Równo 50 lat temu, 6 lipca 1974 roku, reprezentacja Polski - pod wodzą Kazimierza Górskiego - sięgnęła po trzecie miejsce na mundialu w RFN. Królem strzelców turnieju z 7 bramkami został Grzegorz Lato, który opowiada nam, jaką nagrodę otrzymał za to osiągnięcie.
Dariusz Tuzimek: Pamiętał pan, że właśnie mija taki piękny jubileusz, czyli pół wieku od czasu, gdy wasza drużyna stanęła na podium mistrzostw świata?
Grzegorz Lato: Nie dali mi zapomnieć! Bo raptem kilka dni temu byłem w Warszawie, zostałem zaproszony przez ambasadę Niemiec, bo właśnie mijało 50-lecie słynnego "meczu na wodzie" z RFN we Frankfurcie (3 lipca 1974). Wtedy, w półfinale mundialu, stoczyliśmy bój nie tylko z przeciwnikiem, ale także z kompletnie anormalnymi warunkami pogodowymi. Woda lała się z nieba, jakby ktoś - tam u góry - kranu nie zakręcił. Gospodarze robili, co mogli, wodę zbierano z płyty specjalnymi walcami i innymi urządzeniami, ale niewiele to dawało.
Boisko nie nadawało się do gry. Mecz się opóźnił, ale postanowiono go, mimo wszystko, rozegrać. Szkoda, bo na tak ciężkim grzęzawisku to my straciliśmy więcej ze swoich atutów niż Niemcy. Myśmy grali szybko, z polotem, byliśmy drużyną dobrą technicznie. A tego dnia jak Jasiu Tomaszewski wybijał piłkę, to ona spadała na drugiej połowie boiska bez nawet jednego odbicia. Wpadała w kałuże, robił się taki plask, woda tryskała na wszystkie strony, a piłka zostawała tam, gdzie spadła. To w ogóle niewiele przypomniało futbol. Myśmy lubili grać tzw. klepkę, czyli z pierwszej piłki, żeby przyśpieszyć akcję, a na takim boisku to było niemożliwe. Czasem jak się próbowało hamować w miejscu, to się człowiek zatrzymywał kilka metrów dalej. Szkoda, że ten mecz został jednak rozegrany, bo mieliśmy olbrzymią szansę na awans do finału mistrzostw świata.
A co to za impreza była w ambasadzie Niemiec kilka dni temu?
Zaproszono mnie jako króla strzelców tamtego mundialu, a ze strony niemieckiej słynnego Paula Breitnera, który mnie krył w tym meczu we Frankfurcie. Powspominaliśmy tę piękną zabawę błotną, pożartowaliśmy, pośmialiśmy się. Było przyjemnie, fajnie, że oni też o tym wydarzeniu pamiętają i chcą to celebrować. Ale nie ma się co dziwić, bo zostali wtedy mistrzami świata. Natomiast w żartach wypomniałem im trochę, że to był fortel, żeby wyeliminować Polaków. I przypomniałem im, że jak my mieliśmy taki kataklizm na Stadionie Narodowym w październiku 2012, gdy przed meczem z Anglią boisko zalała woda, to przełożyliśmy to spotkanie o jeden dzień.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Wrócił temat "afery premiowej". Zachowanie Michniewicza? "Widzę, że nic nowego"
No, ale Niemcy tłumaczyli się, że w latach 70., i to w czasie turnieju, przełożenie meczu o jeden dzień to byłby dla wszystkich olbrzymi kłopot logistyczny, że tysiące kibiców, którzy nie mieli przecież zarezerwowanych hoteli na dłuższy pobyt, nie mieliby gdzie się zatrzymać, więc to była konieczność. Zostanę jednak przy własnej opinii. Mówiłem teraz gościom imprezy w ambasadzie, że przez 50 lat nie mogę się wymyć z tej borowinowej kąpieli (śmiech).
Ja właściwie to chciałem zapytać o ten mecz o trzecie miejsce…
No właśnie na tej złości po meczu z RFN odbiliśmy sobie wszystko na Brazylijczykach w tym tzw. małym finale. Wygraliśmy 1:0, a mogliśmy nawet wyżej, sam zmarnowałem kilka okazji, w tym jedną naprawdę znakomitą, sam na sam z bramkarzem. Ale wybronił mi - w końcówce meczu - dość soczyste uderzenie takim gimnastycznym szpagatem.
No, ale po kolei. Przecież wcześniej zdobył pan gola po samotnym rajdzie z własnej połowy boiska. W początkowej fazie tej akcji wydawało się, że zagra pan do środka, do Zdzisława Kapki, ale poszedł pan sam na przebój po prawym skrzydle i nikt nie był w stanie pana dogonić.
Może tak to wyglądało, ale ja do Kapki w ogóle nie zamierzałem grać. On do mnie krzyczał, żeby mu podać, ale ja widziałem, że "Zdzisek" jest na spalonym. Poszedłem więc na pełnym gazie i tyle mnie widzieli. Co prawda boczny sędzia podniósł nawet chorągiewkę, sygnalizując spalonego, ale główny mu machnął, żeby opuścił tę chorągiewkę, bo przecież ja wyszedłem z własnej połowy i do Kapki nie podałem.
Ale ten pana strzał, który zapewnił nam medal, to był taki, hm... leciutki. Uderzenie tuż koło nogi bramkarza, ale wydawało się nawet, że ta piłka może nie przekroczy linii, że może w ogóle trafi jedynie w słupek.
No to był taki - jak to się mówi - "taśtaś". Piłka się wolno toczyła, ale na końcu wtoczyła do bramki. Choć uczciwie muszę przyznać, że bałem się, że odbije się od słupka i wyjdzie w pole. Obserwowałem piłkę uważnie i kiedy była już tylko pół metra przed linią, mogłem się uspokoić, że wpadnie do siatki.
To był pana siódmy gol na tych mistrzostwach, został pan wtedy królem strzelców. Wielkie osiągnięcie, ale przeczytałem, że nie został pan za to uhonorowany, że Niemcy nie przewidzieli dla najskuteczniejszego zawodnika żadnej nagrody.
No to ma pan niedokładnie informacje.
Jak to? To była jakaś nagroda?
No jasne, że była!
Jaka? Co pan dostał?
Samochód!
Naprawdę? Jaki to był samochód?
Mercedes!
Dostał pan mercedesa?!
Tak. Dostałem. Do umycia! (śmiech).
Ależ mnie pan nabrał! (śmiech). Czyli nic pan nie dostał…
Na szczęście dostałem koronę. Poważnie już mówię. Huta szkła z Krosna zrobiła specjalnie dla mnie koronę z kryształu. Piękna rzecz, naprawdę unikalna. Jest pięknie wykonana i ma - jako ozdobniki - siedem piłek, jak moje siedem goli na tamtych mistrzostwach. A na środku jest wygrawerowany napis: "Dla króla strzelców X mistrzostw świata - Grzegorza Lato".
A jak mnie, kilka dni temu, pytano w Ambasadzie Niemiec czemu tej korony nie noszę, to musiałem się przyznać, że jest do noszenia na głowie trochę zbyt ciężka. No i że nie mam kleju, żeby ją przykleić do łysej głowy (śmiech). Życzyłem Niemcom, żeby wygrali rozgrywane obecnie mistrzostwa Europy i zapowiedziałem się, że jeśli tak się stanie, to wpadam do nich na celebrację i szalone świętowanie tego sukcesu (Niemcy przegrali w ćwierćfinale z Hiszpanią 1:2 - przyp. red.). Poprosiłem, żeby przygotowali szampana i to nie małą buteleczkę, tylko taką większą, godną wielkiego sukcesu.
Wiadomo nie od dzisiaj, że działacze PZPN - byli i obecni - nie lubią tak siadać bez niczego (śmiech). Ale wróćmy do zdobywanych goli. Ma pan imponujący dorobek 45 bramek strzelonych dla reprezentacji. Czy kiedykolwiek spodziewał się pan, że narodzi się taki polski piłkarz, który wręcz zdubluje tę liczbę. Bo Robert Lewandowski ma na koncie już 82 gole, a przecież jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Mają sens takie - ahistoryczne - porównania?
Według mnie to bez sensu. Inny był wtedy futbol, inny jest teraz. To kompletnie różne epoki. Choć muszę to wyraźnie powiedzieć: dorobek snajperski Roberta w kadrze jest imponujący. Tyle tylko, że trzeba pamiętać, że teraz tych meczów jest więcej. I więcej jest drużyn w Europie. Myśmy częściej grali z naprawdę silnymi rywalami. No i wtedy jak się dużo goli strzelało i wygrywało mecze, to przychodziły też wymierne sukcesy. Liczy się też to, co można wstawić do gabloty. Pozwoli pan, że nie będę rozwijał tego wątku.
A skoro padło nazwisko Roberta Lewandowskiego, to zapytam pana o opinię w dyskusji, czy "Lewy" nie powinien już kończyć kariery w reprezentacji, bo młodszy już nie będzie.
Niech mnie pan w tę dyskusję nie wciąga. To jest pytanie do Roberta. On ma 36 lat i wie co robić. Ja skończyłem karierę w reprezentacji, gdy miałem 32 lata. Po ostatnim meczu z Francją (3:2) na hiszpańskim mundialu w 1982 roku, gdy znów zajęliśmy trzecie miejsce na świecie, poprosiłem wszystkich w szatni o chwilę ciszy. Podziękowałem trenerom i kolegom z drużyny za wspólne lata i ogłosiłem, że to właśnie było moje ostatnie spotkanie w koszulce z orłem na piersi. Choć to nie do końca była prawda, bo w kwietniu 1984 roku PZPN zorganizował mi na stadionie Legii w Warszawie pożegnalny mecz z Belgią, więc doszło jeszcze jedno spotkanie.
Przyleciałem na ten mecz z Meksyku, gdzie wtedy grałem, a podróż trwała niesamowicie długo. Czasy były takie, że miałem takie połączenie: z Meksyku do Huston, z Huston do Nowego Jorku, z Nowego Jorku do Londynu i Londynu do Warszawy. Na Okęcie dotarłem ledwo żywy, raptem na 2,5 godziny przed meczem! Wyobraża pan sobie dzisiaj coś takiego? To byłoby obecnie w futbolu nie do przyjęcia. Ale wtedy człowiek gnał z drugiego końca świata, żeby zagrać po raz ostatni w koszulce z orłem na piersiach i to było najważniejsze. Więc czy można osiągnięcia strzeleckie z tamtych czasów porównywać z tym, co mamy obecnie? Pytanie chyba retoryczne.
***
Polak królem strzelców. Gole Grzegorza Laty podczas mundialu w Niemczech w 1974 r.
GOLE 2 Polska - Argentyna 3:2 (pierwsza faza grupowa)
GOLE 2 Polska - Haiti 7:0 (pierwsza faza grupowa)
GOLE 0 Polska - Włochy 2:1 (pierwsza faza grupowa)
GOLE 1 Polska - Szwecja 1:0 (druga faza grupowa)
GOLE 1 Polska - Jugosławia 2:1 (druga faza grupowa)
GOLE 0 Polska - RFN 0:1 półfinał
GOLE 1 Polska - Brazylia 1:0 mecz o 3. miejsce
Królowie strzelców mistrzostw świata
MŚ 1930 - Guillermo Stabile (Argentyna) - 8 goli
MŚ 1934 - Oldrich Nejedly (Czechosłowacja) - 5 goli
MŚ 1938 - Leonidas (Brazylia) - 7 goli
MŚ 1950 - Ademir (Brazylia) - 9 goli
MŚ 1954 - Sandor Kocsis (Węgry) - 11 goli
MŚ 1958 - Just Fontaine (Francja) - 13 goli (rekord)
MŚ 1962 - Florian Albert (Węgry), Walentin Iwanow (ZSRR), Garrincha, Vava (Brazylia), Drażan Jerković (Jugosławia), Leonel Sanchez (Chile) - wszyscy po 4 gole
MŚ 1966 - Eusebio (Portugalia) - 9 goli
MŚ 1970 - Gerd Mueller (RFN) - 10 goli
MŚ 1974 - Grzegorz Lato (Polska) - 7 goli
MŚ 1978 - Mario Kempes (Argentyna) - 6 goli
MŚ 1982 - Paolo Rossi (Włochy) - 6 goli
MŚ 1986 - Gary Lineker (Anglia) - 6 goli
MŚ 1990 - Salvatore Schillaci (Włochy) - 6 goli
MŚ 1994 - Oleg Salenko (Rosja), Christo Stoiczkow (Bułgaria) - po 6 goli
MŚ 1998 - Davor Suker (Chorwacja) - 6 goli
MŚ 2002 - Ronaldo (Brazylia) - 8 goli
MŚ 2006 - Miroslav Klose (Niemcy) - 5 goli
MŚ 2010 - Thomas Mueller (Niemcy) - 5 goli
MŚ 2014 - James Rodriguez (Kolumbia) - 6 goli
MŚ 2018 - Harry Kane (Anglia) - 6 goli
MŚ 2022 - Kylian Mbappe (Francja) - 8 goli
Zobacz bramki Grzegorza Laty na MŚ 1974:
---> "Nam było wstyd wyjść na ulicę". Były reprezentant wprost o polskich kadrowiczach
---> "Nie można chociaż udawać?". Dziekanowski uderzył w kadrowiczów