Przykro czytało się wypowiedzi Xaviego, który musiał się gęsto tłumaczyć z ostatnich niepowodzeń. Legenda Dumy Katalonii znalazła się pod ostrzałem za słabe wyniki w dwóch małych finałach pierwszej części sezonu: z Interem (3:3) i w El Clasico (1:3).
Wprawdzie Xavi przekonywał, że nic się nie zmienia, że wciąż wierzy w swoją pracę i piłkarzy, że atmosfera cały czas jest dobra, ale…
Lawina spekulacji ruszyła. Będąc w Katalonii, zawsze można usłyszeć, że to właśnie tutejsi kibice są najbardziej wymagający w Hiszpanii. Nie ci w Madrycie, a właśnie ci, którzy swoją obecnością sprawiają, że Camp Nou ma w tym sezonie najwyższą frekwencję w Europie.
ZOBACZ WIDEO: Czy Lewandowski jeszcze powalczy o Złotą Piłkę? "Mam obawy, że nie!"
Ale obecność w tej świątyni futbolu oznacza też wielkie wymagania. Samo nazwisko Xaviego, choć dla historii klubu bezcenne, już by się trofeami z przeszłości nie obroniło. Niby ukradkiem, niby nie na pierwszych stronach gazet, ale gdzieś przez katalońskie ulice i media "przebiegała" plotka: albo Xavi wygra dwa najbliższe mecze, albo pożegna się z posadą.
Ogromny szacunek dla Xaviego
Nawet jeśli sprawa nie stanęła aż tak na ostrzu noża, to nad Camp Nou unosiło się mnóstwo wątpliwości. A kto je rozwiał? Ten, który ma dla Xaviego ogromny szacunek, ten, który jest mu bardzo wdzięczny za to, że tak bardzo zabiegał o transfer. Mówiąc wprost: bez wielkiego wsparcia Xaviego, nie byłoby transferu Roberta Lewandowskiego.
Zresztą, Polak od początku pobytu w Katalonii nie mógł się nachwalić nowego trenera. I w bardzo ważnym dla niego momencie pokazał swoje najlepsze oblicze. Można powiedzieć, że nowa Barcelona ma dwie twarze, dwóch liderów. Na ławce trenerskiej to Xavi, a na boisku Lewandowski.
W czwartkowy wieczór na obu tych twarzach pojawił się nareszcie uśmiech, a Barcelona znów zyskała trochę oddechu. Gdy "Lewy" przez chwilę nie strzelał goli, Xavi go bronił, mówiąc, że to koledzy z drużyny muszą z nim więcej grać. Z kolei gdy to Xavi potrzebował "tlenu", to pięknymi bramkami podał mu go Lewandowski.
Na swoim podwórku "Lewy" rządzi bez względu na ligę
I jeszcze jedno: Polak pokazał, że jeśli chodzi o swoje główne podwórko, czyli strzelanie goli, to nic się nie zmienia. Tam, gdzie gra, tam panuje, nieważne, czy to Bundesliga, czy liga hiszpańska. I choć może zabrzmieć to dość szokująco: wiele wskazuje na to, że Lewandowski (już 11 bramek w La Liga) jeszcze łatwiej sięgnie po koronę króla strzelców w Hiszpanii, niż w Bundeslidze. W tym momencie ma już nad dwoma rywalami (Borja Iglesias, Joselu) przewagę 4 goli.
To tym bardziej prawdopodobne, że w swoim repertuarze Robert ma jeszcze wielkie rezerwy, bo te 11 goli w lidze strzelił z akcji, nogą. A przecież jest niemal oczywiste, że w trakcie sezonu dorzuci jeszcze trzy elementy: gole głową, z rzutów karnych i wolnych.
Jedno słowo - "maravilloso"
A podsumowując: mecz z Villarreal miał ogromne znaczenie co najmniej z kilku powodów. O Xavim już wspomnieliśmy. Ale trzy punkty sprawiły, że Barcelona wciąż jest w tabeli blisko Realu (tylko 3 oczka mniej, rewanż u siebie), a przecież to właśnie wygranie ligi stało się w tym momencie najważniejszym celem Barcelony.
- Co uznasz za swój sukces w pierwszym sezonie w Barcelonie? – zapytaliśmy Lewandowskiego, gdy niedługo po oficjalnej prezentacji usiadł do rozmowy z dziennikarzem WP SportoweFakty. – Co najmniej jeden tytuł – odpowiedział Lewy. I być może właśnie ta wygrana będzie w ostatecznym kontekście mieć bardzo duże znaczenie.
I jeszcze jedno: w trakcie meczu z Villarreal poprosiliśmy Moisesa Llorensa, katalońskiego dziennikarza, od lat zajmującego się Barceloną, aby jednym słowem określił ten występ Polaka. Kilkanaście minut później dostaliśmy odpowiedź: "maravilloso", czyli "cudowny"… Nic więcej dodawać nie trzeba...
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty
Magiczne gole. Lewandowski obudził Barcelonę
Tuzimek: Papierowa kadra Polski