[b]
[/b]
Był już w wielkich klubach, ale nie w roli o jakiej marzył. Dziś wielkie kluby zdają się go wypatrywać. Ma kapitalny sezon - 14 czystych kont w Ligue 1, kilka wybronionych rzutów karnych i miano bramkarza półmetka przyznane głosami kibiców. Nie zawsze było z górki. Nieuleczalna choroba, samotność zagranicą i długie wyczekiwanie na szansę. Dziś jest najgorętszym bramkarskim "towarem" w Europie. Marcin Bułka – Odkrycie Roku 2023 w plebiscycie "Piłki Nożnej".
Zbigniew Mucha, "Piłka Nożna": Nie oszalałeś jeszcze?
Marcin Bułka, bramkarz OGC Nice i reprezentacji Polski: Nie, dlaczego? Czuję się znakomicie.
Chodzi o szum, który generujesz wokół siebie znakomitą formą. Nie ma dnia, by sieć nie wypluwała informacji o Bułce. Ostatnio głównie w kontekście ewentualnego transferu do któregoś z topowych klubów Europy - Interu, Milanu, Realu, Atletico...
Kompletnie mnie to nie interesuje. Może ktoś wierzyć lub nie, ale skupiam się na swojej robocie. Mam kontrakt do 2026 roku z Niceą, jestem tu szczęśliwy, czuję się doceniany. Nie myślę o transferze - tym bardziej w środku sezonu. Co przyniosą kolejne miesiące? To też nie ode mnie głównie zależy. A to że mówią i piszą o mnie, to bardzo dobrze. Nieważne jak, byle mówili... A że ostatnio prawie wyłącznie pozytywnie - tym lepiej.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak Xavi trenuje syna. "Lepszy od Ronaldo"
Te wielkie kluby nie działają na wyobraźnię?
Nie mam 17 lat, by ulegać aż takim emocjom.
Może dlatego, że już wielkie kluby poznałeś - byłeś w Chelsea, byłeś w Paris Saint-Germain.
Nie łączyłbym tego. Faktycznie, poznałem duże kluby od środka, wiem, jak funkcjonują, jaka presja towarzyszy zawodnikom, jakie jest zainteresowanie mediów i kibiców. To doświadczenie, którego nikt mi nie odbierze. Z tym że ja tam byłem w kompletnie innym momencie kariery, na innym etapie niż obecnie, miałem zupełnie inny status. Uczyłem się, rywalizowałem, przebijałem - to wszystko.
Skoro - jak sam powiedziałeś - wszyscy cię chwalą, to dwa cytaty dotyczące fenomenu, jakim jest umiejętność bronienia jedenastek. Lionel Letizi twierdzi, że Bułka zmienia układ sił przy rzutach karnych, wywraca do góry nogami ustalony porządek, zgodnie z którym bramkarz ma niewielkie szanse w rywalizacji ze strzelcem. Z kolei Jerome Alonzo przekonuje wręcz, że wdzierasz się już do głów napastników, którzy czują presję i respekt.
Czy tak rzeczywiście jest, trzeba zapytać strzelców. Nie mam pojęcia co siedzi w ich głowach. Prawda jest jednak taka, że wciąż to strzelec ma olbrzymią przewagę w tym konkursie. Jeśli uderzy wystarczająco mocno i precyzyjnie w określony punkt, co wcale nie jest takie łatwe, strzał jest praktycznie nie do obrony. Natomiast bramkarze mają oczywistą przewagę psychiczną, więc staramy się to wykorzystywać.
Niedawno "L'Equipe" poświęciła cały tekst przypadkowi Bułki. Według ich wyliczeń, w tym sezonie i licząc wszystkie rozgrywki, wybroniłeś 60 procent uderzeń z wapna. Konkretnie 5 zatrzymałeś, raz pomógł ci słupek, tylko cztery razy piłka wpadła do siatki. Trochę faktycznie kosmos. Masz receptę?
Śmiejemy się z chłopakami z drużyny, że moim największym atutem przy bronieniu jedenastek jest skuteczność. Dla mnie ważne są również inne statystyki. Na 11 czy 12 karnych, licząc również przedsezonowe sparingi, bodaj w dziesięciu przypadkach rzucałem się w tę samą stronę, którą wybierał egzekutor. A to już połowa sukcesu. Zresztą trener bramkarzy w Nice powtarza, że wymaga od nas właśnie prawidłowej reakcji przy wyborze kierunku. Wtedy nie można mieć pretensji do bramkarza, że jednak nie obronił.
216 centymetrów wynosi, według wyliczeń Francuzów, twój zasięg ramion. Można się przerazić?
Na pewno nie jest to czynnik bez znaczenia. Strzelec ma zawsze tysiąc myśli przed uderzeniem, łatwiej mu o pomyłkę, gdy dochodzi presja i widok potężnego golkipera, a bramka robi się dużo mniejsza, niż jest w rzeczywistości.
Zaskakujące jest to, że przy świetnych warunkach fizycznych masz taką szybkość reakcji, błyskawiczne zejście do parteru. To kwestia wytrenowania?
Na pewno połączenie warunków fizycznych i motoryki, dynamiki, zwinności, tworzy małą bombę chemiczną. I na pewno potrzeba do tego nieco cech wrodzonych, ale wiele spraw można polepszyć w codziennym treningu.
A nad fizycznością pracujesz? Wiadomo, że już nie urośniesz, ale inne wskaźniki próbujesz poprawiać, czy wychodzisz z założenia, że jest perfekt?
No nie, absolutnie, przywiązuję do pracy fizycznej ogromną wagę. Jestem na siłowni osiem razy w tygodniu, do tego dochodzą ćwiczenia z trenerami od przygotowania fizycznego. Oczywiście wskaźniki nie poprawiają się z dnia na dzień, ale po pewnym czasie czujesz wyraźny wzrost siły, tężyzny, napływ energii. To fundament dalszego szkolenia.
Dziś zapewne Cesc Fabregas tak lekkomyślnie nie założyłby się z tobą na treningu?
Być może nie podjąłby ryzyka, choć lubił takie wyzwania. Kiedy właściwie terminowałem w Chelsea, zaproponował dość niezwykłą rywalizację. Powiedział, że jak obronię mu karnego, będę mógł wybrać sobie jeden z jego samochodów. Ciśnienie podskoczyło. Oczami wyobraźni już widziałem się w jego Astonie czy Ferrari... Rzuciłem się dobrze, wiedziałem gdzie, bo zawsze strzelał w ten sam róg. Ale podniósł piłkę i jej nie sięgnąłem. Niewiele brakowało. Inna sprawa, że nie wiem do końca, jak wyglądałoby wywiązanie się z zakładu, bo zawczasu nie ustaliłem warunków. Na przykład Willy Caballero miał więcej szczęścia: przyjął zakład i go wygrał. Miał obiecanego od Cesca Range Rovera i go otrzymał. Co prawda takiego z grubsza 30-letniego, którego Cesc kupił pewnie na szybko na jakiejś aukcji, ale jednak honorowo podstawił pod ośrodek treningowy.
Ten karny Fabregasa to zapewne najważniejszy w twoim życiu?
Stanąć oko w oko z mistrzem świata, w dodatku o taką nietypową stawkę, to nie byle co, więc na tamtym etapie kariery był to naturalnie najważniejszy dla mnie rzut karny. Potem jednak przyszły znacznie ważniejsze.
14 czystych kont w lidze, pięciokrotnie w jedenastce kolejki Ligue 1. Takie statystki potrafią zbudować?
Pomagają. Dodają pewności siebie. Są potwierdzeniem, że dobrze wykonuje się swoją robotę.
Kibice we Francji wybrali cię najlepszym bramkarzem półmetka. Też byś na siebie zagłosował?
Nawet gdybym był w stu procentach przekonany, że jestem najlepszy, to sam na siebie bym nie głosował.
A nie jesteś?
Jest w Ligue 1 kilku niezłych kozaków w tym fachu. Ja z nikim się nie porównuję, skupiam na sobie, staram się nie zbaczać z obranej drogi. To dobra droga. Tym bardziej że na statystyki bramkarza ogromny wpływ ma postawa zespołu w grze defensywnej. A to była, przynajmniej w pierwszej części sezonu, mocna strona Nicei. Odpowiednie sformowanie i sformatowanie bloku defensywnego, solidność jego członków, absolutne zaangażowanie całej drużyny w grę destrukcyjną - tak to u nas wygląda i daje efekty. Więcej - odpowiedzialny i charakterny napastnik staje się pierwszym z obrońców. Pomaga, gdy zespół jest w opałach, utrudnia życie przeciwnikowi, a to kwestie bardzo ważne.
Szefem waszej obrony jest już prawie 41-letni Dante. To taki szatniany tata dla was?
Bardzo mocna i wyrazista postać. Zadziwia mnie jego energia i żywotność. Od prawie ośmiu lat jest w Nicei, uchodzi za instytucję. Kapitan i lider. Poza tym nie czuć żadnej bariery wieku, mimo że dla wielu zawodników mógłby rzeczywiście być ojcem. Czasami jestem wręcz w szoku, patrząc na jego siłę i motorykę, odnoszę wrażenie, że fizycznie jest najmłodszy w drużynie.
Po znakomitej rundzie jesiennej, nowy rok zaczął się gorzej dla Nice. Brak Ligi Mistrzów będzie zawodem?
Nie rozmyślam o tym. Naszym celem na początku sezonu było miejsce w TOP6 i to się nie zmieniło. Jasne, apetyt rośnie, chciałoby się więcej. To naturalne, skoro byliśmy nawet liderami, a przez długi czas tkwiliśmy na drugim miejscu. Presji jednak nie ma. Przechodzimy gorszy okres, ale wyjdziemy z tego. Każdy zespół na przestrzeni całego sezonu wpada w dołek. My akurat w nim jesteśmy. Zostało dziesięć kolejek, trzydzieści punktów do zdobycia. Mamy mecze z bezpośrednimi rywalami do czołowych miejsc. Będą emocje do końca.
Francesco Farioli to młody, 34-letni trener o nieoczywistej drodze do miejsca, w którym dziś się znajduje. Dla ciebie to istotne, że wcześniej był trenerem bramkarzy?
Po pierwsze - to, że jest młody, nie znaczy, że drużyna nie darzy go respektem. Przeciwnie. Udowodnił, że zna się świetnie na tej pracy. Natomiast jego przeszłość nie ma dla mnie znaczenia. Trener Farioli nie ingeruje w treningi bramkarskie. Jeśli coś podpowiada, to wyłącznie w aspektach taktycznych. Chociaż, nie - na początku od razu zakomunikował, że u niego będę jedenastym zawodnikiem do gry, to znaczy będę brał możliwie największy udział w grze jako takiej. Zalecił więc wytężoną pracę nad posługiwaniem się nogami. Zaznaczył, że będę notował więcej kontaktów z piłką niż wcześniej. Potraktowałem poważnie jego wskazówki. Kiedy dziś oglądam analizę meczu sprzed kilku miesięcy, widzę niesamowitą różnicę w posługiwaniu się nogami. To przepaść. Niewątpliwie podniosłem kwalifikacje.
Będąc w Chelsea i PSG, miałeś styczność ze znakomitymi zawodnikami, na czele choćby z Kylianem Mbappe. OGC nie ma aż takich asów, ale kto najbardziej imponuje ci w Nicei? Czy jest ktoś o jakości robiącej wyjątkowe wrażenie?
Jest wielu świetnych chłopaków na czele choćby z Khephrenem Thuramem, ale chyba najmocniej imponuje mi zaawansowanie techniczne Hichama Boudaouiego. To reprezentant Algierii, środkowy pomocnik. Opowiadał mi, że zanim przyjechał do Francji, trenował w rodzimej akademii, w Paradou. I tam mają zwyczaj, że chłopcy rywalizują z innymi drużynami, wyposażonymi od stóp do głów, grając bez butów i skarpet. Nie wierzyłem, ale pokazywał na youtubie mecze w kategoriach U-15 i U-16. Faktycznie grali na bosaka.
Z biedy?
Nie, takie mają po prostu założenie. Ma to podnosić umiejętności techniczne, uczyć czucia piłki. Nie wiem, czy istotnie na szerszą skalę to się sprawdza, ale patrząc na to, jak z piłką wygląda Hicham, coś niewątpliwie jest na rzeczy. Drugim niesamowitym kotem jest środkowy obrońca Jean-Clair Todibo. Potężny i silny, świetny piłkarsko, przy tym bardzo szybki. W pojedynkach ultraskuteczny. Właściwie nie przegrywa starć. Kiedy widzisz jak zbliża się do napastnika, patrzysz na sposób, w jaki się pod niego ustawia, to czuć jego moc. Niestety, moim zdaniem na 99 procent wkrótce pożegna się z Niceą i trafi do silniejszego klubu.
A propos zmian klubowych. Powiedziałeś już, że to na razie temat, który cię nie interesuje, ale bierzesz pod uwagę scenariusz, zgodnie z którym wasz właściciel Jim Ratcliffe, który niedawno nabył pakiet akcji Manchesteru United, drogą służbową zechce przenieść cię na Old Trafford?
Słyszałem już we Francji o takich dywagacjach mediów, ale powtórzę - nie zajmuję mnie to w tej chwili kompletnie.
Ale niezależnie czy odejdziesz po sezonie czy dopiero po wygaśnięciu kontraktu i niezależnie od tego dokąd, to na pewno nie po naukę i miejsce na ławce?
Absolutnie. Interesuje mnie tylko numer 1. Gdyby miało być inaczej, wolałbym zostać w Nicei – klubie, który mi pomógł, który szanuję i w którym sam dobrze się czuję.
I w którym chyba pierwszy raz w życiu doświadczyłeś takiej miłości fanów.
Są niesamowici. A relacje mamy bardzo dobre, powiedziałbym, że specjalne. Czuję się na stadionie tak, jakbym był tu od dziesięciu lat. Lubię mieć ich za swoimi plecami. Kiedy skandują moje nazwisko, to potrafi ponieść.
Skandowali nawet wówczas, kiedy byłeś tym drugim, a bronił Kasper Schmeichel.
Ponoć tak, choć dowiedziałem się o tym już po czasie. Nie był to dla mnie najlepszy okres. Miałem nadzieję bronić, ale klub sprowadził właśnie Schmeichela. Nie było łatwo. W końcu jednak dopiąłem swego. Jak dali palec, wziąłem całą rękę. Taki już jestem, że lubię zgarnąć wszystko, co jest na stole. Ważne, że nie zwątpiłem.
Zwątpił natomiast Hugo Lloris. Ponoć miał ochotę wrócić do swojego miasta i klubu, ale ostatecznie do tego nie doszło. Wskazując ciebie miał powiedzieć, że Nice ma już dobrego bramkarza.
Jeśli tak powiedział, to miło.
Poznaliście się?
Wpadliśmy na siebie dwa razy.
Tak po prostu można wpaść na mieście na byłego kapitana francuskich mistrzów świata?
Pierwszy raz w restauracji, gdzie byłem z dziewczyną, a Hugo ze swoimi znajomymi. Przywitaliśmy się, chwilę porozmawialiśmy. Dłużej za drugim razem, kiedy spotkaliśmy się na Allianz Riviera, stadionie Nice.
Schmeichel, Navas, Courtois, Donnarumma i paru innych było twoimi klubowymi kolegami. Wyciągnąłeś coś konkretnego od któregoś?
Nie potrafię sobie przypomnieć. Zapewne tak, przecież na każdych zajęciach jesteś w stanie coś podpatrzeć. Ale jeśli już, to chyba najintensywniej podpatrywałem Thibauta, nim odszedł do Realu.
Twoja kariera dowodzi, że potrafisz być człowiekiem cierpliwym.
I to największy paradoks. Bo tak to rzeczywiście wygląda, nie da się zaprzeczyć, a z drugiej strony na co dzień jestem niezwykle energiczny, pobudliwy, aktywny, nawet impulsywny. No i nie cierpię nudy.
Wolisz zatem Niceę jako miejsce do życia od wielkich metropolii typu Londyn czy Paryż?
Każdy z tych ośrodków jest fajnym miejscem, a wielkość miasta nie świadczy o jego atrakcyjności. Lubię duże metropolie, z tym że grzechem byłoby narzekać na Niceę, gdzie nawet zimą jest 15 stopni ciepła.
Sprawiasz wrażenie faceta, który nie wie, co to trema. Tak faktycznie jest?
Wiem, co to trema, choć dopada mnie ona coraz rzadziej. Kiedyś bardzo tremowałem się przed meczami. Ale tylko dopóki nie wybiegłem na boisko. Nie jestem typem, który lubi i potrafi uciąć sobie poobiednią drzemkę w dniu meczu. Ja raczej się nakręcałem. Żyłem meczem, rozkminiałem, wizualizowałem sobie pewne rzeczy. Potem, już w czasie gry, nie ma na to czasu. Zapominasz o wszystkim.
A kiedy jako nastolatek wchodziłeś do szatni Chelsea, a potem PSG, nie czułeś stremowania?
Nie. Oczywiście wejście do Chelsea robiło wrażenie, bo był to niewyobrażalny przeskok i różnica w porównaniu z poprzednim klubem, warszawską Escolą. Nie czułem jednak nieśmiałości, raczej szansę. Widziałem cel i nic poza nim się nie liczyło. Nie patrzyłem na gwiazdy lub znany herb klubowy, widziałem za to możliwości rozwoju.
Może wszystko wyglądało tak a nie inaczej, ponieważ szybko dorastałeś, błyskawicznie musiałeś się usamodzielnić?
Być może. Grałem w Wyszogrodzie, przeniosłem się do Warszawy, zamieszkałem w internacie. To był już czas szkoły średniej. Miałem raptem 16 lat skończone, kiedy zamieszkałem - znów sam - już w Londynie. Bez rodziny, bez przyjaciół, bez grona znajomych, a to nie jest takie łatwe, kiedy trzeba szybko dorosnąć. Wydaje mi się, że w usamodzielnieniu i nabyciu dojrzałości pomogła mi choroba. Od 14. roku życia choruję na cukrzycę. Pamiętam, jaki szok przeżyłem, kiedy dowiedziałem się u lekarza, że jestem chory. Cukrzyca zostaje z tobą na całe życie. Zmusza do pewnych zachowań, odpowiedzialności. Kiedy poddajesz się temu reżimowi, można nad nią zapanować. To choroba cywilizacyjna, ale kontrola, dbanie o siebie i dobre nawyki sprawiają, że nie przeszkadza w uprawianiu zawodowego sportu. Nie jestem zresztą wyjątkiem. Znam mistrzów olimpijskich-cukrzyków.
Często udzielasz wywiadów w zachodnich mediach?
Na pewno częściej w polskich. Kilku jednak już udzieliłem, głównie francuskim mediom. Jest dużo zapytań o wywiady, staram się nie odmawiać. Z reguły załatwiane jest to przez klub, nie przechodzi bezpośrednio przeze mnie.
Radzisz sobie z językiem francuskim?
Całkiem nieźle. Na początku nie chciałem się go uczyć, uznałem, że jest za trudny. Posługiwałem się w szatni angielskim, a miałem to szczęście, że był to w klubie język dominujący. Z czasem uznałem jednak, że warto się przełamać, że francuski może pomóc. I dziś nie żałuję.
Masz smykałkę do nauki języków?
Chyba tak. Angielski przyszedł mi najłatwiej - uczyłem się go w szkole, trzy lata spędziłem na wyspach. Francuski to pokłosie już mojego czteroletniego pobytu w tym kraju. Włoskiego nauczyłem się, ponieważ moja dziewczyna jest Włoszką. Rozumiem także po hiszpańsku. Może jeszcze przełamię się i zacznę naukę niemieckiego. Namawia mnie gorąco mama, która jest nauczycielką tego języka. Lubię się sprawnie komunikować z ludźmi, poza tym - jak mówiłem - nie lubię się nudzić, więc jeśli mam bezczynnie siedzieć, to wolę się podszkolić.
No i się podszkoliłeś, a skoro tak, to powiedziałeś, bodaj w wywiadzie dla "L'Equipe", że w przyszłości chcesz być jedynką w reprezentacji Polski. Nie ma nic dziwnego w takiej akurat deklaracji, natomiast pytanie brzmi: czy przyszłość odmierzasz w latach, miesiącach, tygodniach czy może dniach?
Nie wyznaczam sobie ram czasowych. Mój czas jeśli ma nadejść, to nadejdzie.
Debiut w narodowych barwach masz już za sobą. Niby tylko z Łotwą, ale na zero i oceniony bardzo pozytywnie.
Bardzo ucieszyłem się z tego debiutu. To spełnienie marzeń. Poza tym, obiecałem znajomym, że właśnie w 2023 roku zadebiutuję w kadrze, a obietnicę złożyłem w momencie, kiedy długo leczyłem kontuzję barku i nic nie było takie oczywiste. Po meczu z Łotwą przesłali mi screena z moją deklaracją...
Trochę masz jednak pecha, że trafiłeś na taki czas w reprezentacji, kiedy selekcjoner może w dobrych bramkarzach przebierać. Jest Szczęsny, jest mocny Skorupski, Drągowski daje radę w Grecji, Grabara broni w Lidze Mistrzów...
Na to nie mam żadnego wpływu. Ale jeśli ja mam pecha, to drużyna narodowa szczęście.
Wojciech Szczęsny to typ starszego brata czy jednak trochę gwiazdor?
Bardzo fajna i barwna postać. Lubię go. Zawsze znajdziemy jakiś wspólny temat. To osoba, z którą po prostu chce się gadać. Starszy kumpel. Ale nie dużo starszy, żeby nie było, że zaraz się obrazi...
A ty nie obrażasz się, kiedy jesteś dowoływany na kadrę w trybie awaryjnym?
Wychodzę z założenia, że dowołanie to powołanie. Po prostu przyjeżdżam i pomagam, staram się dać jakość, zaprezentować odpowiedni poziom. Dwa razy byłem dowołany i nie robiłem z tego problemu, bo niby dlaczego? Reprezentacja to duma. Każdy tak powie i nikt nie skłamie. Przy okazji uwielbiam zobaczyć się z chłopakami, pogadać po polsku, pożartować. A potem stanąć do rywalizacji. Przejmuję się tym, na co mam wpływ. Na przykład swoją formą. Na zgrupowaniach mam być gotowy do gry i pracować, by hierarchia, jeśli nawet jakaś jest ustalona, nie była nienaruszalna.
Wywiad został przeprowadzony 4 marca 2024 roku.
Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)