"Plunę mu w twarz!". Jego słowa o Polakach przeszły do historii

Materiały prasowe / NAC.gov.pl / Leonidas i Władysław Szczepaniak w meczu MŚ 1938
Materiały prasowe / NAC.gov.pl / Leonidas i Władysław Szczepaniak w meczu MŚ 1938

W owianym legendą meczu MŚ 1938 z Polską (6:5) ścigał się na gole z Ernestem Wilimowskim. Po spotkaniu wypowiedział na temat Biało-Czerwonych słowa, o których głośno do dziś.

Ciemnoskórzy piłkarze na początku XX w. nie mieli łatwo w Brazylii. Piłkarskie władze chciały, żeby drużyny tworzyli tylko biali zawodnicy. Rasizm był powszechny. Wkrótce jednak stało się jasne, że kolorowi wcale nie ustępują im umiejętnościami, a często nawet przewyższają. Szlak przetarł znakomity Arthur Friedenreich, który musiał smarować twarz pudrem przed wyjściem na boisko.

Jednak pierwszym, który zrobił międzynarodową karierę i stał się idolem kibiców, był Leonidas da Silva. Mówiło się o nim, że był szybki niczym chart i zwinny jak kot. To on spopularyzował w Brazylii uderzenie przewrotką, a w reprezentacji był zabójczo skuteczny. Również nam dał się we znaki.

Dzieciństwo

Znakomity technicznie napastnik, który uprzykrzał życie polskim obrońcom i bramkarzowi w 1938 r., urodził się 6 września 1913 r. Dorastał w dzielnicy Sao Cristovão na północy Rio de Janeiro. Był synem portugalskiego marynarza i kucharki.

Futbolu uczył się oczywiście na ulicach. Kiedy miał dziewięć lat, to umarł jego ojciec Manoel Nunes da Silva. Do rodziny pomocną dłoń wyciągnęli Mario Pinto de Sa i Alexina Avila de Sa. Matka chłopaka pracowała u nich jako pokojówka. Małżeństwo zaopiekowało się rodziną i adoptowali chłopaka. Od tej pory wszyscy mieszkali razem w wygodnym domu.

ZOBACZ WIDEO: "Król Zlatan". Nie uwierzysz, na jaki pomysł wpadł Ibrahimović

Mario Pinto pracował w magazynie z kryształami, ale postanowił porzucić dotychczasowe zajęcie i otworzyć bar w okolicy obiektów klubu Sao Cristovao. Matka Leonidasa – Dona Maria pomagała w przygotowywaniu posiłków, z których chętnie korzystali piłkarze, a Leonidas często roznosił je po okolicy.

Obserwując z bliska zawodników, którzy w 1926 r. sięgnęli po zwycięstwo w Campeonato Carioca, marzył o założeniu klubowej koszulki. Matka dbała, żeby mały Leonidas chodził do szkoły i otrzymał solidne wykształcenie. Chłopaka jednak coraz bardziej pochłaniał futbol, przez co często zamiast siedzenia na lekcjach, wybierał bieganie za piłką.

Zdarzało mu się wracać do domu w brudnym i podartym ubraniu, co nie podobało się matce. Jednak pasja syna była silniejsza niż cała reszta. Kibicował Fluminense, które w latach 1917-1919 trzykrotnie triumfowało w Campeonato Carioca. Wkrótce trafił do klubu Sao Cristovao, gdzie pokonywał kolejne szczeble w juniorskich drużynach. Już od najmłodszych lat wyróżniał się na tle innych. Zdarzało się, że z rówieśnikami grali ze sporo starszymi przeciwnikami.

- Graliśmy przeciwko grupie młodych mężczyzn, już z zarostem na twarzy, byli już prawie dorośli, ale nie przegraliśmy - wspominał w jednym z wywiadów.

Dorastanie

Sao Cristovao to klub słynący ze szkolenia młodzieży. Kilkadziesiąt lat później to ta drużyna wypuści w świat młodego Ronaldo. Leonidas szybko jednak musiał zacząć pracować. Jako 14-latek znalazł zatrudnienie w zakładach elektrycznych. Jeden z budynków firmy znajdował się na końcu ulicy, gdzie Leonidas często grał w piłkę z kolegami.

Zdarzało się, że futbolówka po jego uderzeniach rozbijała w firmie okna i szefowie stwierdzili, że lepiej będzie, jeśli chłopak zacznie u nich pracować, co pozwoli uniknąć dodatkowych szkód. Zatrudniony był jako pomocnik, a niedługo później zaczął grywać w zakładowej drużynie Tracao Futebol Clube.

W 1927 r. zmarła jego starsza siostra Aristotelina. Miała zaledwie 18 lat. Jej śmierć bardzo dotknęła młodego chłopaka. Leonidas starał się znaleźć pocieszenie w grze, czyli w tym, co kochał. Zaczął grać dla kilku innych klubów, takich jak Havanesa, Barroso czy Sul-Americano. Mógł dzięki temu nieco dorobić i pomóc w utrzymaniu domu.

W zespole Barroso grali głównie żeglarze i kilku zawodników z Syrio Libanez. Jeden z nich, Alfinete, namówił chłopaka, żeby spróbował swoich sił właśnie w tym zespole. Syrio e Libanez Atletico Clube było klubem z północnej części Rio de Janeiro i swego czasu było skonfliktowane z federacją.

Kiedy w 1930 r. Leonidas tam trafił, to zespół już normalnie rywalizował w rozgrywkach. Dzięki bramkom piłkarza drużyna, która zwykle zajmowała miejsca tuż nad strefą spadkową, zdołała uplasować się na bezpiecznym, siódmym miejscu w tabeli. W tym samym roku klub został jednak rozwiązany i Leonidas musiał szukać nowego pracodawcy.

Garnitury, buty i flanelowe spodnie

Jednym z trenerów w Syrio Libanez był Gentil Cardoso. W 1931 r. został szkoleniowcem Bonsucesso Futebol Clube. Zdążył już poznać talent i umiejętności Leonidasa, więc zatrudnił zawodnika.

Leonidas się zgodził, ale postawił pewne warunki. Chciał od klubu dwa garnitury - jeden z importowanego białego płótna, a drugi z angielskiego, niebieskiego kaszmiru. Oprócz tego zażądał dwóch par butów - jedne miały być dwukolorowe, a drugie czarne. Do tego zażyczył sobie 600 tys. reali miesięcznej pensji i marynarkę z flanelowymi spodniami, które były wówczas ostatnim krzykiem mody.

Bonsucesso nie było czołowym klubem rozgrywek. Dopiero od kilku lat występowali w Campeonato Carioca. Leonidas szybko zaadaptował się w zespole. Zarówno w 1931, jak i w 1932 r. był czołowym strzelcem drużyny. Zespół nie liczył się w walce o mistrzostwo, ale potrafił niejednokrotnie postawić się czołowym ekipom rozgrywek. Tak było chociażby 2 października 1932 r., kiedy to po emocjonującym meczu przegrali 4:5 z Botafogo, które zapewniło sobie wtedy mistrzostwo. Leonidas rozegrał znakomite zawody i trzykrotnie wpisał się na listę strzelców.

Selecao Carioca i skradziony naszyjnik

Jego umiejętności zyskały uznanie już rok wcześniej. Dzięki dobrym występom w klubie został wybrany do reprezentacji stanu na mecze z węgierskim Ferencvarosem. Znalazł się tam jako jeden z pierwszych czarnoskórych zawodników.

Selecao Carioca wygrała 3:1 i zremisowała 2:2. Leonidas zagrał na tyle dobrze, że dostał szansę zaprezentowania się w rozgrywkach krajowych, w których rywalizowały reprezentacje stanowe. W trzecim, finałowym spotkaniu z Sao Paulo, które miało zadecydować o tytule, strzelił dwie bramki i przesądził o zwycięstwie swojej drużyny.

Stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Dzięki zarobionym w klubie pieniądzom stać go było na przeprowadzkę do wygodnego domu w Vila Isabel. Tam zaprzyjaźnił się z muzykiem Noelem Rosą i zaczął pojawiać się w słynnej Cafe Nice, która była miejscem spotkań miejscowej inteligencji. Coraz więcej klubów chciało mieć bramkostrzelnego napastnika u siebie.

Najbardziej nalegała America FC, ale Leonidas nie miał zamiaru do nich przechodzić. W efekcie został wykluczony z reprezentacji stanu, w której ważnymi ogniwami było kilku zawodników właśnie tego klubu. Działacze z kolei starali się go zdyskredytować. Kiedy razem z Bonsucesso rozgrywał mecz w mieście Santos, wyszło na jaw, że miał miłosną przygodę z jedną z kobiet.

Oskarżono go o kradzież naszyjnika, który miał do niej należeć i musiał stawić się nawet na komisariacie, żeby udzielić wyjaśnień. Kiedy wrócił do Rio de Janeiro, za każdym razem jak pojawiał się na boisku, kibice rywali wołali, żeby oddał naszyjnik. W spotkaniu z Ameriką dał o sobie znać jego gorący temperament. Obnażył się przed sympatykami przeciwnika, przez co gra została sparaliżowana na 20 minut. Bramkarz rywali go uderzył, a piłkarze nie chcieli grać, dopóki nie zejdzie z boiska. Ostatecznie musiał je opuścić w asyście policji.

Bicicleta

Był bardzo wszechstronny i wygimnastykowany. Spełniał się nie tylko na boisku piłkarskim. Z powodzeniem uprawiał pływanie, a przez krótki czas występował równocześnie w drużynie koszykarskiej. Dzięki swojej sprawności i zwinności próbował wielu sztuczek i uderzeń z trudnych pozycji. To on spopularyzował w Brazylii uderzenie z przewrotki, znane tam jako bicicleta.

Pierwszy raz swój popisowy numer wykonał 24 kwietnia 1932 r. Bonsucesso grało wtedy z zespołem Carioca. Wielu uważa go za wynalazcę tego elementu piłkarskiego rzemiosła, ale trzeba uczciwie przyznać, że pierwszym, który tak uderzał był Chilijczyk Ramon Unzaga Asla już w 1914 r. Dlatego też w wielu hiszpańskojęzycznych krajach to zagranie nazywa się chilena.

Selecao Brasileira

Musiała się nim zainteresować reprezentacja. Kiedy Leonidas debiutował w narodowej drużynie, to miał ledwie 19 lat. 2 grudnia 1932 r. Brazylijczycy grali z Urugwajem w ramach Copa Rio Branco. Początkowo miał pełnić rolę rezerwowego, ale wobec kontuzji, jaką odniósł Nilo, dostał szansę występu.

Wykorzystał ją doskonale. Strzelił dwie bramki, w tym jedną z przewrotki. Bardzo dobrą grą uciszył krytyków, którzy sądzili, że nie jest gotowy. Bardzo dobrze zaprezentował się również obrońca Domingos da Guia. Urugwajczycy byli pod takim wrażeniem występu obu piłkarzy, że z miejsca chcieli ich mieć u siebie.

Leonidas trafił do Penarolu, a Domingos do Nacionalu. Bohater tekstu nie był jednak w stanie pokazać pełni swoich możliwości przez dokuczające mu urazy. Obaj nie zagrzali długo miejsca w Urugwaju i w 1934 r. wrócili do Brazylii. Trafili do Vasco da Gama i właśnie z tym klubem wygrali Campeonato Carioca.

Campionato Mondiale di Calcio

W maju 1934 r. brazylijska reprezentacja wypłynęła do Włoch, żeby wziąć udział w drugich mistrzostwach świata. W Brazylii ścierały się wówczas federacje amatorska z zawodową. Z tego też względu klub Palestra Italia (późniejsze Palmeiras) nie pozwolił swoim czołowym zawodnikom (m.in. Romeu, Junqueira i Elisio Gabardo) na wzięcie udziału w turnieju.

Piłkarze na statku musieli stosować się do pewnych zasad. Nie wolno im było mieszać się z pasażerami pierwszej klasy i nie mogli trenować. Z tego względu część zawodników po piętnastodniowym rejsie miała problem z odzyskaniem właściwej formy fizycznej, tym bardziej, że w trakcie podróży zyskali kilka kilogramów nadwagi.

Po przybyciu do Genui piłkarze odbyli ledwie jeden trening. W pierwszej rundzie ich przeciwnikiem byli Hiszpanie, których wymieniano jako jednych z faworytów turnieju. Mało ruchliwi i źle przygotowani Brazylijczycy nie byli się w stanie im przeciwstawić.

Już po 30 minutach przegrywali 0:3, choć w 17. minucie przy stanie 1:0 dla Hiszpanów, Waldemar de Brito nie wykorzystał rzutu karnego. Zmarnowana szansa podcięła skrzydła przybyszom zza oceanu i dali sobie wbić dwa gole. Dziesięć minut po przerwie Leonidas zdołał strzelić bramkę dającą nadzieję kibicom, ale do końca meczu wynik już nie uległ zmianie. Brazylia przegrała 1:3 i odpadła już po pierwszym meczu.

To był ich najgorszy występ na mistrzostwach. Kiedy agencje prasowe otrzymały telegramy z Włoch i wywiesiły wyniki w oknach, wśród kibiców rozgorzała gorąca dyskusja. W São Paulo ludzie wyszli na ulice, a siedziba Palestra Italia stała się obiektem ataków i musiała być chroniona przez silny kontyngent policji.

Kierownictwo brazylijskiej ekipy podjęło decyzję o pozostaniu jeszcze w Europie i krótkiej wyprawie do Jugosławii. W Belgradzie z reprezentacją tego kraju Brazylia strzeliła cztery bramki (w tym Leônidas dwie), ale dała sobie wbić aż osiem, co też było szokiem. Drugie towarzyskie spotkanie rozegrano w Zagrzebiu z miejscowym zespołem Gradanski, choć niektóre źródła podają, że była to nieoficjalna reprezentacja Chorwacji.

Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Później odbyli jeszcze serię sparingów z drużyną Katalonii, z FC Barceloną, z połączonymi zespołami Benfiki i Belenenses, ze Sportingiem i z FC Porto. Zespół wrócił do kraju dopiero, kiedy kibice nieco już ochłonęli.

Przez Botafogo do Flamengo

W 1935 r. Leonidas trafił do Sport Club Brasil. Występował tam jedynie przez kilka miesięcy, gdyż klub ze względu na problemy finansowe wycofał się z rozgrywek. Znowu musiał szukać pracodawcy, ale był już bardzo popularny. Dołączył do zespołu Botafogo.

Futbol w Brazylii był wtedy ciągle podzielony na profesjonalny i amatorski. Rozgrywki stanowe w Rio de Janeiro prowadziły równolegle dwie federacje. W styczniu 1936 r. Leonidas świętował ze swoim nowym klubem tytuł mistrzowski. Jeszcze w 1935 r. zmarł ojczym piłkarza, a wdowa po nim straciła wszystkie oszczędności. Rodzina, która zaopiekowała się Leonidasem, kiedy był dzieckiem, teraz była przez niego wspierana. W Botafogo nie zagrzał jednak zbyt długo miejsca i nowy sezon zaczynał już w barwach Flamengo.

Kiedy Leonidas przebywał w Rio Grande do Sul, udzielił wywiadu, w którym powiedział, że jego serce należy do Flamengo. Kiedy wrócił do klubu, potwierdził te słowa. Natychmiast go odesłałem i ustaliłem odpowiednią cenę, która solidnie miała zasilić klubową kasę. Nazajutrz pojawił się trener Flávio Costa i zabrał Leonidasa do Flamengo. Nie mogłem zatrzymać w Botafogo sportowca, który publicznie przyznał, że pod jego białą koszulą bije czerwono-czarne serce. Nie mogłem - wspominał po latach Carlito Rocha, ówczesny trener zespołu.

W nowym klubie wreszcie zadomowił się na dłużej. Pojawiało się też wokół niego coraz więcej kobiet. W 1936 r. postanowił się jednak ustatkować i wziąć ślub. Jego wybranką była piękna brunetka imieniem Lourdes. Była córką sędziego, a jej rodzice byli przeciwni małżeństwu, ale piłkarz był czarną sławą, więc postawił na swoim.

Sezon 1936 był ostatnim pełnym, w którym mistrzostwa stanowe były podzielone. Flamengo grało w rozgrywkach organizowanych przez Liga Carioca de Futebol, w których razem z Fluminense zgromadziło taką samą liczbę punktów. O tytule miały zadecydować trzy dodatkowe mecze.

Dwa z nich zakończyły się remisem, a w trzecim Flu wygrało aż 4:1 i Fla kolejny sezon skończyli bez trofeum. Ostatni raz zwyciężyli w 1927 r., więc ich sympatycy czuli się rozczarowani. Leônidas był jednym z czołowych strzelców rozgrywek, a swoją grą czarował kibiców. W krótkim czasie stał się ich ulubieńcem i jednym z liderów zespołu. Wkrótce do zespołu trafili inni wybitni piłkarze - Domingos da Guia i Fausto dos Santos.

Razem poprowadzili wreszcie zespół do sukcesów. Po kilku latach, w których Flamengo musiało się zadowalać drugim miejscem, w końcu w 1939 r. okazali się najlepsi. Zwycięstwo miało tym słodszy smak, że odwieczny rywal Fluminense ukończył rozgrywki dopiero na czwartym miejscu. Leonidas zdobył tym samym swój trzeci mistrzowski tytuł w trzecim klubie.

Coupe du Monde 1938

Świat zachwycił się nim w 1938 r. podczas mistrzostw świata we Francji. Ekipę żegnały tłumy kibiców na czele z prezydentem. Zadbano o odpowiednie zakwaterowanie i zbadano europejski klimat. Z reprezentacją pojechał ich własny kucharz i sporo rodzimej żywności.

Dziennikarze liczyli na lepszy występ niż na poprzednich turniejach, a największe nadzieje wiązali z Domingosem i właśnie z Leonidasem. Pierwszy miał dawać spokój i pewność siebie w defensywie, a drugi zadbać o skuteczną grę w ofensywie. Już w pierwszym meczu z Polską Brazylijczycy pokazali, że w ataku czują się znakomicie. Leonidas z Wilimowskim stoczyli wspaniały strzelecki pojedynek, a widowisko w Strasburgu na długo zapadło w pamięci kibicom.

"Był po prostu niesamowity. Był naszym dynamitem. Dokonywał niemożliwego. Za każdym razem, kiedy dotykał piłki, przez widownię przechodziła elektryczna fala entuzjazmu" pisał o występie napastnika brazylijski reporter.

Leonidas w meczu z Polską na MŚ 1938 (6:5) / fot. NAC.gov.pl
Leonidas w meczu z Polską na MŚ 1938 (6:5) / fot. NAC.gov.pl

W regulaminowym czasie był remis 4:4. W dogrywce Leonidas pokazał wielką klasę i strzelając dwie bramki, praktycznie przesądził o losach meczu. Wilimowski zdołał odpowiedzieć tylko jednym trafieniem. Polakom zabrakło czasu, a Brazylijczycy mieli sporo szczęścia. Kiedy po latach Leenidas przyjechał do Polski, tak wspominał tamto widowisko:

To był dzień, w którym grzmiało i błyskało. Po przerwie grałem boso, niewiele widziałem. Nagle dostrzegłem przed sobą smukłą sylwetkę sędziego. Kazał mi natychmiast włożyć skarpety i buty. Byłem niepocieszony, bo czułem się na tym boisku fatalnie. Jak długo to potrwa? Błagalnie wznosiłem głowę ku niebu. Niech stanie się jasność! To nie może trwać wiecznie! I zaświeciło słońce. Odzyskałem koncept, ale muszę tu powtórzyć za moim przyjacielem z boiska, środkowym pomocnikiem Martinem: "Jak wrócę do Brazylii i ktoś mi powie, że Polska nie umie grać w piłkę nożną, to mu plunę w twarz!".

W ćwierćfinale rywalem Brazylii była Czechosłowacja. Również ten mecz przeszedł do historii, ale z przyczyn pozasportowych. Wicemistrzowie świata grali bardzo uważnie i dokładnie, utrudniając Brazylijczykom rozegranie piłki. Ekipa z Ameryki Południowej zaczynała tracić panowanie nad sobą. Po kwadransie gry z boiska wyleciał Zezé Procopio, który bezmyślnie kopnął w brzuch Oldricha Nejedlego.

Gra się zaostrzyła i co chwilę ktoś zwijał się z bólu na murawie. Mimo osłabienia to Brazylia pierwsza wyszła na prowadzenie po strzale Leonidasa. Fauli i brutalności po obu stronach jednak nadal nie brakowało. Jeszcze przed końcem pierwszej odsłony Machado w ordynarny sposób kopnął Jana Rihę. Czech nie pozostał dłużny i po wymianie ciosów obaj musieli udać się do szatni. W drugiej połowie rzut karny na bramkę zamienił Nejedly, ale niedługo później musiał opuścić
boisko z powodu kontuzji.

Dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i konieczne stało się powtórzenie meczu. W tym Brazylijczycy wymienili prawie cały skład. Zostali jedynie Leonidas i bramkarz Walter. Czesi musieli radzić sobie bez kontuzjowanych Planicki, Nejedlego i Kosťalka. Przegrali 1:2. Brazylia po raz pierwszy znalazła się w strefie medalowej.

- Niczego nie można obliczyć, niczego przewidzieć, kiedy strzela Leônidas. Można tylko niebiosa prosić o wsparcie. Wszystko inne nie ma sensu. On musiał zaprzedać duszę diabłu. Wcielił swoje ciało w jego skórę i… jest wszędzie. Ma oczy owczarza na pastwisku, a w szpicach butów jakieś diabelskie celowniki. Prawdziwy carioca - mówił o nim Frantisek Planicka.

W półfinale z Włochami Leonidas jednak nie zagrał, a Brazylia przegrała 1:2. Do dzisiaj trwają spory czy z nim w składzie osiągnęłaby więcej. Trenera krytykowano, że chciał oszczędzić go na finał, ale prawda była inna. Napastnik był bardzo poobijany po obu meczach z Czechosłowacją. Brazylia miała ledwie dzień przerwy przed półfinałem, a na dodatek mieli za sobą męczącą, kilkunastogodzinną podróż. Leônidas był zbyt wyczerpany, żeby móc podjąć równorzędną walkę z rywalami. Nie zagrał, bo po prostu nie był w stanie.

- Wiadomość, że Leonidas nie zagra, była jak dar z niebios. Był prawdziwym artystą futbolu, żonglował piłką, był piłkarzem, który wszystkich zaskakiwał - mówił o napastniku włoski obrońca Alfredo Foni.

W meczu o trzecie miejsce Brazylijczycy zagrali ze Szwedami. Leonidas z zapasem nowych sił pokazał, że należy do najlepszych piłkarzy turnieju i dwukrotnie wpisał się na listę strzelców. Brazylia wygrała 4:2 i zdobyła swój pierwszy medal mistrzostw świata. Nie tworzyli jednak jeszcze drużyny, odstawali od Europejczyków pod względem taktycznym, a na dodatek grali bardzo brutalnie.

Pokazali jednak światu, że w Ameryce Południowej grać potrafią nie tylko Urugwaj i Argentyna. Leonidas rozegrał znakomity turniej. Został uznany za najlepszego zawodnika mistrzostw, a z siedmioma golami na koncie zdobył tytuł króla strzelców. Mógł wracać do domu z podniesioną głową. Dziennikarz Raymond Thourmagen nazwał go czarnym diamentem.

Czekolada i więzienie

Po powrocie do kraju Leonidas stał się jednym z najpopularniejszych ludzi w Brazylii. Chcąc wykorzystać jego popularność, firma cukiernicza Lacta wypuściła na rynek czekoladę Diamante Negro. Z pomysłem wykorzystania pseudonimu piłkarza zwrócił się do niego jeden z dyrektorów firmy. Idea była jednak na tyle innowacyjna, że obie strony do końca nie wiedziały, na jaką sumę powinna opiewać umowa. Oprócz czekolady Leonidas stał się twarzą marki papierosów i zegarków.

W 1941 r. Flamengo szykowało się do odbycia tournée po Urugwaju. Władze klubu zdawały sobie sprawę, jaką popularnością cieszy się wśród kibiców Leonidas i liczyły na spore zyski. Piłkarz jednak zasłaniał się kontuzją kolana i nie chciał jechać.

Od tego momentu stosunki między zawodnikiem a klubem uległy pogorszeniu. Graczowi już wcześniej nie zawsze było po drodze z trenerem Flavio Costą, ale teraz sytuacja była poważniejsza. Prezydent klubu Gustavo de Carvalho dotarł do informacji, z których wynikało, że jeszcze jak Leonidas grał w Botafogo, to sfałszował dokument zwalniający go z odbycia służby wojskowej. Sprawa wyszła na jaw i ten, który był największą gwiazdą brazylijskiego futbolu, został aresztowany i osadzony na osiem miesięcy w koszarach w Realengo.

Leonidas odchodzi do Sao Paulo

Po odbyciu kary postanowił zmienić otoczenie. Urażony zdecydował się opuścić Rio de Janeiro. Według oficjalnej strony klubu strzelił 153 bramki w 149 spotkaniach, co daje mu imponującą średnią ponad gola na mecz. Sao Paulo FC składając ofertę za zawodnika, pobiło absolutny rekord transferowy w kraju.

Informacja, że Leonidas dołączy do klubu, została ogłoszona 1 kwietnia 1942 r. Wielu traktowało ją z przymrużeniem oka, u części kibiców Leonidas był już skończony jako piłkarz. Nie trenował przez długi czas i nie mógł być w dobrej formie sportowej. Sympatycy Sao Paulo FC nie mogli się jednak doczekać. Kiedy 10 kwietnia pociąg ze snajperem zbliżał się do dworca Estacao do Norte w dzielnicy Bras, emocje wśród oczekujących kibiców sięgały zenitu. Około 10 tys. ludzi zgromadziło się, żeby przywitać swojego nowego idola. Przywitali go jak króla i na ramionach zanieśli do siedziby klubu.

Mistrzostwa stanowe były już w toku. Nowi przełożeni Leonidasa chcieli jednak na spokojnie pozałatwiać wszystkie formalności związane ze zgłoszeniem zawodnika do gry. Na swój debiut musiał poczekać do 24 maja. Ale był to debiut wyjątkowy. São Paulo podejmowało na Estádio do Pacaembu odwiecznych rywali, czyli Corinthians.

Na trybunach zgromadziło się ponad 70 tys. kibiców, co stanowiło rekord frekwencji. Bramy stadionu otwarto o 10:00. O 13:00 był już pełen kibiców, a okolica dosłownie opustoszała. Klub pozostawał w cieniu lokalnych rywali. Przed przyjściem Czarnego diamentu zdobył ledwie jeden tytuł w mistrzostwach stanowych. Spotkanie zakończyło się remisem 3:3. Gospodarze kończyli mecz w dziesiątkę, bo Waldemar de Brito musiał opuścić boisko w wyniku kontuzji.

Leonidas w swoim debiucie gola nie strzelił, ale miał udział przy pierwszym i trzecim trafieniu. Mimo sporej przerwy w treningach prezentował się całkiem solidnie. Do siatki rywali trafił po raz pierwszy w innym prestiżowym pojedynku. 14 czerwca w meczu z Palmeiras wprawił w zachwyt kibiców, zdobywając bramkę strzałem z przewrotki.

Walec parowy

W pierwszym roku pobytu w Sao Paulo Leonidas i koledzy musieli uznać wyższość lokalnych rywali i zajęli trzecie miejsce. Karta odwróciła się już w następnej kampanii. Klub przełamał wreszcie hegemonię Corinthians i Palmeiras.

Zwodnicy sięgnęli po zwycięstwo w Campeonato Paulista, a w decydującym o tytule meczu bezbramkowo zremisowali z Palmeiras. Rok później musieli zadowolić się drugim miejscem, ale pokazali, że w metropolii wyrosła nowa, licząca się w walce o tytuł, siła. W 1945 r. ponownie okazali się najlepsi w stawce, a sezon później przeszli przez rozgrywki bez porażki. Przejeżdżali się po rywalach niczym walec. Kiedy dowodzona przez Leonidasa eskadra wychodziła na boisko, to jedyną niewiadomą była wysokość wygranej.

Do historii przeszła wygrana 9:1 (!) nad Santosem. Kibice zaczęli nazywać swój ukochany zespół walcem parowym. Kolejne dwa tytuły dołożyli 1948 i w 1949 r. Cała dekada była jedną z najlepszych w historii klubu, a pamięć o niej żywa jest do dzisiaj.

Leonidas nie był już tak skuteczny, ale to on swoją bramką przesądził o zwycięstwie w decydującym o mistrzostwie meczu z Palmeiras w 1946 r. Mimo już dość zaawansowanego wieku ciągle był jednym z podstawowych zawodników drużyny i do końca decydował o obliczu ataku São Paulo. Swoją ostatnią bramkę dla klubu strzelił 4 stycznia 1950 r. w wygranym 5:4 meczu z Botafogo w Rio de Janeiro. Łącznie dla Trójkolorowych rozegrał 211 spotkań, w których zdobył 144 gole.

- Zawsze starał się pomagać młodszym kolegom i był największą gwiazdą swoich czasów - mówił o nim Teixeirinha, kolega z zespołu.

Pożegnanie z reprezentacją

W drugiej połowie lat 40. selekcjonerem reprezentacji był Flavio Costa. Znali się z Leonidasem ze wspólnej pracy we Flamengo, ale za sobą nie przepadali. Piłkarz nie znalazł się w kadrze na Copa América w 1945 r. Znakomitą postawą w klubie nie pozostawił jednak selekcjonerowi wyboru i ten pod koniec roku po prostu musiał go powołać na trzy mecze z Argentyną w ramach Copa Julio Roca.

W pierwszym spotkaniu w Buenos Aires wyszedł w podstawowym składzie, ale Brazylia przegrała 3:4. Rewanż okazał się udany. Leonidas zagrał bardzo dobre spotkanie, wpisał się na listę strzelców i wydatnie pomógł drużynie w odniesieniu efektownego zwycięstwa 6:2. Doznał dosyć poważnego urazu kostki, która musiała zostać unieruchomiona. Bał się, że kontuzja wyeliminuje go z dalszych gier, więc powiedział sztabowi trenerskiemu, że nic mu nie jest i że czuje się dobrze. Po paru dniach sam usunął opatrunek i w trzecim, decydującym o końcowym triumfie, starciu wszedł na boisko z ławki, a Brazylijczycy wygrali 3:1 i zdobyli puchar.

Dobrymi występami zapewnił sobie miejsce w reprezentacji na Copa America, które rozpoczynało się w styczniu. Większość meczów turnieju, w którym Brazylia musiała tym razem uznać wyższość Argentyny prowadzonej przez Guillermo Stabile, oglądał z perspektywy widza.
Pojawił się na boisku tylko w jednym meczu - z Paragwajem. Jak się później okazało, był to jego ostatni występ w drużynie narodowej.

Miał szansę pojawić się jeszcze w turnieju w 1949 r., którego gospodarzem była Brazylia, ale urazy i nieporozumienia z trenerem mu to uniemożliwiły.

Kiedy Flavio Costa zakomunikował, że Leonidas nie będzie już grał w reprezentacji, na łamach mediów przetoczyła się głośna dyskusja. 29 kwietnia 1949 r. piłkarz udzielił emocjonalnego wywiadu dla Mundo Esportivo. Przepowiedział wtedy, że Brazylia pod wodzą obecnego selekcjonera zwycięży w Copa America, ale nie podoła wyzwaniu, jakim będzie rozgrywany rok później Puchar Świata.

- Oskarżam Flavio Costę, że jest wyniosły i lekceważący oraz notorycznie sprzyja rozmaitym regionalnym podziałom i frakcjom. Traktowanie piłkarzy Paulistas jest nieproporcjonalne do ich przeszłości i wkładu w brazylijski futbol. Wszystkie jego sympatie i względy są zarezerwowane dla graczy Cariocas. Jeszcze gorzej są traktowani zawodnicy z innych stanów, których możliwość zaistnienia będzie ograniczona tak długo, jak długo on będzie selekcjonerem - twierdził piłkarz w wywiadzie.

W reprezentacji rozegrał 37 spotkań i strzelił 37 bramek. Zawsze imponował skutecznością i techniką. Gdyby nie II wojna światowa z pewnością czarowałby kibiców na mundialach w 1942 i w 1946 r. W 1950 r. miał już 37 lat, ale nie brakuje głosów, że ze swoim ogromnym doświadczeniem przydałby się wtedy drużynie.

- Kiedy kończył karierę, wciąż był najlepszym piłkarzem w Brazylii. Wiele lat później rozmawiałem z Flávio Costą i przyznał, że popełnił błąd, nie zabierając Leonidasa na mistrzostwa świata w 1950 r. - mówił Andre Ribeiro, autor biografii Leonidasa.

Emerytura

Po zakończeniu kariery próbował swoich sił jako trener, ale sam później przyznawał, że w osiągnięciu sukcesów przeszkadzał mu gorący temperament. Potrafił zadbać o swoją przyszłość. Już w połowie lat 40. zaczął inwestować w nieruchomości. Kiedy kończył grać w piłkę, to jego majątek oceniano na 40 tys. dolarów, co w tamtych czasach było zawrotną sumą.

Imał się różnych zajęć. Przez pewien czas prowadził agencję detektywistyczną. W 1962 r.
pojechał na swoje trzecie mistrzostwa. W Chile spełniał się jako komentator radiowy. Fiori Gigliotti, z którym komentował mecze, nazwał go najlepszym graczem wczoraj i najlepszym komentatorem dzisiaj.

W 1968 r. razem z reprezentacją Brazylii przemierzał Europę podczas tournee. We wtorek 18 czerwca pojawił się na Stadionie Dziesięciolecia, gdzie Canarinhos grali z Polakami. Przed meczem miał okazję spotkać się z Władysławem Szczepaniakiem, któremu trzydzieści lat wcześniej tak bardzo dał się we znaki. Jerzy Lechowski na łamach magazynu Piłka Nożna pisał, że był świadkiem wspomnieniowej rozmowy obu dawnych rywali, którzy wymieniali uwagi na temat zmian, jakie zaszły w piłce nożnej na przestrzeni lat.

- W futbolu naszych czasów można się było doszukać więcej polotu i fantazji. Więcej też było w nim przygód i niespodzianek. Dziś do głosu doszli dyrektorzy klubów, buchalterzy, kasjerzy. Piłka nożna jest dziś niemal całkowicie skomercjalizowana - oceniał Leonidas.

W 1974 r. pojechał na swój ostatni mundial. Dwa lata później wycofał się z pracy komentatora ze względów zdrowotnych. Coraz bardziej szwankowała jego pamięć, co było pierwszym symptomem choroby Alzheimera. Mimo postępującej choroby potrafił czasem pojawiać się na stadionie.

Tak było w 1987 r., kiedy przed decydującym o mistrzostwie stanowym meczem, zjawił się na Maracanie. W obecności 120 tys. osób objął Zico i Roberto Dinamite, a cały stadion bardzo ciepło go przyjął. Pamiętano o nim również w Sao Paulo. W 50. rocznicę jego pierwszej bramki dla klubu zorganizowano specjalną uroczystość, a zgromadzeni fani po raz ostatni mogli wykrzyczeć Leonidas... Diamante!!!

Lata 90. to coraz cięższa walka z chorobą. W końcu musiał być pod stałą opieką. Walczył długo i dzielnie, ale w końcu musiał przegrać. Szeregi niebieskiej drużyny zasilił 24 stycznia 2004 r.
"Bramki Leonidasa był tak piękne, że nawet pokonany bramkarz wstawał i podchodził, żeby mu pogratulować" - pisał o nim Eduardo Galeano.

Kameralny stadion Bonsucesso nosi jego imię. Wydano też kilka książek o jego życiu. W pamięci kibiców zapisał się jako symbol brazylijskiego futbolu sprzed epoki Pelégo. Był jednym z pierwszych ciemnoskórych zawodników, którzy zrobili wielką karierę i zyskali uznanie na całym świecie.

Pomógł przełamać rasowe uprzedzenia, jakie w początkach jego kariery ciągle były żywe na kontynencie amerykańskim. Czarny diament, człowiek-guma, jeden z najwspanialszych piłkarzy, jakich dała światu Brazylia. Dał nam się solidnie we znaki, ale z pewnością wielką przyjemnością było oglądać jego popisy. Szkoda tylko, że nie dane było rozegrać drugiego aktu pojedynku Wilimowski - Leonidas.

Źródło artykułu: RetroFutbol