Jeden z nich trzyma w ręku nowiuteńki kask, drugi podziwia pachnący świeżością tatuaż. - Zanim założę kask i zacznę trenować nowe triki, muszę upuścić go na ziemię. Dopiero wtedy gdy pojawi się na nim choć jedna rysa, poczuję się bezpiecznie - mówi Adam Jones. Koledzy z toru mówią o nim "Angry" Adam (zły, niepocieszony), bo słynie z sarkazmu i wiecznie demonstruje kwaśne miny, choć tak naprawdę jest pogodnym człowiekiem. - Poza tym, że nie lubię sędziów, którzy oceniają moje skoki, podoba mi się cała planeta. Za żadne skarby nie chciałbym chodzić codziennie do pracy. Człowiek żyje tylko wtedy kiedy frunie na motocyklu w powietrzu - dodaje "Angry" Adam.
Jego kompan cierpliwie słucha wywodu, ale nie przestaje wpatrywać się w tatuaż. To Jeremy "Twitch" Stenberg. Miał 2 latka, gdy tata posadził go po raz pierwszy na motocyklu. Od 5 roku życia Jeremy choruje na zespół Tourette’a. To wrodzone zaburzenie neurologiczne charakteryzujące się występowaniem licznych tików ruchowych i werbalnych. Zespół Tourette’a jest praktycznie nieuleczalny. - Malowanie tatuaży na ciele pozwala zapomnieć o ciężkiej chorobie. Mam żonę i dziecko. Chcę, aby cieszyli się moją obecnością i nie zamartwiali się zanadto. Freestyle motocross to wspaniała rodzina. Nikt z moich kolegów z toru nie śmiał się kiedy przeklinałem i rzucałem obelgami. Ci, którzy szybują w powietrzu na motocyklach rozumieją, że to poważne schorzenie mózgu sprawia, że mimo woli wypowiadam nieprzyzwoite słowa. Nie jestem w stanie nad tym zapanować - mówi Jeremy Stenberg.
Jones i Stenberg ponownie pukają do drzwi. Otwiera lekko zaspany Nate Adams. - Wejdźcie, właśnie wczytuję się w Biblię - mówi Nate. Na torze nosi przydomek "Niszczyciel", bo ewolucje, które wykonuje są perfekcyjne technicznie i niedoścignione dla rywali. Prywatnie Nate to prawdziwy anioł. - Czytam codziennie Biblię, ale nie chcę, aby uważano mnie za religijną osobę. Jezus przeważnie wpadał w gniew kiedy stykał się z osobami, które pochodziły z kręgów głęboko religijnych. Pamiętacie jak przepędził ze świątyni handlarzy? Biblia sprawia, że uspokajam się. Troszczę się o kontakt z drugim człowiekiem - mówi dwukrotny zwycięzca serii Red Bull X - Fighters.
Jeremy Stenberg w akcji:
Jego dom jest otwarty dla wszystkich. Dziś śniadanie zjedzą z nim Jones i Stenberg, ale całkiem normalne jest to, że w ciągu dnia czy też w środku nocy wpadnie na pogawędkę Robbie Maddison czy Andre Villa - gwiazdy freestyle motocrossu, ale przede wszystkim przyjaciele Nate’a Adamsa. - Prześcigamy się w kreatywności. Każdy z nas chce zaskoczyć nowym trikiem, pragnie wymyślić nową kombinację skoków, ale po zawodach razem bawimy się na after party. Pewnego razu sędziowie przyznali mi lepsze noty za styl, różnorodność, wrażenia artystyczne i wykorzystanie toru, a Japończyk Eigo Sato wcale nie był załamany faktem, że gorzej wypadł w oczach arbitrów. Podszedł do mnie tuż po zawodach i powiedział: widzisz, Nate i znów Ameryka pokonała Japonię, znów jest jak w operze Giacomo Pucciniego "Madame Butterfly". Przytulisz mnie? Będziesz bardziej wyrozumiały dla Cio-cio-san płaczącej za Pinkertonem, wyglądającej za łodzią na horyzoncie i biednej Suzuki? Uśmialiśmy się z kolegą samurajem do łez. Współczesny freestyle motocross różni się od początków tego sportu z lat 90 - tych, kiedy imprezy były ekstremalnie huczne, ale to wciąż zajęcie dla pozytywnie zakręconych ludzi. Jeśli zobaczę trik u kolegi, podbiegam do niego, pytam o wrażenia i biję brawo. To kanon freestyle motocrossu. Brak bezpośredniej rywalizacji, nie ma walki na łokcie, aby zmieścić się w pierwszym wirażu. To wspaniałe, że Bóg dał mi dar do podniebnych ewolucji. Jestem szczęściarzem - mówi Adams.
Jedyne co Nate Adams zmieniłby we freestyle motocrossie to struktura. Zawodnicy nie są stowarzyszeni w federacji motocyklowej, nie posiadają licencji, która zaświadczałaby, że wykonują ten trudny zawód. - Przyjeżdżam do Rzymu, rozkładam motocykle w paddocku, ale tak naprawdę nie mam żadnej karty zawodnika, nie posiadam licencji. Czasami, kiedy opadnie kurz po zawodach, zadaję sobie pytanie: kim ja jestem? Wesołkiem? Zawodowym cyrkowcem? Ludziom z zewnątrz wydaje się, że to bardzo profesjonalny sport. Tymczasem realia są takie, że dzwoni do mnie organizator imprezy i proponuje gażę (honorarium dla dobrych zawodników waha się pomiędzy 25 a 120 tysięcy euro za pokaz, który trwa około 3 godzin). Jeśli stawka mi odpowiada, organizator rzuca do mnie krótką uwagę: to przyjedź i zrób cudowne show. A zatem kąpię się, pakuję zawieszenie do pokrowca, który przypomina futerał na kontrabas, wsiadam do samolotu i jestem gotów, aby wzruszać ludzi, którzy płacą za bilety. Marzę o tym, aby pojawiły się sensowne struktury, abyśmy mieli swój związek zawodowy. To nie zabije pasji, nie zamieni nas w sztywniaków, ale sprawi, że poczujemy stabilniejszy grunt pod nogami - mówi Nate.
[nextpage]
Podczas śniadania trójka przyjaciół: Adams, Jones i Stenberg wspomina zawody rozegrane na plaży w Dubaju. Chłopcy wykonywali triki u stóp słynnego 7 – gwiazdkowego hotelu Burj Al Arab. - Pamiętacie jak nasz zwariowany koleżka Ronnie Renner chciał dowiedzieć się jaki repertuar zaprezentuje Japończyk Eigo Sato? - uśmiecha się Adams. Jones ze Stenbergiem przestali smarować chleb, bo przypomnieli sobie tą rozkoszną scenkę. Zawodnicy uprawiający freestyle motocross mają zwyczaj umieszczania listy trików na specjalnej platformie umieszczonej pośrodku kierownicy. Gdy wyjeżdżają na tor, adrenalina wędruje na niewiarygodny poziom, a czasu na pokaz jest niewiele - od 75 do 120 sekund w zależności od fazy turnieju. Stres sprawia, że wygodniej jest wypisać markerem kolejność wykonywania trików. Kilka minut przed startem zawodnicy sporządzają listę trików, którymi zechcą zaskoczyć sędziów i zachwycić publiczność. Marker tudzież flamaster jest niezbędnym wyposażeniem każdego artysty. Zastygają w zadumie i piszą. Cordoba flip, Cliffhanger backflip, Lazyboy, Tsunami, Heart Attack, Rock Solid, Holy Grab, Dead Body – takie nazwy można dostrzec na półce pośrodku kierownicy. W Dubaju Ronnie Renner podszedł do boksu Eigo Sato, przywitał się po japońsku, po czym chciał podejrzeć listę trików opracowaną przez Sato. Renner uprzejmie spytał Japończyka czy może zerknąć na zestaw planowanych ewolucji. Sato skinął głową, a rozochocony Renner wygodnie usiadł na motocyklu kolegi i zaczął czytać. Wybałuszył oczy, bo nazwy trików były rozpisane w języku nippongo, tj. japońskim. Spojrzał na Sato, który jak przystało na spadkobiercę samurajskich tradycji, tylko delikatnie rozchylił kąciki ust tłumiąc śmiech. - Jedno mogę ci wyjawić - mówi Sato do Rennera. - Będę wykonywał trik dopiero po nieparzystym odpaleniu motocykla. Jeśli skoczyłbym po parzystym uruchomieniu motocykla, nie czułbym się komfortowo. Wolę odczarować mój motocykl, stąd gaszę silnik po pierwszym i drugim odpaleniu - dodaje Sato.
Jones, Stenberg i Adams kończą śniadanie. Zakładają ochraniacze, przygotowują motocykle. Będą trenować przez cały dzień. Wokół domu w Temecula, Nate zbudował labirynt hopek, ścieżek, platform do ćwiczeń trików. Jest basen wypełniony gąbką, nie brakuje również przyrządów, które przykułyby wzrok gimnastyków artystycznych. Freestyle motocross to piękne show, ale droga do perfekcyjnego wybicia się z rampy wiedzie przez ciężką pracę. Zwinność musi iść w parze z bystrym umysłem.
Beau Bamburg, który kilka razy w roku odwiedza ranczo Adamsa coś wie na ten temat. - Mieszkam w stanie Oregon. Kiedy poczułem, że freestyle to moja karma, byłem zbyt niecierpliwy. W efekcie 7 razy złamałem nogę, 2 razy kręgosłup, a raz nos odkleił mi się od twarzy po upadku. Nate powiedział mi, że w tym sporcie myślenie ma kolosalne znaczenie. Spytał mnie o hobby. Lubię grać na gitarze. Zagrałem hymn amerykański w Seattle podczas zawodów w supercrossie, zrzuciłem niepotrzebny stres. Wróciłem na tor, rampy nie były już takie straszne, triki zaczęły mnie bawić, byłem bardziej skoncentrowany. Kiedy odnosiłem kontuzje, moja żona patrzyła na mnie oczami rodzica, który widzi jak syn przynosi marną ocenę ze szkoły - śmieje się Beau.
Beay Bamburg "The Whip"
Norweg Andre Villa podróżuje z turnieju na turniej ze swoją sympatią, Dunką Michą Thyge. Dunka filmuje każdy przejazd Norwega. Kiedy Andre upadł na zeskoku podczas zawodów w nieczynnej elektrowni Battersea w Londynie, Micha była przy nim tuż po nieudanym lądowaniu na zeskoku. - Kochanie, co czułeś jak frunąłeś podczas triku rock solid? - pyta Micha. Andre powoli otworzył oczy i powiedział: - Nie zgadniesz, słońce. Czułem, że w powietrzu ktoś podarował mi drugi motocykl. Leciałem i myślałem, że już nie wyląduję. Fajnie… Thyge nie rezygnowała i drążyła: - Drugi motocykl, kochanie? Dostałeś w powietrzu w prezencie drugi motocykl? Ale od kogo? Na to Andre: - Nie wiem. Chyba od Robbie Maddisona!
Maddison to arcymistrz z Australii, który w 2010 roku przeskoczył ponad Kanałem Korynckim. Na Maddisonie nie wywarł żadnego wrażenia fakt, że Kanał wykopano w czasach starożytnych za panowania Nerona. Kilka dni przed skokiem Robbie stanął na krawędzi Kanału wraz z małżonką Amy. Amy spytała go czy naprawdę chce podjąć ryzyko i przeskoczyć kanał, który w tym miejscu jest szeroki na 85 metrów. - Poczekaj, złotko - powiedział Maddison. Australijczyk splunął w stronę wody. - Widzisz, moja ślina dotarła do tafli wody po 8 sekundach. Po 8 sekundach… To wspaniale rokuje. Tak, Amy, chcę przeskoczyć nad Kanałem Korynckim. Teraz jestem przekonany, że warto to zrobić - rzekł Robbie. Freestyle motocross…
Tenże sam Maddison uwielbia Polaków za spontaniczność i odwagę. - Chciałbym kiedyś wjechać na motocyklu crossowym na Górę Kościuszki. Czytałem, że Kościuszko był odważnym człowiekiem, który ze swoimi druhami poszedł na rosyjskie armaty będąc uzbrojony w kosy. To trochę jak ja podczas lotu nad Kanałem - śmieje się Maddison.
[nextpage]
Mat Rebeaud, zwycięzca serii Red Bull X – Fighters w 2008 roku twierdzi, że był skazany na freestyle motocross. Na ścianach jego pokoju wiszą starannie oprawione zdjęcia dziadka i ojca. Dziadek z sumiastym wąsem spoziera z czarno - białej fotografii. Siedzi na motocyklu crossowym w zabawnie dziś wyglądającym kasku. Tuż obok tata Antoine, z lekkim zarostem na twarzy odważnie przedziera się na zmodernizowanym motocyklu przez ciasne alpejskie dukty. - Nie dość, że mój dziadek i tata ścigali się na motocrossie, to jeszcze musiałem urodzić się w 7 - tysięcznej miejscowości Payerne - śmieje się Rebeaud. Szwajcarskie Payerne to wyjątkowe miejsce. Mieści się tu instytut badań nad przyczynami katastrof lotniczych. Za kilka lat będę idealnym modelem dla naukowców. Tyle razy frunąłem w powietrzu na motocyklu crossowym i tyle razy zaliczałem "dzwona" (upadek), że niebawem świat pozna wszelkie tajemnice podniebnych lotów - mówi Szwajcar.
Mat nie przepada za wielkomiejskim zgiełkiem. Otworzył podwoje swojego domu przed Nowozelandczykiem Levi Sherwoodem. Razem przygotowują śniadania, trenują, wymyślają nowe triki, podróżują na zawody. Sherwood nosi przydomek "Rubber Kid", bo na motocyklu jest elastyczny niczym człowiek z gumy. Jego ruler flip wykonany w 2010 roku na Placu Czerwonym w Moskwie był prawdziwym arcydziełem. - Mat nauczył mnie, że fmx to sport dla ludzi z dozą szaleństwa, ale przede wszystkim dla tych, którzy potrafią ruszać szarymi komórkami. Podczas ewolucji w Rosji ręce omal nie wypadły mi z obręczy barkowych, ale czułem jakbym stał przed bramą niebios. Staranna nauka pod okiem Mata okazała się bezcenna. Lubię wytyczać nowe granice w tym sporcie, ale mam głowę na karku - wyznaje Sherwood.
Freestyle motocross to wspólnota artystów rodem z XIX - wiecznego Paryża, gdzie Pablo Picasso wolał spać na poduszce utkanej z przejmującej biedy, pod którą krył się zimny jak nurt Sekwany rewolwer. Z tą różnicą, że zawodnicy wkładają pod głowę rysunki inspirujące ich do obmyślania nowych ewolucji.
Są jak malarze uciekający od siedzib ludzkich, szukający skarłowaciałego drzewa, wiejących wiatrów i kawałka płótna, czyli nieskażonej asfaltem piędzi ziemi, po której aż korci wywijać pędzelkiem.
Klasycznym przedstawicielem takiego nurtu jest Czech Libor Podmol. Kocha zarzucić kaptur, włożyć ręce w kieszenie, nakłuć uszy punk - rockową kapelą "Green Day" i poczuć się jak melodramatyczny naiwniak z rewelacyjnego numeru pt. "Basket case".
Kiedy Libor miał 10 lat, tata kupił mu na gwiazdkę prezent, który nie mógł zmieścić się pod choinką. Wystawił go więc na balkon. Przez dwa lata motocykl crossowy stał nietknięty niczym monstrancja w tabernakulum. W wieku 12 lat Podmol rozpoczął treningi. Przejawiał talent, więc zaczął uprawiać klasyczny motocross. Wytrwał w nim do 19 roku życia. Jazda po muldach przestała sprawiać mu przyjemność. - Moja dusza domagała się, abym oderwał się od ziemi. Tylko w powietrzu czuję się prawdziwie wolnym człowiekiem. Niestety, decyzja o zaniechaniu motocrossu i spróbowaniu trików zbiegła się ze śmiercią mojego taty. Nastały trudne czasy - wspomina Podmol.
Libor Podmol mistrz FIM Freestyle MX 2010
Libor poinformował sponsorów o tym, że zaczyna bawić się we freestyle motocross, ale zderzył się ze ścianą niechęci. Firmy, które wspierały jego karierę w motocrossie nie chciały słyszeć o freestyle’u. Cóż było robić - podczas kolacji, przy panierowanym serze, gotowanych ziemniakach i tatarskiej omaćce - Libor z mamą podjęli decyzję o zaciągnięciu kredytu bankowego. - To był 2002 rok. Poszliśmy do banku, wzięliśmy kredyt, kupiliśmy motocykl. Własnoręcznie dokonałem niezbędnych przeróbek. Wymieniłem fabryczne amortyzatory, założyłem sztywne zawieszenie. To konieczność we freestyle’u, bo przeważnie ląduje się po wysokim locie, co sprawia, że teleskopy poddawane są olbrzymiemu obciążeniu. Przyciąłem tylni błotnik, bo wystające elementy utrudniają wykonywanie trików. Zamontowałem szerszy podnóżek, aby polepszyć stabilność podczas lądowania. Zacząłem trenować triki na basenie wypełnionym gąbką i otrzymałem zaproszenie na zawody "Night of the jumps". Wiedziałem, że jeśli pokażę się z dobrej strony, to promotorzy takich imprez zaczną do mnie wydzwaniać. Debiut wypadł jak marzenie. Musiałem uczcić sukces i… wskoczyłem do łyżki spychacza, który wyjechał na tor, aby inaczej skonfigurować hopę. Pomyślałem, że wyjazd na podium na motocyklu to zbyt oklepana formuła. Będąc częścią koparki czułem się jak Alfons Mucha malujący Sarę Bernhardt - śmieje się Libor.
[nextpage]
Wiara we własne możliwości to 70 – 80 procent sukcesu we freestyle motocrossie. Libor trzykrotnie sięgnął po tytuł wicemistrza świata (2006 – 2008), a w 2009 roku zajął trzecie miejsce w MŚ. W grudniu 2010 roku Podmol przypuścił decydujący szturm na pierwszą pozycję. Wsiadł do samolotu lecącego do Brazylii, gdzie miała odbyć się ostatnia runda czempionatu. Był przekonany o tym, że nadszedł moment koronacji. - W Czechach panowała sroga zima. Moi przyjaciele, a zarazem kandydaci do mistrzowskiej korony trenowali w Hiszpanii. Postanowiłem zostać w domu. Codziennie oczami wyobraźni widziałem mój przejazd. Mama kręciła głową, gdy widziała jak w łóżku, tuż przed snem, rysuję palcem w powietrzu moje ulubione triki. Powiedziała do mnie: tylko nie zapomnij o swoim najlepszym numerze: heelclicker to Indian air backflip. Spojrzałem na śpiącego w swoim łóżeczku synka, potem na moją dziewczynę, uśmiechnąłem się i wykonałem salto na moim łóżku. Pojechałem do Brazylii pełen wiary w sukces i udało się! Nie zapomnę okrzyków radości, flag przyniesionych przez moich przyjaciół na praskie lotnisko Ruzyne, kiedy powróciłem do ojczyzny jako mistrz świata. Wrzasnąłem wtedy tak głośno na sali przylotów, że omal nie zemdlała stojąca obok stewardessa. Chciałem specjalnie dla niej wykonać trik heart attack, ale przeraziła się jeszcze bardziej! - śmieje się Libor.
W Czechach imprezy z udziałem gwiazd fmx sprzedają się na pniu. Nawet w tętniącej kulturalnym życiem stolicy, Pradze, zimowe wieczory z freestyle motocrossem w hali O2 Arena cieszą się ogromną popularnością. 15 000 fanów na Nokia Extreme Tour nie budzi zdziwienia. Spory udział w tak znakomitej frekwencji ma działalność Petra "Kuchty" Kuchara, ojca czeskiego freestyle’a. Zanim ten sport przeniósł się do hal, Kuchta organizował widowiska pod zamkiem Loket nieopodal Karlovych Varów. Kuracjusze znudzeni kąpielami w borowinie przychodzili wieczorami pod przepięknie oświetlony średniowieczny zamek, a Kuchta opowiadał im legendy o tym jak Goethe inspirował się okoliczną przyrodą. Następnie przy dźwiękach ostrej rockowej muzyki, Kuchta rozkładał rampy, publiczność konsumowała parówki z musztardą, siadała przy kuflu piwa, a młodzież: Libor Podmol i Petr Pilat fruwała pod niebem na motocyklach. Widowisko kończyło się dobrze po północy, ale na twarzach malował się uśmiech.
Kuchta, zachęcony sukcesem takich imprez, przeniósł się pod dach. W listopadzie 2005 roku stopniowo zrzucał z siebie części garderoby, aby praska publiczność coraz głośniej zachęcała jego ucznia, Petra Pilata do pierwszego w życiu backflipa (salta w tył). Uczeń Kuchara – Petr "Pilnik" Pilat miał wtedy 14 lat i długo nie mógł przełamać się zanim najechał na rampę. Wreszcie, gdy publiczność sprawiła, że poczuł na skórze drganie cząsteczek kwantowych, odważył się i wykonał backflipa. Kuchta omal się nie popłakał. Pilat był wówczas najmłodszym człowiekiem na świecie, który wykonał salto w tył. Dziś robią to już 12 – latkowie…
[nextpage]
Australijczyk Jackson Strong urodził się w maleńkiej miejscowości Lockhart w stanie Nowa Południowa Walia. W Lockhart mieszka 837 osób. - Wszyscy wiedzą wszystko o sobie. To dobrzy ludzie, ale też i najwięksi plotkarze pod słońcem. Szybko się nudzą, bo ile można rozmawiać o kobietach, piwie i futbolu australijskim? - mówi 20 - letni "Jacko". W Lockhart nikt nie nazwie go inaczej. Próbował futbolu australijskiego, trenował przez kilka lat, ale jak sam przyznaje "to dobra rozrywka, którą fajnie ogląda się w telewizji po paru butelkach piwa".
Prawdziwi mężczyźni potrzebują innych doznań. Kiedy Strong zobaczył jak Robbie Maddison, ikona australijskiego freestyle motocrossu, wykonuje trik stripper flip w promieniach zachodzącego słońca, postanowił, że zrobi wszystko, aby przerosnąć mistrza. - Bez pomocy Maddisona, niczego bym nie osiągnął. Przyjechał do mnie na farmę, rozstawił rampy, pokazał jak usypać hopki, jak zmodyfikować motocykl. Od niego dowiedziałem się o regulowanych dźwigniach w kształcie odwróconej litery L. Te dźwignie zamontowane są przy rączkach kierownicy i służą jako dodatkowy punkt podparcia dla zawodnika przy wykonywaniu wariacji backflipa. Mad Dog (pseudonim Maddisona) to szalony koleżka, ale wspaniały, wyrozumiały nauczyciel. Z jego pomocą zacząłem podróżować po Australii jako 13 - latek. Wstąpiłem do wędrownej grupy o nazwie Crusty Demons (Tetryczne Demony). Za dnia uczyłem się ewolucji, a wieczorami siadałem do książek. Miałem indywidualny tok nauczania - mówi Strong.
"Jacko" trenował w pocie czoła. Kiedy nie fruwał na motocyklu pomiędzy drzewami eukaliptusa, wyruszał na łowy. - Uwielbiam polowanie na dziką zwierzynę. Kiedy ją wytropię, nie spocznę dopóki jej nie dopadnę. Gdzieś wyczytałem, że geniusz ma również swoją ciemną stronę, a w moim przypadku zew walki ze zwierzętami jest tak silny jak adrenalina podczas skoku na motocyklu. Byłbym wymarzonym zwiadowcą. Lubię przedzierać się przez mokradła i wracać potwornie zmęczonym na moją farmę, kiedy już świta - mówi Strong.
Australijczyk wprawił w osłupienie cały światek freestyle’a, kiedy wykonał po raz pierwszy front flipa (salto w przód). To ekstremalna ewolucja. Minimalny błąd może zakończyć się tragedią dla śmiałka. Jackson Strong wykonał salto w przód podczas pokazów w Cairns, przepięknej letniskowej miejscowości w stanie Queensland, Sydney, Darwin, Adelajdzie, Perth oraz Melbourne. - To najbardziej pożyteczny świr jakiego znam - powiedział o Strongu Brian Deegan, człowiek, który jako pierwszy wykonał trik o nazwie 360-tka. 360-tka to pełen obrót na motocyklu wokół własnej osi w płaszczyźnie poziomej.
Życie Stronga przypomina ciągłe wykonywanie 360-tki. Co ważne, młody Australijczyk nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Już jako 16-latek odwiedzał australijskie szkoły i przeprowadzał wykłady na temat standardów bezpieczeństwa na torze do jazdy na rowerach bmx i motocyklach crossowych. - Odniosłem wrażenie, że uczniowie uważnie słuchali tego co mówiłem. Freestyle to zabawa, ale również ciężka praca. Chciałem zainspirować młodych ludzi, aby mieli świadomość, że w pogoni za marzeniami trzeba zachować zdrowy rozsądek - dodaje Strong.
Dzięki rozwijaniu swojej pasji, "Jacko" odwiedził już Chile, Paragwaj, Meksyk, Argentynę, Kolumbię, USA, Hiszpanię i Polskę. Marzy o tym, aby wystartować w zawodach na Placu Czerwonym w Moskwie. - Myślę, że poczułbym się jak w niebie, gdybym wykonał front flipa przed soborem Wasyla Błogosławionego. Założę się, że ściany cerkwi straciłyby swój blask, gdyby udało mi się wylądować… - mówi Strong.
Jack Rowe, gwiazda fmx z Chicago, sprawia wrażenie jakby korzystał z podszeptów lidera "The Doors" Jima Morrisona. - To prawda. Często wpadam do piekła na kieliszek wystrzałowego trunku – śmieje się Jack. Często śnię o nowych trikach. Po moich skokach publiczność zachowuje się jak człowiek cierpiący na rozległy zawał serca, który ani myśli wstawać pomimo wielokrotnej próby wyrwania go z dybów zaklęcia. W powietrzu uświadomiłem sobie, że mogę upaść na 150 przeróżnych sposobów. To fascynujące… - opowiada Rowe. I jak tu nie kochać freestyle motocrossu?
TOMASZ LOREK