Z piekła na sam szczyt. Bieda naznaczyła go na całe życie

Getty Images / Rivaldo z Pucharem Świata
Getty Images / Rivaldo z Pucharem Świata

- Piłka była jedyną szansą na ucieczkę z piekła - mówi Rivaldo. Jeden z ledwie 6 piłkarzy, którzy wygrali mundial, mistrzostwa kontynentu i Ligę Mistrzów oraz zdobyli Złotą Piłkę. Wszedł na szczyt, mimo że przez niedożywienie ma zdeformowane nogi.

Brazylia wypromowała wielu znakomitych piłkarzy, a nazwiska wielu z nich są wspominane z zapartym tchem do dziś. Socrates, Romário, Ronaldinho, Ronaldo. Można by wymieniać bez końca. Nie sposób jednak wyzbyć się wrażenia, iż wspominając legendy Kraju Kawy po latach, wciąż pomijamy pewnego geniusza, który przed laty był najjaśniejszą gwiazdą FC Barcelony. Rivaldo bowiem wielkim piłkarzem był i najwyższy czas o tym przypomnieć.

Urodził się 19 kwietnia 1972 r. w Jardim Paulista w pobliżu Recife. Stwierdzenie, że jak wiele brazylijskich legend musiał wychowywać się w trudnych warunkach, nie do końca jest zgodne z prawdą. Tak ciężko jak on miało bowiem niewielu z nich. Niedobór witamin w dzieciństwie naznaczył go na całe życie nienaturalnie wykrzywionymi nogami i sztuczną szczęką.

- Gdybym przyszedł na świat w Rio de Janeiro czy Sao Paulo, to wszystko byłoby łatwiejsze. Moje nogi do dziś nie są całkiem proste z powodu braku odpowiedniej diety, gdy byłem dzieckiem. Oprócz tego wszyscy moi przyjaciele mieli problemy z zębami. Prawda jest taka, że byliśmy niedożywieni, a piłka była dla mnie jedyną szansą na ucieczkę z tego piekła - wspominał.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ronaldo imponuje formą. Pokazali, co zrobił na treningu

Kolejny cios

Za jedyny pozytyw tamtego otoczenia należy uznać sąsiedztwo plaży, gdzie młody Ribo każdego ranka sprzedawał turystom pamiątki. Wciąż jednak wierzył, że stanowi to jedynie wstęp do lepszego życia. W tych marzeniach wspierał chłopaka ojciec Romildo, który zdawał sobie sprawę, że kluczem do wyjścia z biedy siedmioosobowej rodziny jest piłkarski sukces jednego z jego trzech synów. Dlatego tuż po pracy Rivaldo robił to, co kochał najbardziej, żonglował i bawił się piłką.

Ojciec przyszłego reprezentanta kraju nie doczekał jednak spełnienia swoich marzeń, gdyż zginął w wypadku samochodowym, w okresie, gdy jego potomek przybliżał się do debiutu w seniorskiej piłce. Był to wielki cios dla 16-letniego chłopca, który na ponad miesiąc porzucił futbol. Do porządku jednak doprowadziła go matka, przypominając jak wielkie nadzieje pokładał w nim Romildo. Wziął sobie te słowa mocno do serca, a miłość do ojca dodawała mu sił przez cała karierę.

- Nigdy nie myślałem, że będę taki dobry. Gdy miałem dziesięć lat, zobaczyłem Zico w telewizji, ale nie sądziłem, że dojdę aż tak daleko. W końcu pochodziłem z północno-wschodniej Brazylii (większość legend tego kraju pochodzi z południowej części kraju - przyp. red.). Tata zawsze był u mego boku - na ulicy, na plaży, wszędzie. To on pomógł mi stać się profesjonalistą i teraz zawsze gram dla niego - opowiadał.

Pierwsze poważne granie

Powrócił więc do treningów, a jego pierwszym klubem było Paulistano. Na stadion tego klubu musiał jednak iść ponad 15 kilometrów w jedną stronę, gdyż na bilet autobusowy nie było go stać. Mimo tych wyrzeczeń zarówno tam, jak i w dwóch następnych klubach nie postrzegano go jako przyszłą gwiazdę: - Kiedy grałem w Santa Cruz albo Mogi Mirim, powiedzieli mi, że nie jestem tym najlepszym. Nikt we mnie nie wierzył. Mówili, że inni będą wielkimi gwiazdami.

Sytuacja zaczęła się powoli zmieniać po transferze do Corinthians, gdzie trafił w wieku 19 lat. Można by rzec, że to w klubie z Sao Paulo rozpoczęła się jego profesjonalna kariera, gdyż to tam wreszcie zaczął zarabiać przyzwoite pieniądze oraz grać regularnie. Nie nosił jednak koszulki Timao zbyt długo i już po jednym sezonie zasilił szeregi lokalnego rywala, Palmeiras.

Tam świętował swój pierwszy sukces, którym było mistrzostwo Brazylii. Dwukrotnie równie triumfował w mistrzostwach stanu Sao Paulo, gdzie wbił swojemu poprzedniemu klubowi trzy bramki. Pobyt w Verdao naznaczył zdobyciem 60 bramek w 87 meczach. Choć wciąż nie był uznawany za wielką gwiazdę w swojej ojczyźnie, to stawało się powoli jasne, że o Rivaldo wkrótce upomni się Europa.

Transfer do Europy

Jako pierwszy zainteresowanie przejawiał Werder Brema. Włodarze niemieckiego klubu nie byli jednak w stanie zapłacić oczekiwanej kwoty odstępnego za Brazylijczyka w wysokości pięciu milionów marek, co ostatecznie zakończyło temat transferu.

Więcej szczęścia mieli przedstawiciele Deportivo La Coruna. Jeśli sympatycy Depor zastanawiali się, czy nowy nabytek zdoła spełnić ich oczekiwania, to lewonożny geniusz szybko pozbawił ich złudzeń. Choć największy sukces w historii tego klubu nastąpił tuż po jego odejściu, to zdaniem wielu okazał się najlepszym piłkarzem historii klubu.

Rivaldo w barwach Deportivo La Coruna / fot. GettyImages
Rivaldo w barwach Deportivo La Coruna / fot. GettyImages

Imponujące 21 bramek w 41 meczach zapewniło klubowi z Galicji trzecie miejsce w tabeli La Liga, a Rivaldo prawdopodobnie po raz pierwszy w karierze znajdował się na ustach wszystkich.

W Hiszpanii czuł się jak ryba w wodzie, bo raczej w żadnej topowej lidze tamtych lat zawodnicy ofensywni nie mieli takiej swobody w swoich poczynaniach. Dość szybko Deportivo stało się zbyt ciasne dla Brazylijczyka i po zaledwie jednym sezonie ponownie zmienił klub.

Rivaldo gwiazdą FC Barcelony

Nowym pracodawcą Rivaldo została FC Barcelona, która po sezonie 1996/97 starała się znaleźć następcę innego geniusza rodem z Ameryki Południowej, Ronaldo. Nie da się ukryć, że zadanie to nie należało do najłatwiejszych, ale ówcześni włodarze Blaugrany nie po raz pierwszy udowodnili, że znają się na swojej robocie. Choć transfer ofensywnego pomocnika kosztował niemal 24 mln euro, to okazał się niewątpliwie udaną inwestycją.

- Niektórzy zawodnicy po przyjściu do Barcelony muszą mierzyć się z presją, z jaką nigdy wcześniej nie mieli do czynienia. Ja przybyłem do Barcy z małego klubiku, jakim przy Blaugranie jest Deportivo. Już na starcie musiałem udowodnić swoją wartość, więc po prostu koncentrowałem się na kontynuowaniu tego, co pokazywałem na boisku w koszulce Los Blanquiazules. Ronaldo odszedł do Interu, więc wszyscy zaczęli mnie z nim porównywać. Ja tego jednak nie chciałem, bo nie miałem zamiaru być jego kopią. Pragnąłem napisać w Barcelonie swoją własną historię - wspominał początek kariery w Katalonii.

Z dzisiejszej perspektywy z całą pewnością możemy stwierdzić, iż reprezentant Brazylii osiągnął swój cel. Choć występując na pozycji ofensywnego pomocnika nie strzelał tyle, co Romario czy Ronaldo, to wielokrotnie potrafił odmienić oblicze meczu. Jednym ze spotkań, które najbardziej zapadło kibicom w pamięć, było rozegrane 17 czerwca 2001 r. starcie z Valencią. Była to ostatnia kolejka rozgrywek, a zawodnicy Barcelony potrzebowali zwycięstwa, żeby zakwalifikować się do eliminacji przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów.

Największa gwiazda stanęła tamtego wieczoru na wysokości zadania i dwukrotnie wyprowadziła swój zespół na prowadzenie. Ruben Baraja jednak nie zamierzał odpuścić. Na każde trafienie Brazylijczyka odpowiadał własnym. Późniejszego wyczynu rywala już jednak nie był w stanie powtórzyć. Chwilę przed końcowym gwizdkiem sędziego Rivaldo przyjął na klatkę piersiową piłkę zagraną przez Franka de Boera i następnie dzięki niesamowitemu uderzeniu przewrotką umieścił ją tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Santiago Canizaresa.

- Takich zagrań nie ćwiczy się na treningach. W takich chwilach trzeba polegać przede wszystkim na instynkcie. Widzisz nadlatującą piłkę i w mgnieniu oka uzmysławiasz sobie, że nadaje się ona do tego, żeby uderzyć ją w ściśle określony sposób. Zdobycie tego gola było niesamowitym uczuciem. Trafienie to było nie tylko najwyższej urody, ale miało też wielką wagę, gdyż dzięki niemu zakwalifikowaliśmy się do Ligi Mistrzów - wspominał tamto trafienie.

Rivaldo (P) i Patrick Kluivert (L) w barwach Barcelony / fot. GettyImages
Rivaldo (P) i Patrick Kluivert (L) w barwach Barcelony / fot. GettyImages

Świetne występy nie pozostały niezauważone i wkrótce Rivaldo został obsypany szeregiem nagród indywidualnych. Najważniejszymi z nich była Złota Piłka "France Football" oraz nagroda Piłkarza Roku FIFA w 1999 r. To wszystko w połączeniu z obfitym dorobkiem trofeów drużynowych – Superpuchar Europy (1997), dwa mistrzostwa kraju (1998, 1999) oraz Puchar Króla (1998) - wydawało się zaledwie początkiem udanej kariery.

Smutna końcówka kariery

W 2002 r. jednak opuścił Hiszpanię na rzecz Włoch. Powodem transferu do Milan był rzekomo konflikt z trenerem Louisem van Gaalem i brak zaangażowania. Decyzja ta okazała się fatalna w skutkach. Choć Rivaldo zdołał sięgnąć z nowym klubem po trofeum Ligi Mistrzów, to już do końca kariery nie nawizał do wielkiej formy z czasów gry w Barcelonie.

Już po jednym sezonie w Mediolanie powrócił do rodzimego Cruzeiro, skąd dość szybko przeniósł się do Olympiakosu Pireus, gdzie udało mu się zatrzymać na kilka lat. Z greckim klubem zdobył trzy mistrzostwa i dwa krajowe puchary. Trzykrotnie wygrywał również plebiscyt na najlepszego piłkarza ligi. W końcu uznał jednak, że pora na kolejną zmianę klubu i na sezon związał się z AEK Ateny.

Kolejny przystanek w karierze był jeszcze bardziej zaskakujący. Zawodnik z Jardim Paulista zasilił bowiem klub Bunyodkor Taszkent z Uzbekistanu. Tam miał spokojnie zarobić na piłkarską emeryturę, lecz ostatecznie sporo dołożył do tego interesu.

- Właściciele klubu zaproponowali mi znakomitą umowę partnerską. Mój brazylijski klub, Mogi Mirim, miał wysyłać swoje największe piłkarskie talenty do Bunyodkoru. Otrzymałem zapłatę za pierwszy rok kontraktu, ale potem już ani grosza. Tymczasem wkręciłem się w interes tak bardzo, że zacząłem inwestować w niego własne pieniądze. Skończyło się jednak na tym, że inni brazylijscy piłkarze musieli koczować u mnie w domu, bowiem klub nie płacił rachunków za hotele. Na dłuższą metę nie dało się funkcjonować w ten sposób, więc moja pula pieniędzy na ten biznes szybko się skończyła - mówił.

Po opuszczeniu Uzbekistanu zaliczył jeszcze kilka mniej lub bardziej udanych transferów, by 15 marca 2014 r. zakończyć karierę. Ze sportowej emerytury jednak na krótko powrócił, chcąc pomóc w trudnej sytuacji swojemu klubowi, Mogi Mirim EC.

Rivaldo w reprezentacji

Ciężko pisać o karierze Rivaldo bez wspomnienia o jego występach w narodowych barwach. Historia ta, choć piękna i naznaczona sukcesami, wpisała się niestety w trend, który świetnie podsumowuje całą jego karierę. Nigdy bowiem nie został należycie doceniony przez kibiców, którzy nieustannie go krytykowali.

Działo się tak nawet po zwycięskim turnieju Copa América w 1999 r. i eliminacjach do mundialu w 2002 r., gdzie w obu przypadkach był najlepszym strzelcem rozgrywek. Szansą na zmianę tego stanu rzeczy wydawały się jedynie dobre występy na nadchodzących mistrzostwach świata.

I świetną formą na azjatyckim turnieju z pewnością zdołał zaimponować. Brazylia dotarła do wielkiego finału, gdzie wygrała 2:0 z Niemcami, a Rivaldo zaliczył w tym turnieju pięć trafień. Lepszym dorobkiem mógł się jedynie pochwalić Ronaldo.

- Przegrany mundial to fatalne uczucie. W 1998 r. dotarliśmy do finału, ale do domu wróciliśmy bez Pucharu Świata. Brazylijczycy nie wybaczają takich rzeczy, gdyż tutaj liczy się tylko pierwsze miejsce. W innych krajach kibice będą celebrować zajęcie drugiej, trzeciej czy nawet czwartej pozycji, ale nie w Brazylii. Z tego właśnie powodu w 2002 r. każdy nasz mecz i trening poprzedzało wiele rozmów. Byliśmy zdeterminowani, żeby wygrać dla naszych rodzin i dla wszystkich Brazylijczyków. Wiele przeszliśmy i nie mieliśmy zamiaru znów cierpieć -  wspominał azjatycki mundial.

Rivaldo po finale MŚ 1998
Rivaldo po finale MŚ 1998

Świetne występy zapewniły pomocnikowi miejsce w najlepszej jedenastce turnieju, lecz jeśli liczył na zdobycie większego uznania w oczach rodaków, to szanse na osiągnięcie tego celu koncertowo zmarnował. Dziś bowiem bardziej od jego znakomitej gry pamięta się jego obrzydliwą symulkę, jaką zaprezentował w trakcie grupowego starcia z Turcją.

Wspomniany incydent rozpoczął rzut rożny, który wykonać miał reprezentant Brazylii. Wówczas Hakan Ünsal kopnął piłkę w kierunku czekającego na nią w narożniku boiska zawodnika i trafił w jego kolano. Choć siła uderzenia nie wydawała się zbyt mocna, to Rivaldo padł teatralnie na murawę, trzymając się jednocześnie za twarz. Za swój wybryk Turek otrzymał czerwoną kartkę, a sam poszkodowany zebrał wiele krytycznych opinii.

- Z jednej strony nie zrobiłbym tego ponownie, lecz z drugiej nie żałuję swojego zachowania. Ta symulka była pokłosiem tego, że turecki piłkarz kopnął we mnie piłkę. Tak się nie robi i należała mu się za to czerwona kartka. Nie twierdzę, że zachowałem się fair, ale to był mundial, a Turek chciał coś zmajstrować przeciwko mnie. Za takie błędy płaci się wysoką cenę - tłumaczył.

Nie powinniśmy jednak postrzegać kariery zawodnika w narodowych barwach jedynie przez pryzmat tego incydentu. Niewielu zawodników osiągnęło na tym polu więcej niż on, a sami Brazylijczycy do dziś nie są w stanie nawiązać do gry i sukcesów tamtej kadry.

W tym miejscu musimy zadać sobie standardowe pytanie: czy zawodnik, który i tak osiągnął wszystko, o czym piłkarz może marzyć, mógł mieć jeszcze lepszą karierę? Nigdy się tego nie dowiemy. Być może po odejściu z Milanu zaczął rozmieniać swoją karierę na drobne, ale ciężko mieć do niego pretensje.

Przygoda z piłką dała mu tak wiele, że nietrudno zrozumieć, dlaczego starał się ją kontynuować jak najdłużej. Miejmy nadzieje, że na długo pozostanie w naszej pamięci i swoją historią zainspiruje jeszcze niejednego chłopca do spełnienia najskrytszych marzeń.

Komentarze (0)