Nie czuje gry, popełnia grube błędy personalne. A co gorsza, nie bierze odpowiedzialności na klatę. Rozgląda się dokoła, szuka winnych wszędzie, tylko nie ma odwagi spojrzeć w lustro.
Co robi drużyna Legii wiosną? Irytuje. Od samej drużyny bardziej irytuje tylko jej trener. W wyjazdowym meczu z Molde (2:3) tak przestrzelił ze składem, że musiał się ratować w przerwie wprowadzeniem aż czterech nowych graczy.
Minął tydzień i co się stało? W rewanżu w Warszawie Runajić też totalnie przestrzelił z personaliami, ale zmian w przerwie tym razem nie zrobił. Efekt? Legia się skompromitowała, przegrywając u siebie 0:3 z przeciętną norweską drużyną.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ależ kontra! Wystarczyło tylko jedno podanie
W niedzielę w Kielcach (3:3) (relacja TUTAJ) Runjaić udowodnił, że potrafi stracić punkty nawet wówczas, gdy mecz od początku układa się drużynie z Łazienkowskiej dobrze.
Niemiecki trener zaskakująco słabo czuje grę i dyspozycję własnych piłkarzy. To, co zrobił w Kielcach, można by nawet nazwać sabotażem, choć wiem, że to była tylko ignorancja szkoleniowca.
Na przykład Marc Gual, który przeciwko Koronie grał swój najlepszy mecz, odkąd trafił do Legii, przy prowadzeniu 3:1 został niespodziewanie zdjęty z boiska. Hiszpan kręcił głową, niedowierzał, ale musiał dać zmianę. Ile pomógł Legii Maciej Rosołek, który wszedł za Guala? Przez miłosierdzie dla Rosołka nie wspomnę.
Znakomicie grał w Kielcach Bartosz Kapustka. Trafił nawet do bramki Korony, choć jego gol nie został po analizie VAR uznany. Co zrobił Runjaić? Zdjął z boiska Kapustkę i wpuścił młodego Filipa Rejczyka. Chłopaka z wielką przyszłością, ale młodych piłkarzy wprowadza się na plac gry w korzystnych warunkach. W Kielcach, w drugiej połowie, korzystnych warunków dla Legii nie było. Tak to można co najwyżej spalić młodego zawodnika.
Legia nie utrzymała prowadzenia, tylko zremisowała 3:3 w Kielcach, choć miała niepowtarzalną szansę, by do liderów - Śląska i Jagiellonii - doskoczyć na trzy punkty. Już drugi weekend z rzędu rywale grają dla Legii, ale ta się potyka o własne nogi. I to z kim? Z drużynami takimi jak Korona i Puszcza Niepołomice, które dramatycznie walczą o utrzymanie w Ekstraklasie.
A przecież takich wpadek zespół Runjaicia w całym sezonie zanotował mnóstwo. Jak można mieć apetyty na mistrzostwo Polski, skoro Legia nie potrafiła w tym sezonie wygrać ani razu z Puszczą, przegrała u siebie ze Stalą Mielec, zaledwie zremisowała wyjazdowo z ŁKS-em czy podzieliła się punktami z Wartą na Łazienkowskiej.
Legia nie ma tak słabej drużyny, żeby sobie nie radzić z rywalami, o jakich wspomniałem powyżej. A co się stało z tą Legią, która wygrywała z Alkmaar i Aston Villą? Nie wie nikt. Niestety nie wie też Runjaić. Co gorsza wygląda na kogoś, kto już nie będzie wiedział.
Nie można być trenerem Legii nie zdobywając przez dwa sezony mistrzostwa Polski. Niemiec pewnie to wie, ale próbuje liczyć na drapane.
Po laniu od Molde zaczął sugerować, że brakuje mu transferów, bo drużynę opuścili zimą Ernest Muci i Bartosz Slisz. Tak, to prawda, że to byli dla Legii ważni piłkarze. Ale bez przesady, klub z Łazienkowskiej nadal ma taki skład, żeby na luzie wygrywać z takimi ekipami jak Korona, Puszcza, Stal, Warta czy ŁKS, przy całym szacunku dla tych zespołów.
Runjaić dostał od klubu i dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego naprawdę silny personalnie skład. Ale nie wykorzystuje tego potencjału. Legia paradoksalnie nadal jest w walce o tytuł tylko dlatego, że potykają się wszyscy rywale. Problem w tym, że Legia też solidarnie się z nimi potyka.
Runjaić nie czuje Warszawy i jej ambicji. Legia ma być dominatorem, który miażdży rywali i nie daje im zipnąć, a nie ledwie się prześlizgiwać w lidze. Niemiec również w Pogoni nie potrafił wykorzystać szansy na zdobycie mistrzostwa. W decydującym momencie zawsze mu czegoś brakowało. Gdy zdecydował się odejść, w Szczecinie odetchnęli z ulgą.
W Warszawie też widać, że coś się tu nie klei. Czas na odważne decyzje.