- Nie mam do nikogo pretensji, bo wiem, że takie rzeczy zdarzają się w sporcie. W najlepszych zespołach urywają się części, coś pęka. Na to nie ma siły. Takie było nasze przeznaczenie, żeby wjechać w tę dziurę - powiedział Hołowczyc w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Rajdowiec nie wie, czy całe wydarzenie to bardziej pech, czy ludzki błąd. - Nie wiem, w jakich kategoriach to rozpatrywać. Samochód czasami się psuje. My raczej jesteśmy przygotowani na wszystkie awarie. Ale coś w tym jest, że nagle nasza ciężarówka się zepsuła i nie mogła dojechać na start. Straciliśmy ją. Przełożyliśmy części do innego samochodu, ale most nie wchodził i akurat jego zabrakło. Jedynej rzeczy, której potrzebowaliśmy na etapie. Gdyby zepsuło się coś innego, wymienilibyśmy to - przyznał Hołowczyc.