Zadziwił Polskę. "Wszystko dzięki żonie"

PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Adrian Siemieniec z żoną
PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Adrian Siemieniec z żoną

- Patrzę na piłkarzy jak na ludzi. O każdego chciałem zadbać, każdego z nich rozwinąć. Staram się być takim trenerem, jakiego w danym momencie drużyna potrzebuje. Krzyknąć też potrafię - mówi Adrian Siemieniec, Trener Sezonu 2023/24 PKO Ekstraklasy.

32-letni Adrian Siemieniec to fenomen. Był najmłodszym trenerem w PKO Ekstraklasie w sezonie 2023/24, a teraz został najmłodszym mistrzem Polski od 87 lat. I to ledwie 11 tygodni po uzyskaniu licencji UEFA Pro. Więcej TUTAJ. Poprowadził Jagiellonię do pierwszego w historii mistrzostwa Polski, a przecież rok temu przejął zespół "tymczasowo" po to, by uratować go przed spadkiem z PKO Ekstraklasy. 13 miesięcy później cieszył się z nim z wygrania ligi.

W pełni zasłużonego. Drużyna Siemieńca zdobyła najwięcej punktów (63), wygrała najwięcej meczów (18), a przegrała najmniej (7). Strzeliła najwięcej goli (77) i ma najlepszy stosunek bramek zdobytych do straconych w lidze (+32). A przede wszystkim była lepsza w bezpośrednich meczach ze Śląskiem Wrocław (1:2, 3:1), które ostatecznie zadecydowały o losach tytułu.

Dariusz Tuzimek: W chwilę po zdobyciu mistrzostwa Polski zaskoczył pan swoją wypowiedzią, że ma pan mieszane odczucia, bo wasza wygrana jednocześnie oznacza degradację Warty Poznań, którą prowadzi pana przyjaciel Dawid Szulczek. Miał pan okazję z nim już o tym rozmawiać?

Adrian Siemieniec, trener Jagiellonii Białystok, mistrza Polski w sezonie 2023/24: Moja radość z tytułu była ogromna, ale jednocześnie miałem ten dyskomfort, że tak to się w lidze poukładało, iż to nasze zwycięstwo jednocześnie przesądziło o spadku z Ekstraklasy drużyny Dawida. Wie pan, my się od wielu lat przyjaźnimy, dzwonimy do siebie, byłem nawet świadkiem na jego ślubie. Chciałem, żeby to się tak ułożyło, że Jagiellonia sięgnie po mistrzostwo, a Warta mimo to się utrzyma. Ale niestety inne spotkania ułożyły się niekorzystnie.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: jak się żegnać, to z przytupem. Klopp nieźle zaszalał!

Podziękowaliśmy sobie z Dawidem krótko po meczu, powiedzieliśmy dwa słowa i tyle. Później wymieniliśmy się jeszcze wiadomościami. Nie dzwoniłem jeszcze do niego, bo wiem to po sobie, że nie chciałbym jako trener, żeby w takiej chwili ktoś do mnie dzwonił. Tym bardziej, że u nas radość, u nich smutek i ból. Ale zadzwonię na pewno, tylko dam Dawidowi trochę czasu. On to przetrawi i sobie z tym poradzi. Znam jego siłę, jego kompetencje, wiem jakim jest człowiekiem. Ta degradacja na pewno go boli. Mnie z kolei boli to, że jego to boli. Ale wiem, że Dawid wróci silniejszy.

Gdy się spojrzy szerzej na Ekstraklasę, to widać, że wy młodzi trenerzy idziecie szeroką ławą. Jest was w klubach coraz więcej, prezesi i właściciele coraz chętniej zatrudniają młodych szkoleniowców. Taki jest trend. A zatem co takiego wnosicie do Ekstraklasy, na czym polega wasza siła?

Wnosimy różnorodność, bo wspólnym mianownikiem jest to, że jesteśmy młodzi, ale każdy z nas jest inny, preferujemy inne style gry, inną myśl taktyczną. Nawet inaczej o piłce mówimy. Na pewno młodość to entuzjazm, ale i tak na końcu liczy się wynik, bo to jest wymierne i w piłce najważniejsze. I właśnie wynikami się musimy bronić.

W kwietniu 2023 roku został pan przesunięty z drużyny rezerw Jagiellonii, do pierwszego zespołu. Trzeba było ratować dla Białegostoku Ekstraklasę, bo widmo spadku zajrzało wam w oczy. Utrzymał pan Jagę w lidze, ale nie ma co ukrywać, że powszechne było przekonanie, że jest pan tylko - przepraszam za określenie - "opcją tymczasową". Był pan szkoleniowcem bez większego doświadczenia, miał pan 31 lat i wydawało się, że za chwilę zastąpi pana trener z większym stażem i uznanym nazwiskiem. Pan wierzył, że władze Jagiellonii dadzą panu dłużej popracować?

Oczywiście wierzyłem w to, że nie będę trenerem tymczasowym. Odchodziłem wtedy z drugiej drużyny i zdawałem sobie sprawę, że jest to bilet w jedną stronę. Ale postawiłem wszystko na jedną kartę, bo kto by nie chciał skorzystać z takiej szansy. Przecież na to się pracuje całe życie. A jak już podjąłem taką decyzję, to jasne było, że nie mogę mnożyć wątpliwości. Wierzyłem, że to się powiedzie i się nie pomyliłem. Choć oczywiście nie mogłem nawet przypuszczać, że pójdzie aż tak dobrze.

Gdy pan wchodził do szatni, to nie miał pan obaw, że piłkarze takiego trenera, który jest ich rówieśnikiem, po prostu połkną? Że będzie panu, szkoleniowcowi bez doświadczenia w stosunkach z gwiazdami ligi, bardzo ciężko zapanować nad drużyną?

Nie miałem takich obaw. Piłkarze to też ludzie i trzeba z nimi po prostu zbudować stosunki. Jeśli się podejdzie do zawodników z wielkimi obawami i kompleksami, to może być problem. Ale ja patrzę na to inaczej. Mam szacunek do tych piłkarzy, ale jednocześnie nie traktuję ich jako wielkich gwiazd, wobec których musiałbym się czuć skrępowanym. Patrzę na piłkarzy jak na ludzi. O każdego z nich chciałem zadbać, każdego z nich rozwinąć. Jeśli któryś potrzebował ojca to byłem ojcem, a jak starszego brata, to byłem starszym bratem. A jeśli niektórzy zawodnicy potrzebowali trenera, który ich zdyscyplinuje, to też taki byłem.

Oprawa kibiców Jagiellonii dla trenera Siemieńca
Oprawa kibiców Jagiellonii dla trenera Siemieńca

Naprawdę? Potrafi pan nakrzyczeć na zawodników w szatni? To zaskakujące, bo mówi się o panu, że pana największa siła to absolutny spokój.

Są różne sytuacje w piłkarskiej szatni i takie, o jakich pan mówi też się zdarzają. Czasami człowiek pokazuje swoje emocje, wyraża niezadowolenie albo potrzebuje ekspresji jako środka dyscyplinującego. Ale generalnie staram się być takim trenerem, jakiego w danym momencie drużyna potrzebuje. Jeśli chłopaki potrzebują spokoju to jestem spokojny, a jeżeli trzeba ich pobudzić, to tak właśnie się zachowuję. Zawsze trzeba dostosować narzędzia do potrzeb. Trzeba czuć szatnię.

A kiedy pan naprawdę uwierzył, że mistrzostwo dla Jagiellonii jest realne? To był ten remis 1:1 na Legii, na początku kwietnia?

Nie. To było w 90. minucie tego ostatniego meczu sezonu z Wartą Poznań.

Dopiero wtedy?

Tak, bo wcześniej byłem mocno skupiny na tym, na co mamy wpływ, czyli na jak najlepszym przygotowaniu do meczów. Nie wybiegałem zbyt daleko w przyszłość, bo to mogłoby nas zdekoncentrować. Nie chciałem, żeby piłkarze się rozmarzyli. Wolałem, żebyśmy szli krok po kroku i koncentrowali się na każdym, kolejnym meczu.

Na Gali Ekstraklasy, gdzie odbierał pan zasłużony tytuł Trenera Sezonu, długo dziękował pan ze sceny żonie i rodzinie. Widać, że daje ona panu olbrzymią energię i siłę. Jak pan, jako ojciec czwórki dzieci, w ogóle radzi sobie z tą gromadką na co dzień?

No ja to sobie średnio radzę z tymi obowiązkami, ale mam wspaniałą żonę, która to świetnie robi i - co tu dużo mówić - mnie w tym wyręcza. Często o tym myślę i dochodzę do wniosku, że to jej praca w domu jest najtrudniejsza, a nie ta moja. Bo właściwie ta moja praca to jest czysta przyjemność; wychodzę sobie na boisko, trenuję świetnych piłkarzy, współpracuję z kapitalnymi ludźmi w klubie.

W tak młodym wieku pracuję na najwyższym stopniu rozgrywkowym w Polsce i realizuję swoje marzenia. A w tym czasie moja żona ciężko pracuje w domu, poświęca się dla mnie, wychowuje nasze dzieci i dba o to, bym się czuł komfortowo, bezpiecznie i żebym mógł odpocząć po powrocie z pracy. Żona bardzo mnie wspiera na co dzień. Dlatego tę nagrodę Trenera Sezonu i mistrzostwo Jagiellonii dedykuję właśnie mojej żonie i mojej rodzinie. Ten tytuł to jest ich zasługa. Nie mam co do tego wątpliwości.

rozmawiał Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: Dariusz Tuzimek