Marek Wawrzynowski: Najtrudniejsza sprawa współczesnego sportu (felieton)

PAP / Fot. PAP/EPA
PAP / Fot. PAP/EPA

Kim jest Caster Semenya? Czy ma prawo startować z kobietami? To najważniejsze pytanie po Rio 2016. Pytanie, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Oba rozstrzygnięcia tego problemu są krzywdzące.

Polka Joanna Jóźwik mówi o sobie, że czuje się srebrną medalistką Igrzysk Olimpijskich, najlepszą Europejką i drugą białą. Trzy pierwsze miejsca na podium biegu zajęły zawodniczki, które wizualnie przypominają mężczyzn. To kwestia poziomu testosteronu. Sprawa, z którą po Igrzyskach olimpijskich Rio 2016, będą musiały ponownie zmierzyć się władze światowego sportu.

Pytanie czy sport kiedykolwiek był sprawiedliwy? Czy każdy miał równe szanse na starcie? Sprawa miała miejsce w latach 70. Lekarze prosili sportowców, by dzień przed występem pań, uprawiali z nimi seks. Miało to poprawić ich sprawność w dniu biegu i co za tym idzie wynik. Było to dość opłacalne zajęcie, bo często dodatkowo płatne (np. trenerzy z NRD mieli ponoć solidne fundusze). Któregoś dnia, jeden z polskich zawodników wpadł do pokoju i krzyknął od progu do kolegi: "Nie uwierzysz, robiłem to z koniem".

Cóż, sport kobiet to nie jest konkurs piękności. Owszem, zdarzają się dziewczyny, za którymi obejrzy się większość mężczyzn, jak Melissa Bishop czy Joanna Jóźwik. Zajęły odpowiednio 4. i 5. miejsce w biegu. Ale generalnie nie jest to żadna reguła.

Internetowe memy zestawiające Polkę z Caster Semenya czy Margaret Wambui, nie mają na celu rozstrzygnięcia jednego z największych problemów współczesnego sportu. To zwykłe prostactwo i nic więcej. Tak jak odrażająca okładka "Gazety Polskiej Codziennie" odpowiadająca na zapotrzebowanie czytelnika i jego najniższe instynkty. Albo argumenty "bo ma żonę". Poważni ludzie nie babrają się w takim błocie. Ale gdyby odrzucić tego typu komentarze, mamy do czynienia z jedną z najbardziej pasjonujących i najtrudniejszych dyskusji w historii sportu.

ZOBACZ WIDEO Piotr Małachowski wspomina Rio: czułem się jak lew w klatce (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Najtrudniejszych bo nie dość że ciężkich do rozstrzygnięcia, na pograniczu nauki, sportu, filozofii, etyki.

Dziennikarze z Polski krzyczą, że to niesprawiedliwe, że nieuczciwe, że oszustwo. Gorzej z odpowiedzią na pytanie:"Kto oszukał?". Niestety mamy tu sytuację, gdzie oba rozstrzygnięcia będą krzywdzące. Kogo więc wybrać - dziewczyny, które mają mniejszą szansę na zwycięstwo czy Caster Semenyę, istotę ludzką, która już raz została przez naturę "zdyskwalifikowana"? Czy możemy zdyskwalifikować ją ostatecznie?

Zacznijmy od podstaw - kim jest Caster Semenya. Sama uważa się za kobietę. "Bóg stworzył mnie taką jaką jestem i akceptuję siebie".

Wyniki badań płci Caster nigdy nie zostały opublikowane. Sekretarz generalny IAAF, Pierre Weiss, powiedział, że "jest kobietą, ale nie w 100 procentach". Australijski dziennik "Daily Telegraph" podał, że zawodniczka nie ma macicy, natomiast ma wewnętrzne jądra. Choć nie zostało to nigdy potwierdzone.

Jeden z moich kolegów, prokurator, pytany kiedyś o jedną sprawę, stwierdził triumfalnie: "Nie mają żadnych szans, załatwimy ich!". Zapytałem: "A gdybyś miał wystąpić w roli obrońcy?'. "No, dałoby się to rozegrać, jest kilka mocnych argumentów".

Otóż mamy tu sprawę, w której obrońcy obu stron mają wystarczająco dużo argumentów.

- Caster Semenya nie jest kobietą - mówią jej przeciwnicy.

- Może, ale z pewnością nie jest mężczyzną - odpowiadają zwolennicy.

- Kobiety nie są w stanie z nią rywalizować.

- Ale jeśli bierzemy pod uwagę jej wyniki, to ma najlepsze wśród kobiet, ale zdecydowanie za słabe jak na mężczyznę. Wynik, który dał jej złoto był słabszy od rekordu świata sprzed 100 lat. Gdyby faktycznie byłą bardziej mężczyzną, jej wyniki byłyby bardziej zbliżone do męskich. A są ok. 12 procent gorsze czasowo.

- Doping to zwiększanie poziomu testosteronu. A ona ma ponad 3-krotnie wyższy niż kobiety.

- Ale nie jest to świadome stosowanie dopingu, jedynie naturalna przewaga.

I tak dalej i tak dalej.

Brytyjska biegaczka Lynsey Sharp stwierdziła zapłakana, że do Brazylii przyjechała walczyć o brązowy medal, bo dwa miejsca na podium są zajęte. Ktoś odpowie: Sprinterzy z całego świata jadą rywalizować o drugie, bo wiadomo, że wygra Usain Bolt. Podobnie po srebro przyjeżdżali pływacy rywalizujący z Michaelem Phelpsem czy biegacze narciarscy mający już przed startem świadomość, że nie są w stanie rywalizować z Bjoernem Daehlie. Wszyscy oni są lub byli maszynami do zwyciężania, obdarowanymi hojnie przez naturę. Kwestia stawów, włókien, nóg, płuc i tak dalej.

Do tego dochodzą biegacze na średnie i długie dystanse z Kenii i Etiopiii, którzy z racji budowy ciała i warunków do treningu już na starcie dzielą między sobą medale.

No właśnie, naturalna przewaga. Przez kilka lat IAAF starał się tę naturalną przewagę zniwelować. Za pomocą środków farmakologicznych zawodniczka musiała obniżać poziom testosteronu. Wszystko zmienił wyrok CAS (Sportowego Sądu Arbitrażowego) w pozornie nieistotnej sprawie mało znaczącej hinduskiej sprinterki. Dutee Chand. Zawodniczka nie została dopuszczona do Igrzysk Wspólnoty Brytyjskiej. Mistrzyni swojego kraju w biegu na 100 metrów nie jest istotną postacią w świecie sportu. Z wynikiem 11,24, to ok 0,5 sekundy gorzej niż miała Elaine Thompson, mistrzyni olimpijska z Rio.

A więc CAS rzekł, że nie ma dowodu, że poziom testosteronu znacząco wpływa na wyniki. Dlatego od tej pory zawodniczki nie muszą doprowadzać go do "normy". Przepis został wprowadzony w 2009 roku właśnie ze względu na przypadek Semenyi. Choć zawodniczka wciąż liczyła się w stawce, to straciła potężną przewagę. Na Igrzyskach w Londynie, w 2012 roku, zajęła "zaledwie" drugie miejsce.

Przegrała z Rosjanką, która dwa lata później przyznała się dostosowania dopingu i została zdyskwalifikowana. Możliwe, że medal zostanie jej odebrany.

Osobiście, "na chłopski rozum", uważam decyzję CAS za niesprawiedliwą, podyktowaną bardziej względami prawniczymi, logicznymi, niż naukowymi.

Paula Radcliffe, cytowana przez "New York Timesa", mówi, że sport stracił sens i że istnieje prawdopodobieństwo, że różne federacje będą wyszukiwać teraz kobiety mające cechy męskie i przystosowywać je do sportu.

Byłby to powrót do starych czasów, tyle że w krajach demokracji ludowej załatwiano to za pomocą nauki.

Kobiety po prostu szprycowano, dodawano im męskich cech.

- Na igrzyskach w Moskwie, czego byłem świadkiem, wszystkie właściwie wschodnioniemieckie zawodniczki mówiły bardzo grubymi głosami. Na konferencji prasowej zapytano o to trenera, na co on odpowiedział: "One przyjechały tutaj pływać a nie śpiewać" - opowiadał mi Tadeusz Olszański, jeden z największych reporterów sportowych w historii polskiego dziennikarstwa.

Opisywana przez Paulę Radcliffe możliwa sytuacja miałaby doprowadzić właśnie do takich rozwiązań, tyle że stosowanych naturalnie, przez nabór we wczesnym wieku.

Czy jednak to możliwe? Przecież w latach 30. złoto i srebro w biegu na 100 metrów zdobywała dla nas Stanisława Walasiewiczówna. Wspaniała sprinterka wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie zginęła,już jako starsza kobieta,w napadzie rabunkowym. Jako przypadkowa ofiara. Sekcja zwłok wykazała, że ma narządy płciowe męskie i żeńskie. Takie sytuacje miały miejsca przez lata, ale nie były codziennością.

Kobiety posiadające cechy męskie mają, miały i będą miały naturalną przewagę. W przypadku mężczyzn byłoby to uznane za "fenomen organizmu", coś wartego opisywania,wychwalania przez następne 20 lat. W przypadku kobiet mamy do czynienia ze skomplikowanym problemem, który wymaga nowego spojrzenia. Wszyscy czujemy, że "coś jest nie tak". Ale to w pierwszej kolejności sprawa nauki, a dopiero w drugiej publicystyki.

Zobacz więcej tekstów autora

Źródło artykułu: