieliśmy tyle, ile polski kibic nie dostaje w meczach oglądanych na żywo nawet przez pół sezonu. U nas ligowy futbol to jest zupełnie inna dyscyplina sportu.
Porównanie Ekstraklasy z tym, co zobaczyliśmy w środowy wieczór w Warszawie jest o tyle nie na miejscu, że to jednak piłka nożna dwóch różnych prędkości. I wcale nie chodzi mi o to, żeby się nad naszą ligą znęcać, bo jaka ona jest wszyscy wiemy. Chodzi o to, że codziennością polskiego kibica jest piłka, w której dużo jest ambicji i walki wręcz, ale mało... samej piłki.
A wizyta Realu w Warszawie to była gwarancja esencji futbolu. Można było się zachwycać kunsztem technicznym piłkarzy, ich szybkością, jakością. Można było cmokać z podziwu dla geniuszu taktycznego wielkiego trenera Carlo Ancelottiego, można było się rozpływać nad paradą gwiazd, jaka zjechała do naszej stolicy. Powodów do zachwytów było mnóstwo.
A jednak coś mnie w tym show na Narodowym uwiera. Mam nieodparte wrażenie, że dano nam smacznego lizaka do polizania, ale... przez szybę. W sumie - jako polski futbol - niewiele wspólnego mamy z tym objazdowym cyrkiem UEFA, który do nas przyjechał. Zostanie po nim to, co zwykle zostaje po tym, gdy cyrk wyjeżdża z miasta - wygnieciona trwa i piękne wspomnienia.
Naszą rzeczywistością jest to, że mistrz Polski został spektakularnie zlany 4:1 przez norweski Bodo/Glimt i nawet nie zipnął. Wspomnienia po Modriciu, Mbappe, Viniciusie czy Bellinghamie miłe, ale nam naszej codzienności nie osłodzą. To jest ten smaczny lizak, ale jednak za szybą.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty