[b]
Z Kataru Mateusz Skwierawski[/b]
Rahim założył jasne spodnie i koszulę z krótkim rękawem. Słomiany kapelusz dopasował do brązowych pantofli. W piątek chciał wyglądać schludnie, bo to przecież święto i wolne od pracy. Naoglądał się już atrakcji w swoim życiu. Urodził się w Teheranie, ale w Dosze jest dłużej, niż Katar jest niepodległym państwem. Przyjechał tu z rodzicami, gdy nie miał jeszcze roku. A następne 58 lat bardzo szybko zleciało.
Ten dzień postanowił spędzić produktywnie. Wyjechał za miasto, bo dawno go tu nie było. Starszy mężczyzna z wąsem w kapeluszu uśmiecha się, stojąc po drugiej stronie szyby. - Wiesz, że nigdy nie widziałem prawdziwej farmy? - mówi, gdy staję obok niego. Patrzymy na wielkie kręcące się koło owiewane ze wszystkich stron sztucznie wytwarzanym powietrzem. Żeby było bardziej rześko, ogromne wiatraki zamieniają krople wody w miliony małych drobinek. Robi się z tego subtelna bryza, mżawka, która relaksuje pracujące na chwałę Kataru krowy.
Krowy w samolocie
Pięć lata temu grupa państw arabskich nałożyła na Katar embargo zarzucając szejkom, że wspierają terroryzm. Bogacze z pustyni zostali odcięci od eksportu żywności, w tym nie mogli importować mleka z Arabii Saudyjskiej. Co prawda Arabia otworzyła przestrzeń powietrzną, granicę morską i lądową z Katarem na początku 2021 roku, ale szejkowie do tej pory rozkręcili własny mleczny biznes.
Firma, która zajmowała się hodowlą owiec i kóz, w 2017 r. rozpoczęła produkcję wyrobów mlecznych na swój rynek. "Baladna" w tłumaczeniu z języka arabskiego oznacza "własny kraj". Nazwa farmy idealnie oddaje katarski punkt widzenia. Tutejsi pragnęli stać się niezależni i stworzyli krowie centrum zarządzania o powierzchni 2,6 miliona metrów kwadratowych. Na środku pustyni.
300 tys. litrów dziennie
W pierwszym rzucie, 36 dni po wprowadzonym embargo, Katarczycy sprowadzili cztery tysiące krów własnymi liniami lotniczymi Qatar Airways - z Niemiec, z międzylądowaniem w Budapeszcie. Kolejne transporty bydła dolatywały lub dopływały z Australii, Kanady i USA.
Siano do karmienia zorganizowano z Azji, Europy i Afryki. Obecnie "Baladna" to dom dla ponad 22 tysięcy krów i prawie 2 tysięcy pracowników.
Dookoła nie ma drzew ani jezior. Nie ma też stodoły z widłami wbitymi w glebę czy połaci zielonych pól. Mniej więcej taki obrazek mamy przed oczami wyobrażając sobie gospodarstwo rolne lub po prostu naturalne środowisko dla bydła. W Katarze musieli wymyśleć, w jaki sposób odtworzyć takie warunki na piasku przy drodze z jednym pasem.
"Baladna" znajduje się w Al Khor, pięćdziesiąt kilometrów na południe od Dohy. Katarczycy nie bawili się w półśrodki. Stworzyli szereg hal przypominających fabrykę samochodów. Sześć obrotowych dojarek może pracować i całą dobę. Arabska ferma dzieli się na dwa gospodarstwa. W jednym znajduje się blisko pięćdziesiąt nowoczesnych obór. Krowy się tam tuczy, by następnie przerobić je na mięso. Półtora kilometra dalej maszyny pompują ponad 300 tysięcy litrów dziennie z tamtejszych krasul. W jednej hali jest około 400 krów.
Krowa jest damą
Rahim nie wie, jak wygląda typowa wieś. Śmieje się, gdy słyszy, że krowy w Polsce same się pasą i jedzą trawę. - Tu dostają specjalne produkty, żeby mleko było lepsze - porównuje. I zaczyna cmokać, bo dzięki swoim krowom mają w Katarze dobre masło, smaczne lody, a kremy to już majstersztyk.
- Wy robicie tak? - Rahim porusza prawą i lewą dłonią jakby tańczył w dyskotece. - Ręcznie je doicie? - stara się to jakoś przedstawić. Nawet trudno mu się dziwić, że dobrze się przy tym bawi. Z jego perspektywy to strata czasu. Widzimy przecież kręcące się koło fortuny, na którym nic nie jest pozostawione przypadkowi.
Wymiona krów podłączone są pod automatyczne dojarki ściągające mleko. Mały monitor przy każdym ze stu stanowisk wyrzuca dane, np. liczbę wpompowanych do zbiornika litrów. Krowy są podpisane na ciele, kręcą się powoli, w tempie kolejki na poczcie.
Nadzór nad nimi sprawuje jeden mężczyzna w środku. Co kilkanaście minut zwalnia część krów do strefy wypoczynku. Mogą tam pospacerować, co czynią. Mają okazję ochłodzić się bryzą lecącą z wentylatora na dachu, z czego również korzystają.
Człowiek z wężem ogrodowym w dłoni zjawia się natychmiast, jakby został wezwany przez krótkofalówkę. Jedna z krów właśnie się wypróżniła. Mężczyzna mocniejszym strumieniem wszystko załatwia. Krowa znowu może poczuć się damą.
Pan w czepku na głowie i masce na twarzy zwalnia bloki i wpuszcza na karuzelę inną drużynę. Ma wszystko pod kontrolą, jak trener, za którym piłkarze skoczyliby w ogień. Pokazuje ręką: odejdź na bok, a krasula pokornie się przesuwa. Zaprasza do przodu i może być dumny, bo pewnym krokiem idzie, jak jej nakazał. Są drużyną. Nie ma obrażania się, że jedna teraz się kręci, a druga drepcze w miejscu. Znają swoją rolę w hali. Bez względu na decyzję szefa w niebieskim uniformie - zachowują gotowość do działania.
Firma, nie farma
- To nie jest farma, a firma - precyzuje Rahim. - Dobrze pracująca maszyna. Rodzą się cielaki, które później dają mleko, a gdy zrobią się starsze - idą na mięso - opowiada.
Dlatego hodowlą trzeba się pochwalić. Rahim ubrał się elegancko, bo wie, że wybrał się do popularnego miejsca wycieczek. To jedna z głównych atrakcji Kataru. Przez bramę główną wchodzą matki z wózkami, ojcowie, dziadkowie.
Katarczycy stworzyli tam cały kompleks. Ze sklepem mającym siedem lodówek i dwa razy więcej regałów z produktami wyeksponowanymi jak trofea w gablocie. Z restauracją zdobioną lampami z kanek na mleko. I z wesołym miasteczkiem. Dzieciaki w strefie płatnej ścigają się na gokartach, jeżdżą na koniu, a w zoo oglądają wielbłądy, strusie i zebry. Wszystko od 20 do 100 riali (24 Zł - 121 zł - przyp. red.) za osobę, w zależności od atrakcji i wieku.
Zapach nawozu
Dzieciaki oblegają plastikowe krowy, ujeżdżają lub udają, że je doją. A rodzice wszystko uwieczniają w pamięci swoich telefonów.
Podobnie w środku, w muzeum. Z punktu widokowego, z którego obserwujemy z Rahimem cały katarski koncept, co chwila błyskają flesze. Przyjeżdżają turyści i lokalna społeczność. Z wystawy zdjęć dowiemy się o historii farmy. W sali kinowej usiądziemy na snopkach siana, by obejrzeć mleczny film rozpływający się nad jakością produktów. Nie tylko jogurtów, serów, ale też soków. Bo firma stale się rozwija.
W korytarzu mijamy wiele wiejskich atrybutów: beczki, dzwonki, kalosze nabite na hak. Widły oparte o drzwi od stodoły. Studnię. Porąbane drewno z siekierą wbitą w pień. Lampę na świecę naftową.
Na ścianie rozpisany jest etap produkcji mleka zręcznie nazwany: "from grass to glass" (z trawy do szklanki). Obok wiszą bardzo ważne ramki - z fotografiami odwiedzających to miejsce.
W centralnym punkcie świeci Emir Kataru - Tamim ibn Hamad Al Sani. Obok prezydent Botswany, ambasador Kanady, były prezydent Argentyny Mauricio Macri, premier Rumunii czy książę Malezji. Jest tego więcej, dlatego zdjęcia zaczynają przechodzić na sąsiadującą ścianę.
Park ma spełniać rolę praktycznej lekcji uzyskiwania mleka i to w swojskim klimacie.
Gospodarzom udało się te dwa aspekty idealnie zestawić. Gdzie strzałka pokazuje "idź prosto", pięknym deptakiem z palmami dookoła, to za płotem kilkadziesiąt ogromnych wiatraków wydmuchuje do parku uroki stajni. W nozdrzach miesza się nam zapach nawozu, siana i paszy.
Kolejna cysterna pełna
Obecnie farma dostarcza ponad 95 proc. produktów mlecznych w Katarze. Eksportuje mleko do Omanu, Jemenu, Iraku i Afganistanu. Nawiązała współpracę z Filipinami i Malezją. Chce kupić około pięć tysięcy hektarów ziemi w Rumunii i przeznaczyć ją pod uprawę paszy dla bydła. Katarczycy mają także plany uprawy własnych roślin, na swojej ziemi, np. lucerny.
Na drodze pośrodku niczego powoli znika światło, zachodzi słońce. Mimo że jest piątek, nie wszyscy mają wolne tak, jak Rahim. Krzyki dzieci ganiających się po placu zabaw często są zagłuszane. Co kilka minut otwiera się szlaban. Wjeżdża tir z pustą naczepą. To znak, że towar został wyładowany.
Kierowca cysterny dopiero zaczyna kurs. W bramie mija się z kolegą, a po zjechaniu z ronda wciska gaz i powoli znika w płaskim krajobrazie. Trzeba działać. Katarskie krowy nie przestają kręcić interesem. Napełniły właśnie kolejny zbiornik mleka.