Mundial 2018. Ograł Legię, teraz liczy na Chorwatów. "Jak wygramy, to nikt nie będzie pracował"

Newspix / Rafał Oleksiewicz / Luka Marić i Jose Kante
Newspix / Rafał Oleksiewicz / Luka Marić i Jose Kante

Luka Marić, który od niedawna jest zawodnikiem Arki, w sobotę cieszył się z pierwszego tytułu. Gdynianie ograli Legię (3:2) w Superpucharze Polski. Teraz Chorwat liczy, że jego wyczyn skopiują rodacy w meczu finałowym MŚ z Francją.

Tydzień temu przedstawiciele Arki Gdynia ogłosili, że Luka Marić związał się związał się z klubem roczną umową, z opcją przedłużenia o kolejny sezon. Chorwat po trzech latach wrócił do Polski - na wiosnę w sezonie 2014/15 był podstawowym obrońcą Zawiszy Bydgoszcz. Teraz podobnie ma być w Arce, na to liczą władze klubu, trener Zbigniew Smółka i sam piłkarz.

- Cieszę się, że są duże oczekiwania względem mnie, ale należy pamiętać, że piłka nożna to sport drużynowy. O wyniku decyduje 11 piłkarzy, a nie tylko Luka Marić. Nie ukrywam, że chciałem trafić do Arki. Słyszałem wiele dobrego o tym klubie - mówi 31-letni obrońca.

W sobotnim spotkaniu z Legią Warszawa w Superpucharze Polski (3:2) Marić rozegrał 60 minut. Był to dla niego pierwszy mecz w barwach Arki, nawet nie rozegrał jednego sparingu w żółto-niebieskich barwach. - Trenuję z zespołem od niedzieli. Trener powoli wprowadza mnie do drużyny. Wiadomo, że gdyby dał mi 90 minut gry, to bym sobie poradził - przekonuje.

Chorwat miał wielkie chwile w sobotę, ale liczy, że podobnie będzie w niedzielę, gdy jego rodacy zagrają w finale MŚ z Francją (początek, 17:00). - W weekend dwa wielkie mecze. W jednym sam brałem udział. Cieszę się, że ograliśmy Legię, która jest wielką drużynę. Teraz liczę na moich rodaków. Wierzę, że sobie poradzą z Francuzami - podkreśla Marić.

ZOBACZ WIDEO Mundial 2018. Chorwacki piłkarz Legii liczy na wygraną w finale. "Najpiękniejszy dzień w naszym życiu"

W Chorwacji trwa prawdziwe szaleństwo. Nie ma człowieka, który by nie kibicował reprezentacji podczas mundialu. Codziennie obowiązki schodzą na dalszy plan, liczy się tylko futbol i mecz z Francją.

- To dla nas historyczna chwila. Jedna z największych po uzyskaniu niepodległości. Czy to cud? Nie, bo mamy znakomitą generację piłkarzy. Po awansie do finału zapanowało szaleństwo. Ludzie na drugi dzień nie szli do pracy, tylko cieszyli się z wyniku drużyny. Aż boję się pomyśleć, co będzie po wygranej z Francją. Piłka nożna to zdecydowanie sport numer jeden w Chorwacji - opowiada 31-letni piłkarz Arki Gdynia.

Komentarze (0)