W ostatnim w środę meczu Fortuna Pucharu Polski zmierzyli się piłkarze Korony Kielce oraz Legii Warszawa. W PKO Ekstraklasie lepiej wiedzie się podopiecznym Kosty Runjaicia, którzy dodatkowo są kandydatami do awansu do fazy pucharowej Ligi Konferencji Europy. Tym razem Legioniści musieli zatroszczyć się o przejście do ćwierćfinału rozgrywek, w których byli obrońcami trofeum.
Korona miała za sobą dwa mecze w pucharze. W pierwszym zwyciężyła 2:1 z Jagiellonią II Białystok dzięki strzałom Adriana Dalmaua oraz Ronaldo Deaconu. Następne kielczanie wygrali w dogrywce 4:2 z Legią II Warszawa. W dodatkowych dwóch kwadransach dwa uderzenia do bramki przeciwnika oddał Martin Remacle i został bohaterem popołudnia w Urszulinie.
Pierwsza drużyna Legii, jako reprezentant PKO Ekstraklasy w Europie, przystąpiła do pucharu o rundę później niż Korona. W trudnym dla siebie okresie wywalczyła awans dzięki zwycięstwu 3:0 z GKS-em Tychy. Do bramki pierwszoligowca strzelił dwukrotnie Blaz Kramer oraz Marc Gual. Bardzo dobrze zaprezentował się również lider zespołu Josue.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: bramkarz tylko patrzył, jak leci piłka. Co za gol!
Na początku środowego meczu obu zespołom sprawiło problem poruszanie się po zmrożonym boisku. Dlatego rozegrania zawodników były niezdarne. Jako pierwsza zagroziła przeciwnikom Legia, ale Tomas Pekhart nie poradził sobie w sytuacji sam na sam z Konradem Forencem. W 15. minucie odpowiedział Adrian Dalmau, ale swoim strzałem z powietrza nie zaskoczył czujnego Kacpra Tobiasza.
Ostrzeżenie dla Legionistów było tylko jedno. W 17. minucie Adrian Dalmau wbił piłkę do bramki Kacpra Tobiasza i zdobył prowadzenie 1:0 dla Korony. Pierwsze uderzenie Ronaldo Deaconu zostało jeszcze poskromione przez golkipera, ale był on bezradny wobec dobitki Adriana Dalmaua. Jeszcze była krótka wideo weryfikacja, a po niej Legioniści wznowili grę od środka.
Legia zdążyła doprowadzić do remisu 1:1 w 42. minucie. Ofensywne trio przyjezdnych poradziło sobie na połowie przeciwnika i kombinacyjnie rozegrało atak. Podanie Marca Guala trafiło do Macieja Rosołka, a ten wypuścił Tomasa Pekharta w sytuację sam na sam z bramkarzem. Czech nie kombinował i oddał potężne uderzenie pod poprzeczkę. Konrad Forenc był tym razem bez szans.
Po przerwie gra była mniej atrakcyjna. Kosta Runjaić zareagował wprowadzeniem trzech zawodników z ławki rezerwowych na boisko. Niemiec postanowił skorzystać z Josue, Bartosza Slisza oraz Ernesta Muciego. Ten desant wyglądał niebezpiecznie dla kielczan, ale tylko wyglądał, ponieważ nie wprowadził on ożywienia do ofensywy Legii. Nędzna druga połowa była też bezbramkowa i konieczna była dogrywka.
Dogrywka także długo nie przynosiła przełomu, a gra była chaotyczna i pozbawiona maksymalnego ryzyka. Legia raczej zawodziła i nie doprowadzała do drżenia łydek w Kielcach z innego powodu niż z powodu zimna.
W 120. minucie zmarznięci i wytrwali kibice Korony doczekali się jednak upragnionego gola na 2:1 Martina Remacle'a z podania Dawida Błanika. Legia nie zatrzymała wzorowo przeprowadzonego kontrataku i zobaczyła piłkę dopiero w siatce bezradnego Kacpra Tobiasza. Pucharowa niespodzianka stała się faktem.
Korona Kielce - Legia Warszawa 2:1 pd. (1:1, 1:1, 1:1)
1:0 - Adrian Dalmau 17'
1:1 - Tomas Pekhart 42'
2:1 - Martin Remacle 120'
Składy:
Korona: Konrad Forenc - Dominick Zator, Bartosz Kwiecień (80' Miłosz Trojak), Marius Briceag, Jacek Podgórski, Yoav Hofmeister, Ronaldo Deaconu (72' Daniel Bąk), Dalibor Takac (104' Martin Remacle), Jakub Konstantyn (72' Dawid Błanik), Nono, Adrian Dalmau (72' Marcus Godinho)
Legia: Kacper Tobiasz - Artur Jędrzejczyk, Rafał Augustyniak, Steve Kapuadi - Paweł Wszołek (66' Josue), Juergen Elitim (90' Blaz Kramer), Juergen Celhaka (66' Bartosz Slisz), Gil Dias - Maciej Rosołek (90' Patryk Kun), Tomas Pekhart, Marc Gual (66' Ernest Muci)
Żółte kartki: Kwiecień, Takac, Bąk (Korona) oraz Rosołek, Elitim, Slisz, Jędrzejczyk, Kapuadi (Legia)
Sędzia: Jarosław Przybył (Kluczbork)
Czytaj także: Klub z PKO Ekstraklasy pokazał nietypową dla siebie koszulkę
Czytaj także: Minęło 18 lat. Majdan dostał 48 godzin. "Inaczej go zabijemy"