Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W tym roku już kilka razy poprawiłeś najlepszy tegoroczny wynik na świecie na 60 metrów przez płotki. Spodziewałeś się, że początek tego sezonu będzie aż tak udany dla ciebie?
Jakub Szymański: Nie sądziłem, że pobiegnę w Łodzi poniżej 7.40 (ostatecznie Szymański uzyskał 7.39 - przyp. red.). Mam świadomość, że w takiej dyspozycji mogę zadziwić świat.
Do kluczowych imprez sezonu halowego zostało coraz mniej czasu. Zaczynasz odczuwać stres?
Przed każdymi zawodami czuję całkowity luz. Robię to, co kocham, a ostatnio zaczyna mi to znakomicie wychodzić, więc sam się dodatkowo nakręcam. Myślę, że to właśnie dlatego tak dobrze wychodzą mi kolejne zawody.
Zdajesz sobie sprawę, że stajesz się kandydatem do medali zarówno w Europie, jak i na świecie?
Nie znam swojego limitu, więc celuję w wynik 7.35 i złoty medal zarówno na mistrzostwach Europy, jak i mistrzostwach świata. Czuję, że to najlepszy moment w mojej karierze. Czuję się mocarzem na tym dystansie i wierzę, że mógłbym być pierwszym, który pokona Granta Hollowaya. Obecnie posiadam rekord Polski, najlepszy wynik Europy, a także trzeci najlepszy wynik na świecie w tym roku. To uczucie nie do opisania. Cieszę się jak dziecko.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: To był spektakularny powrót gwiazdy
Dzisiaj jesteś na fali, ale jeszcze w sierpniu zeszłego roku przeżywałeś znacznie gorszy moment w swojej karierze. Na igrzyskach biegałeś prawie pół sekundy wolniej od rekordu życiowego i nie zdołałeś załapać się choćby do półfinału. Jak dziś wspominasz występ w Paryżu?
Zapamiętałem je jako bardzo cenne doświadczenie, które procentuje na przyszłość. Jestem przekonany, że już nigdy nie popełnię tego samego błędu. Nauczyłem się, by nigdy nie robić na sobie tak dużej presji. Ciągle myślałem o wymarzonych wynikach i choć trener mnie hamował, to ja się nakręcałem i oczekiwałem od siebie coraz lepszych startów.
Wspólnie z innym płotkarzem Damianem Czykierem staliście się synonimem klęski polskich lekkoatletów na igrzyskach. Kibice wyzywali was od turystów i oskarżali o brak ambicji. Trudno było sobie z tym poradzić?
Wiadomo, że na kogoś musiała spaść ta krytyka. Sami nie czuliśmy się dobrze z tymi wynikami, dlatego chcę, żeby to był ostatni taki kiepski występ. Na szczęście krytyka fanów nie zmniejszyła mojej motywacji, czego najlepszym przykładem są ostatnie występy. Psychicznie po igrzyskach musiałem sporo rzeczy sobie przemyśleć. Byłem zły na siebie, że tego nie udźwignąłem. Spoczywała na mnie presja, a ja sam sporo od siebie wymagałem. Nie sądziłem, że aż tak słabo to zniosę. Nie wytrzymałem roku olimpijskiego.
Kto stworzył na tobie aż taką presję?
Trochę sam na sobie. W trakcie sezonu biłem rekord Polski na 110 m przez płotki, a solidny wynik zapewne dałby mi pewnie awans do półfinału. Zamiast sukcesu była lekka kraksa. Rok temu okazało się, że nie jestem jeszcze pewniakiem.
Jakie masz plany na najbliższe tygodnie?
Zdaję sobie sprawę, że niewiele da się już poprawić, ale mocno popracowałem w sezonie przygotowawczym, dlatego zamierzam skupić się na startach. W ostatni weekend startowałem w sobotę w Łodzi i w niedzielę w Dusseldorfie. Potem pojechałem do Francji i wróciłem do Polski na Copernicus Cup. W ten weekend mamy mistrzostwa Polski, po nich kilka dni treningu, a potem mistrzostwa Europy (6-9 marca w Apeldoorn w Holandii) i mistrzostwa świata (21-23 marca w Nanjing w Chinach).
Nie boisz się, że podobnie jak w poprzednim sezonie wszystko, co najlepsze pokażesz zimą, a latem nie starczy ci już sił?
Ja po prostu mam opanowane starty zimą i doskonale czuję się w hali. Na stadionie wciąż mam duże wahania, które raz przynoszą wyniki ponad oczekiwania, a kolejnym razem bolesne porażki.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty