Jeszcze 12 miesięcy temu Jan Błachowicz był jednak w zgoła innej sytuacji niż teraz. Nad Polakiem wisiało widmo zwolnienia z amerykańskiego giganta, po tym jak na sześć walk wygrał zaledwie dwa razy, a sposób na zwycięstwo z nim znalazł nawet bezzębny Patrick Cummins.
Sam cieszynianin z pewnością nerwowo oczekiwał wieści od matchmakerów UFC odnośnie kolejnej walki. Na całe szczęście amerykański gigant w 2017 roku postanowił powrócić do Polski i Gdańsk był idealnym miejscem do "zmartwychwstania" Błachowicza. Zadanie, które czekało na "Cieszyńskiego Księcia" nad polskim morzem, nie należało do łatwych. Co więcej, to Devin Clark był stawiany w roli faworyta starcia z byłym mistrzem kategorii półciężkiej KSW.
Odrodzenie
W Gdańsku kibice ujrzeli dawny błysk u Błachowicza, ten, z którego dał zapamiętać się fanom w debiucie przeciwko Iliriemu Latifiemu. Później było już tylko lepiej. Niemal z marszu Polak wziął pojedynek z Jaredem Cannonierem, który pewnie rozstrzygnął na punkty. Rozpromieniony dwoma wygranymi podopieczny trenera Roberta Jocza przystąpił do rewanżu z Jimim Manuwą, a w nim nie mając nic do stracenia, ponownie pokazał swoje największe atuty i rozbił bank.
Wygrana na terytorium wroga to był klucz do miejsca, w którym obecnie znajduje się Polak. Przede wszystkim zanotował on olbrzymi awans w rankingu i szybko znalazł się w ścisłej "5" dywizji półciężkiej.
Gra warta ryzyka
W starciu z Nikitą Kryłowem tak naprawdę Błachowicz miał niewiele do zyskania. Ukrainiec nie był nawet notowany w rankingu, bo powracał do oktagonu po dwóch latach przerwy. Ci, którzy jednak oglądali walki Kryłowa w UFC wcześniej, wiedzieli, że "The Miner" jest nieprzewidywalny i wielokrotnie udowadniał niedowiarkom, że stać go na zwycięstwa z czołówką. Na szczęście wszystko poszło po myśli Polaka, a czwarta wygrana z rzędu już teraz stawia go w roli pretendenta do pasa. Dodatkowo zawodnik Berkut WCA Fight Team prawdopodobnie zgarnął za to zwycięstwo największe pieniądze w karierze, zwłaszcza, że na jego konto powędrował bonus za najlepsze poddanie wieczoru.
Już widać szczyt!
Wspinaczka Błachowicza na sam wierzchołek góry nie jest łatwa. Kilka potknięć spowodowało, że wisiał on nad przepaścią, ale opanowanie i pewność siebie pomogły mu przetrwać kryzys i teraz droga na szczyt wydaje się prosta, ale nadal należy patrzeć pod nogi. Czy już w kolejnym starciu cieszynianin otrzyma szansę zdobycia tytułu? Niewykluczone, jednak UFC może postawić przed nim jeszcze jedną przeszkodę - rewanż z Alexandrem Gustafssonem. Szwed w tej chwili wydaje się jedynym zawodnikiem, który na równi z Błachowiczem ma prawo żądać od Dany White'a walki o tytuł.
Waldemar Ossowski
Inne teksty autora >>>
ZOBACZ WIDEO Primera Division: Real stracił pierwsze punkty. Golkiper Athletic bronił jak natchniony [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]